W dobrych zawodach wystąpiłem, czyli o Maratonie Lubelskim

Lech Giemza

publikacja 18.05.2019 10:02

Gdzieś w tym wszystkim pozostaje oczywiście pytanie: ale po co? Po co robić sobie taką krzywdę?

W dobrych zawodach wystąpiłem, czyli o Maratonie Lubelskim Maraton w Lublinie należy do bardzo wymagających. Justyna Jarosińska /Foto Gość

Mieliśmy niedawno w Lublinie wielkie święto – święto biegaczy. Wspólny maraton po ulicach miasta to doprawdy wielkie przeżycie. Bijąc się z myślami, pomyślałem, że i ja spróbuję. Przyznam szczerze: nie myślałem, że dobiegnę, i to mieszcząc się w limicie czasowym. Ale dobiegłem, choć należałoby raczej napisać – dobrnąłem, na „ostatnich nogach”. Cieszę się, bo trójka moich dzieciaków wierzyła we mnie bezgranicznie. Bo mogłem im powiedzieć: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem!”.

To było radosne święto. Przyznam, że zaskoczyła mnie piknikowa atmosfera na początku biegu, pełna rozmów i żartów. Nie spotkałem się z jakimiś elementami niezdrowej rywalizacji. Podobnie wyglądało to ze strony postronnych obserwatorów, którzy podnosili nas na duchu – bardzo wdzięczny jestem Panu, który zagrzewał mnie do boju na ostatnich dwóch kilometrach. Gdzieś w tym wszystkim pozostaje oczywiście pytanie: ale po co? Po co robić sobie taką krzywdę?

Każdy ma swoją odpowiedź. Dla mnie to czysta radość bycia. Kiedy na 35. kilometrze czuje się już każdy mięsień, kiedy słońce pali niemiłosiernie, a każdy krok sprawia ból, a do końca jest ponad siedem kilometrów – można już tylko biec. Bez planowania, zakładania, projektowania, co będzie dalej. Wszystkie racjonalizacje odchodzą w niebyt. Granica jest już tylko w głowie. Mnie tym razem udało się ją pokonać. Dlatego właśnie warto.