Straszliwa diagnoza i doświadczenie wielkiej łaski

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 20.04.2019 08:25

Aneta pierwsza usłyszała, że u jej męża zdiagnozowano guza pierwotnego wątroby. Ta wiadomość zwaliła ją z nóg. Mieli czwórkę dzieci i oczekiwali narodzin piątego. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to wołanie: Bożej ratuj!

Rodzina Piotrowskich w komplecie. Rodzina Piotrowskich w komplecie.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Wydawało się, że w końcu jakoś ich życie się unormowało. Po licznych zakrętach, trudnej sytuacji rodzinnej w związku z chorobą alkoholową taty Anety, spłaceniu ogromnych długów, jakie pozostały im po śmierci ojca i cudownym doczekaniu się dużej rodziny, na jaką lekarze nie dawali im szans, myśleli, że limit doświadczeń mają wyczerpany.

- Jesteśmy z mężem od 19 lat na Drodze Neokatechumenalnej, co oznacza dla nas przylgnięcie do Pana Boga nie tylko od święta, ale przede wszystkim w codziennym życiu, w małych sprawach, które potrafią urosnąć do olbrzymich rozmiarów. Wiemy, że Jezus Chrystus uratował nas z sytuacji po ludzku beznadziejnej, a o cudach w naszym życiu możemy opowiadać na porządku dziennym. Kiedy jednak przychodzi kolejne doświadczenie, w pierwszej chwili ulegamy diabłu, który zakrywa nam oczy i widzimy tylko ciemność i śmierć. Bóg jednak nigdy z nas nie zrezygnował i tak nas prowadził, że jesteśmy świadkami zmartwychwstania z różnych beznadziei – mówią Aneta i Andrzej Piotrowscy.

Wymodlona ciąża

Przed 9 laty dawali na łamach „Gościa” świadectwo, jak Bóg ich odnalazł, przeprowadził przez kryzysy finansowe, pomógł pojednać się z rodzicami dotkniętymi chorobą alkoholową. Wówczas mieli dwoje dzieci: Weronikę i Konrada i diagnozę lekarską, która nie dawała im szans na kolejne potomstwo, którego bardzo pragnęli.

– Byliśmy wdzięczni za dwójkę dzieci, które mamy, ale nie ustawaliśmy w modlitwach wierząc, że dla Boga nie ma nic niemożliwego – mówią. Modlili się tak przez 10 lat.

Aneta i Andrzej zwierzyli swoją rodzinę Bogu.   Aneta i Andrzej zwierzyli swoją rodzinę Bogu.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

– Pamiętam dokładnie tamtą chwilę, kiedy dowiedziałem się, że Bóg nas wysłuchał. Byłem na rybach z kolegami w Szwecji, kiedy zadzwoniła Anetka i powiedziała mi, że jest w ciąży. Skakałem z radości, podobnie jak nasze starsze dzieci, które nie mogły się doczekać, kiedy maluch przyjdzie na świat. Nikodem urodził się w Wigilię Bożego Narodzenia. To był kolejny znak, że to dziecko jest wymodlone – mówi Andrzej.

Nie słyszę serca

Dokładnie rok później, też był na rybach w tym samym miejscu. Aneta była z dziećmi w domu. Nikodem miał 3 miesiące.

– Zadzwonił telefon i moja żona powiedziała mi, że znowu jest w ciąży. Ja jej na to: „Co ty mówisz? Dopiero co urodziłaś?”. Byłem w szoku i to chyba była pierwsza reakcja. Dopiero potem przyszła radość i wdzięczność. Przecież modliliśmy się o dużą rodzinę, a jak Pan Bóg daje, to daje wszystko w obfitości – mówi Andrzej.

Dla Anety wiadomość o kolejnej ciąży też była zaskoczeniem.

– Najpierw ogarnął mnie strach, bo właśnie urodziłam poprzez cesarskie cięcie i znów byłam w ciąży, która mogła zagrozić mojemu życiu. Kiedy Andrzej przyjechał poszliśmy do lekarza i usłyszeliśmy, że nie słychać serduszka. Wówczas dotarło do mnie, że mimo wszelkich lęków, kocham to maleństwo i tak bardzo chcę by żyło. Wyrzucałam sobie, że na moją pierwszą reakcję Bóg odpowiedział w taki sposób. Lekarz nas uspakajał i powiedział, żebyśmy przyszli za dwa tygodnie – opowiada. Kiedy się ponownie zgłosili na badania, serca wciąż nie było słychać. Według procedur powinni dostać skierowanie do szpitala na usunięcie martwej ciąży. – Lekarz powiedział do nas, żebyśmy dali sobie jeszcze dwa dni i wtedy zobaczymy ostatecznie. Zawierzyliśmy wszystko Panu Bogu modląc się byśmy potrafili przyjąć każdą Jego wolę. To dawało nam jakoś przetrwać kolejne dni. Zgłosiliśmy się na ostateczne badanie. Lekarz smutny przesuwał głowicę USG w milczeniu i nagle krzyknął: Jest! Bije serce! Dla nas to był cud. Prawdziwe zmartwychwstanie, jakie stało się naszym udziałem – mówią.

Natanael urodził się zdrowy. Dziś ze swym rok starszym bratem rozrabiają jak przystało na 5- i 6-latka, a zapytany kogo kocha mówi niespodziewanie dojrzale: rodziców, ale najbardziej to Pana Boga.

Grom z jasnego nieba

Wydawało się, że wszystko się jakoś poukładało, choć sielanki u Piotrowskich nigdy nie ma.

– Oboje mamy wybuchowe charaktery. Duża rodzina rodzi też liczne sytuacje konfliktowe i spięcia. Wcale nie rzadko puszczają nam nerwy. Z pewnością nie możemy o sobie powiedzieć, że żyjemy spokojnie. Często dochodzi do kłótni i nieporozumień, ale jedno jest zawsze stałe: nasze zawierzenie Bogu i modlitwa. To daje nam się godzić, prosić o przebaczenie, dochodzić do porozumienia i trwać razem jako rodzina – mówią małżonkowie.

Tym razem też nikt się nie spodziewał tego, co miało się wydarzyć. Andrzeja coś pobolewało i wydawało mu się, że to nerki. Zgłosił się na USG i lekarz powiedział mu, że na nerkach to on nic nie widzi, ale coś jest na wątrobie. Zaczęły się liczne badania.

– Ja koordynowałam wyniki tych badań. Byłam w ciąży z piątym dzieckiem, miałam czas by się tym zajmować, czytać, sprawdzać różne możliwości. To ja też usłyszałam od lekarza, że przyszły wyniki Andrzeja, które wskazują, że na wątrobie jest guz pierwotny usytuowany przy żyle wrotnej i w Lublinie nikt nie podejmie się jego operacji – mówi Aneta. To był dla niej szok. W pierwszej chwili pomyślała, że lekarz się pomylił, że to niemożliwe by Andrzej miał raka i to takiego, którego nie można zoperować.

– Cały czas chodziło mi po głowie: jak ja mu to powiem. Mamy czworo dzieci w tym dwoje małych , ja jestem z kolejnym w ciąży, a on może umrzeć lada chwila. To, że wtedy nie poroniłam uważam za kolejny cud – mówi Aneta. Modliłam się żebym potrafiła przyjąć i zgodzić się z wolą Pana Boga, żeby dodał mi i Andrzejowi siły i odwagi.

Prowadzeni za rękę

Zostali poinformowani, że szansę na operację mają w Warszawie. Musieli dostać się na wizytę do lekarza, który zajmował się takimi przypadkami, ale przyjmował tylko raz na dwa tygodnie 6 pacjentów. – Dostaliśmy numer telefonu do tej kliniki i ja zaczęłam dzwonić. Po kilku sygnałach usłyszałam, że moje połączenie jest 23 w kolejce. Pierwsza myśl: rozłączyć się, ale za chwilę mój upór doszedł do głosu i postanowiłam czekać. Nie wiem, ile to trwało, ale kiedy w końcu się połączyłam i powiedziałam o co chodzi, usłyszałam, że właśnie ktoś z wizyty zrezygnował i możemy przyjechać – mówi Aneta. Rzeczywiście dostali się do lekarza, Andrzej został skierowany do szpitala, gdzie miał przejść operację. Aneta w zaawansowanej już ciąży chciała być blisko niego.

– Wynajęłyśmy z najstarszą córką Weroniką pokój w warszawskim akademiku. Było lato, upał niemiłosierny. Warunki miałyśmy tam spartańskie, ale liczyło się, że będziemy blisko – mówi kobieta.

Sam Andrzej długo trzymał się dzielnie.

– Ja jestem twardy facet i nie dałem się łatwo, ale lęk podchodził mi pod gardło. Rozkleiłem się już w szpitalu, kiedy przychodziły myśli, że nie zobaczę nowonarodzonego dziecka – przyznaje.

Dwa dni przed operacją do sali w szpitalu zajrzał ksiądz i Andrzej poprosił o spowiedź.

– Nie mógł tego dnia i umówił się ze mną nazajutrz. Następnego dnia wchodzi jakiś młody kapłan i pyta o pana Piotrowskiego. „To ja” mówię, ale ten ksiądz bardzo mi się nie podoba. Jest jakiś młody i wolałem tamtego. Jestem bliski by zrezygnować, no ale zbieram się w sobie. Siadamy w pokoju pielęgniarek, by nam nikt nie przeszkadzał, mówię kim jestem i że należę do neokatechumatu. On mi na to „bracie!”. Okazuje się, że to ksiądz też z  Drogi Neokatechumenalnej. Poczułem, że Pan Bóg go do mnie przysłał, bym się nie bał – mówi.

Zmartwychwstanie

Operacja trwała 9 godzin. Po jej zakończeniu lekarz wyszedł i powiedział, że wszystko wskazuje, że to jednak pierwotniak, ale udało się go wyciąć. Cały czas czuliśmy moc modlitwy braci ze wspólnoty i nie tylko. Dziękujemy Bogu za babcie, starsze dzieci, braci i sąsiadki, które bardzo pomagały w opiece nad maluchami w domu w tym trudnym dla nas czasie. Kiedy rana się goiła Andrzej wrócił do domu.

– Przyszły też wyniki, że nie jest to jednak rak złośliwy. Zalała nas wdzięczność, że Pan Bóg dał nam jeszcze czas. Żeby jednak nie było tak pięknie, diabeł szeptał mi cały czas: zobacz jesteś na końcówce ciąży, ledwo chodzisz, a musisz wszystko robić sama, dźwigać zakupy, sprzątać, a twój mąż w niczym ci nie pomaga. Wiedziałam, że po operacji Andrzej nie może wielu rzeczy robić, ale ulegałam podszeptom i się złościłam. Kiedy urodziła się Marysia, musiałam sama pakować wózek do bagażnika, bo mąż nie mógł nic dźwigać. „A to dziad” – myślałam czasami. Źle się też czułam. Była to moja trzecia cesarka i rana źle się goiła. W końcu wylądowałam w szpitalu. Role się odwróciły. To Andrzej, mimo rany pooperacyjnej, opiekował się mną w szpitalu i wziął cały ciężar funkcjonowania domu na siebie – mówi Aneta.

Doświadczenie realnego zetknięcia ze śmiercią i wyprowadzenie z niej nadało całkiem nowy sens świętowaniu Zmartwychwstania. Kiedy w niedzielę wielkanocną w noc paschalną o poranku zastaną pusty grób raz jeszcze wyśpiewają (dosłownie) Exultet dziękując za to, jak wielkie rzeczy im Pan uczynił.