Jak mąż mi to powiedział, myślałam, że zemdleję

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 25.12.2018 09:00

Rose Moyer i jej mama są przykładem, że po wielu latach modlitwy ich niewierzący mężowie odnaleźli Boga. Nie taka jednak powinna być kolejność.

Rose Moyer poprowadziła swego męża do wiary Rose Moyer poprowadziła swego męża do wiary
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Bill Moyer zapytał kiedyś swoje dorosłe dzieci, kto był dla nich w dzieciństwie autorytetem i największym oparciem. Najstarszy syn odpowiedział: mama, drugi z kolei powiedział: mama, trzecia córka powiedziała: mama i trochę ty tato. Dopiero czwarty syn bez chwili wahania rzekł: tata. Ty byłeś najlepszym ojcem, jakiego mogłem mieć.

- Cóż potwierdzam regułę, że mężczyźni uczą się wolno, ale jestem też przykładem, że na zmianę nigdy nie jest za późno. Dopiero po ponad 10 latach małżeństwa, kiedy najpierw zostałem katolikiem, a potem Bóg postawił na mojej drodze wielu młodych ludzi z którymi pracowałem, zrozumiałem, że każde dziecko zapytane czego najbardziej pragnie, odpowiada, nie że chce by rodzice mu coś kupili, ale chce by ojciec był w domu zaangażowany w ich wychowanie, by bardziej kochał mamę, by miał dla dzieci czas i żeby można było na niego liczyć. Nie ma dla dzieci znaczenia to, ile pieniędzy przyniesie do domu, co nam facetom wydaje się bardzo ważne - mówił w Lublinie Bill Moyer gość ze Stanów, który dzielił się swoim doświadczeniem wiary.

Jego żona Rose nie przypisuje sobie żadnych zasług.

- To Jezus, który przychodzi do nas jako małe Dzieciątko, potrafi przemienić każde serce. Jemu zaufałam - mówi Rose.

Pochodzi z rodziny, w której było siedmioro dzieci. Pięć sióstr i dwóch braci. Odkąd pamięta mama dźwigała na swoich barkach ich wychowanie.

- To ona zmieniała nam pieluchy, uczyła modlitwy, tłumaczyła co dobre, a co złe i chodziła z nami co niedziela do kościoła. Ojciec w te sprawy wcale się nie angażował - mówi.

Kiedy spotkała Billa był człowiekiem niewierzącym. Kiedyś rodzice ochrzcili go w kościele luterańskim, ale nie miał on z nim nic wspólnego od tamtej chwili. Ponieważ Rose jest katoliczką, ślub odbył się w kościele katolickim. Małżeństwo Billa i Rose układało się dobrze, ale powielało schemat rodzinnego domu. Rose wychowywała dzieci, uczyła ich modlitwy i chodziła z nimi do kościoła, Bill się do tego nie mieszał.

- Przez wszystkie lata widziałam, jak moja mama modli się za mojego ojca. Wydawało się, że bezskutecznie, ale gdy wszyscy wyszliśmy z domu, czyli można powiedzieć na stare lata, ojciec się nawrócił. Żałowaliśmy, że tak późno, ale widocznie tyle czasu potrzebował, by odnaleźć Pana Boga. Mama nigdy na niego nie naciskała, ale cały czas konsekwentnie dawała mu przykład własnego przywiązania do Jezusa i modlitwy. Robiłam więc to, co moja mama. Modliłam się za Billa - opowiada Rose.

Po 10 latach małżeństwa, Bill przyszedł do Rose i powiedział, że chce zostać katolikiem.

- To było jak grom z jasnego nieba. Nie spodziewałam się tego, bo nic nie wskazywało na to, że coś zmienia się w jego sercu. To, co dla mnie było niewidoczne, widział jednak Pan Bóg zapraszając mojego męża do siebie. Bill zaczął chodzić na specjalne kursy, które miały go przygotować do zostania katolikiem. Wracał z tych zajęć i nie mógł powstrzymać entuzjazmu. Opowiadał nam czego się dowiedział, żył wiarą na każdym kroku. Pomyślałam, że ja od dziecka to znam, ale mój entuzjazm już dawno gdzieś uleciał. W naszym małżeństwie zaczęło się zmieniać. Ja przestawałam być siłą napędową wielu spaw, przejmował je mój mąż stając się autorytetem dla dzieci i biorąc prawdziwą pełną odpowiedzialność za nasz los - mówi Róża.

Patrząc na swego męża, który stawał się coraz bardziej mężem Bożym i świadkiem Bożego działania, Rose też postanowiła pójść na podobny kurs, który przygotowywał Billa.

– Dobrze raz na jakiś czas przeżyć rekolekcje, w których odświeża się nasza relacja z Bogiem. Codzienne obowiązki potrafią nas przytłoczyć tak bardzo, że modlitwa i chodzenie do kościoła staje się nawykiem, w którym zapominamy o wielkiej radości obcowania z samym Bogiem kochającym, czekającym na nas, przebaczającym. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez rekolekcji i grupy Biblijnej do jakiej należę. To wspólnota kobiet podobnych do mnie, matek, żon, dobrych pracownic, które wspierają się i razem idą do Pana Boga – podkreśla Rose.

Podobnie, jak mężczyźni kobiety potrzebują wsparcia. Nie chodzi tu tylko o wsparcie w małżonku, ale i wśród innych kobiet.

– Tak, jak są sprawy, w których mężczyznę najlepiej zrozumie, mężczyzna, tak jest i z kobietami. Nie jest to żadne odkrycie. Już w Biblii widać jak Maryja będąc brzemienna spieszy do także brzemiennej Elżbiety. Kto lepiej zrozumie kobietę w trudnej ciąży, jak druga kobieta w podobnej sytuacji – mówi Róża.

Choć Pismo święte nie opisuje więcej zdarzeń ze spotkań Elżbiety i Maryi można przypuszczać, że obie były dla siebie wsparciem, gdy ich synowie rośli, potem, gdy jeden poszedł na pustynię jeść szarańczę i nauczać, drugi zaczął także nauczać i czynić cuda, a potem obaj zginęli.

– Patrząc na Maryję każda kobieta może odnaleźć się w podobnej do niej sytuacji, a to sprawia, że stajemy się sobie bliskie – mówi Rose.

Jakie znaczenie ma obecność innych kobiet, szczególnie doświadczyła Rose w ostatnim czasie, gdy wraz z siostrami zajmowała się swoją chorą matką.

– Mieszkamy z Billem w Teksasie, a moja mama i pozostałe siostry w Pensylwanii. Dzieli więc nas niemal cały kontynent. Tak się stało, że, gdy miałam 19 lat moja mama nagle straciła wzrok. By funkcjonować, musiała liczyć na pomoc i wsparcie innych. Tato pomagał jej jak mógł, ale najlepiej jej potrzeby potrafiły zrozumieć inne kobiety – opowiada Rose.

Z biegiem lat stan zdrowia mamy się pogarszał. Dotknęła ją demencja, nie poznawała bliskich, w końcu nie panowała nad swymi potrzebami.

– Wymagała stałej opieki, w czym tacie pomagały na co dzień moje siostry i ja. Starałam się na weekendy przylatywać do Pensylwanii, by odciążyć moją rodzinę i pobyć z mamą. W tym czasie, kiedy musiałyśmy mamie zakładać pampersa, urodził się mój pierwszy wnuk. To było niesamowite doświadczenie porównania jak przy narodzeniu jesteśmy bezradni i na stare lata stajemy się jak dzieci. Bez wzajemnego wsparcia wszystkich sióstr, myślę, że byłoby nam bardzo trudno – opowiada Rose.

W całej tej sytuacji nagle zmarł tata, który w porównaniu z mamą wydawał się okazem zdrowia.

– Opieka nad mamą przeszła całkowicie na nas. I choć było to trudne doświadczenie, bardzo zbliżyłyśmy się z siostrami do siebie. Ja osobiście otrzymałam też tak wiele dowodów wsparcia i życzliwości od moich przyjaciółek z grupy Biblijnej, że dziś tamten okres odczytuję, jako błogosławieństwo. Opieka nad mamą trwała 1,5 roku. W tym czasie wiele godzin spędziłam w samolocie latając z Teksasu do Pensylwanii i z powrotem. To też był czas darowany na modlitwę, czytanie Biblii, rozmyślania – podsumowuje Rose.

Dziś Bill i Rose posługują dając świadectwo swego życia. Byli gośćmi także w Polsce w Lublinie.