9 lat temu Wilków znalazł się pod wodą. Jak wygląda dziś?

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 21.05.2019 08:45

21 maja 2010 roku. Piątek, godzina 16.30. Pęka wał w Zastowie. Wisła wdziera się na teren gminy, zalewając go niemal w całości. Rozlewisko ma obszar 15 kilometrów. Ludzie nie wierzą własnym oczom.

Przez wiele tygodni poruszanie się po gminie Wilków było bardzo utrudnione. Przez wiele tygodni poruszanie się po gminie Wilków było bardzo utrudnione.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

W powódź nikt nie wierzył, mimo tego, że od wielu dni strażacy, wojsko i wolontariusze pilnowali wałów i mówiono, że ich wysiłki mogą nie przynieść oczekiwanych rezultatów.

– Oczywiście, że każdy z nas przygotowywał się na podtopienia. Wilków zawsze był terenem zalewowym, więc przywykliśmy do tego, by w piwnicach nie trzymać nic cennego, a jak jest alarm przeciwpowodziowy, to z parteru wynieść na piętro rzeczy, które nie lubią wody. Mieliśmy w pamięci rok 1997 i 2000, kiedy też groziła nam powódź. Wówczas nawet wójt nakazał przymusową ewakuację wszystkich mieszkańców. Opuściliśmy domy, ale poza podtopieniami i wodą w piwnicach nic się nie stało. Teraz więc, gdy znowu mówiono o ewakuacji, ale dobrowolnej, a nie bezwzględnej, jakoś nikt bardzo się nie przejął – wspominają mieszkańcy gminy.

Sytuacja na wałach była coraz bardziej dramatyczna. Przesiąki były już tak duże, że wały mogły zostać przerwane w każdym momencie.

– Nie jestem panikarą. Przeżyłam już niejedno podtopienie, jak i wszyscy okoliczni mieszkańcy, więc nie zamierzałam się ewakuować nawet jak po wsi jeździły autokary, które miały zabierać ludzi w bezpieczne miejsce. Kiedy jednak mój szwagier, który jest strażakiem, przyjechał powiedzieć, żeby przygotować się na powódź, potraktowałam to serio. Byłam w domu sama z dwoma synami. Jeden miał 5 lat drugi 12. Wszystko co się dało wynieśliśmy na strych. Na dole zostały tylko ciężkie meble. Szkoda mi było jeszcze pralki i lodówki, więc poprosiłam sąsiada by mi pomógł je postawić choć na stół. Śmiał się ze mnie, że jestem panikara – opowiada pani Iwona. Na wszelki wypadek spała z synami na strychu. Rano, gdy się obudziła i otworzyła okno, zobaczyła wszędzie wodę.

– To nie była jeszcze wysoka woda. Może tak pod kostki. Wsiadłam szybko na rower i pojechałam do sklepu kupić wodę, chleb i jakieś jogurty, byśmy mieli co jeść, bo wiadomo było, że pękł wał i woda cały czas płynie podnosząc swój poziom. Mieszkamy daleko od sąsiadów, telefony przestały działać, a ja należałam do tych, którzy nie mieli komórki, więc musiałam liczyć na siebie. Dziś mam dwie komórki z którymi się nie rozstaję – mówi.

Woda sięgała do Kolonii Szczekarków, 7 km od koryta Wisły.   Woda sięgała do Kolonii Szczekarków, 7 km od koryta Wisły.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Woda rzeczywiście cały czas się podnosiła i nurt przybierał na sile.

– To nie był łagodny strumyczek, czy spokojnie rozlewające się jezioro. Im wody było więcej, tym była głośniejsza. W końcu był taki szum, jakby obok był wodospad. Woda zaczęła zalewać parter i wdzierać się na piętro. Były takie miejsca w gminie, gdzie jej poziom sięgał 3-4 metrów. Kto nie miał piętra, ratował się wchodząc na dach. Stamtąd ludzi zabierały łodzie lub helikopter – wspominają mieszkańcy.

W takich sytuacjach pewne obrazy zostają w pamięci na całe życie.

– Zanim przyszła duża woda, na elewacje domów zaczęły wdrapywać się różne zwierzęta. Z ziemi wyszły niezliczone ilości kretów, dżdżownic, robactwa. Wszystko po murze pięło się jak najwyżej. Kiedy ludzie zobaczyli, jak uciekają zwierzaki, niektórzy wpadli w panikę i trzeba było ich ściągać z dachów helikopterem. W takich sytuacjach człowiek nigdy nie wie, jak się zachowa – mówią mieszkańcy Wilkowa.

- Ja z powodzi zapamiętałam najbardziej krowę, która się utopiła i którą rzeka przyniosła pod drzwi szkoły. Dobrze, że dwa dni wcześniej zarządzono jej zamknięcie i wszystkie dzieci zostały odebrane przez rodziców. Dla nich taki widok pewnie byłby jeszcze większym szokiem niż dla mnie – wspomina Grażyna Jarska. Woda była bezwzględna, niszczyła niektóre budynki, niosła ze sobą połamane drzewa, śmieci, meble, utopione samochody. Z cmentarza wypłukała niektóre trumny.

– Nie da się opowiedzieć tego, co czuliśmy patrząc na to wszystko. Wydawało się nam, że to koniec świata. W ciągu kilku godzin zniknęło wszystko, co znaliśmy. Nie każdy był ubezpieczony. Patrząc na rozlewisko brudu, bo tak wyglądała woda – brązowa, mętna, śmierdząca – każdy myślał, jak to będzie potem, z czego będziemy żyć – przyznają mieszkańcy.

Ks. Zbigniew pokazuje dokąd sięgała woda.   Ks. Zbigniew pokazuje dokąd sięgała woda.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Gdy woda opadła, ukazał się rozmiar zniszczeń.

– To było jeszcze gorsze niż widok zatopionych domów. Wszędzie szlam, który pokrywał sprzęty, budynki, drzewa. Nie wiadomo w co włożyć ręce, by sprzątać – wspominają ludzie i podkreślają, że gdyby nie pomoc tysięcy wolontariuszy z całej Polski, sami nie daliby rady.

Kiedy trwały porządki, zaczęto suszyć rzeczy, przyszła druga fala powodziowa. Tym razem był to 6 czerwca.

– Druga fala była jeszcze większa niż pierwsza. Zalała drugi raz ten sam teren, tylko woda była jeszcze wyższa. Za pierwszym razem uchowała się góra mojego domu, druga fala wdarła się na kolejne piętro – mówi pani Iwona.

Poziom wody został zaznaczony na kościelnej bramie. Dziś to jedno z miejsc pokazujących, jak wysoka była woda.

– W kościele jest też wyryty na murze poziom powodzi z 1833 roku. Był podobny do tej z 2010. Wtedy pewnie też były potężne zniszczenia. W 2010 roku woda w kościele sięgała niemal 2 metrów wysokości. Kiedy ministrantom udało się wpłynąć kajakiem do środka, by ratować co się da, ich oczom ukazał się przedziwny widok pływających na powierzchni ciężkich drewnianych ławek. Potem okazało się, że stare meble najlepiej przetrwały powódź. Wszystkie nowe rozkleiły się i wypaczyły tak, że musieliśmy je wyrzucić. Stare dębowe po wysuszeniu i renowacji służą nam do dziś – mówi ks. Zbigniew Szumiało, proboszcz parafii.

Dotknięty tragedią Wilków stał się najbardziej znaną wsią w Polsce. Z różnych zakątków kraju płynęła pomoc.

– Pomagały nam instytucje i osoby prywatne. Ludzie mogli wyjechać na odpoczynek w przepiękne zakątki Polski by poczekać tam, aż woda opadnie i będzie można wrócić do domów, by sprzątać. Dzieci ze szkoły wraz z rodzicami były na wielu wycieczkach i koloniach. Gdyby nie ta tragedia, jaka nas spotkała, nigdy nie moglibyśmy sobie pozwolić na takie wyjazdy. Z jednej strony doświadczaliśmy utraty wszystkiego, z drugiej nie mogliśmy się nadziwić życzliwości obcych ludzi, ich otwartości i dobroci – mówi Bożena Rządkowska, dyrektor szkoły w Wilkowie.

Po opadnięciu wody w szkole zaczął się wyścig z czasem, by zdążyć z remontem do września, tak by dzieci miały się gdzie uczyć po wakacjach.

- Pieniądze na remont, o które tak bardzo się martwiliśmy, płynęły ze wszystkich stron. Dzieci z różnych szkół, a nawet przedszkoli w Polsce, organizowały zbiórki na rzecz Wilkowa i przysyłały nam pieniądze. Firmy dawały materiały do remontu i wyposażenia szkoły. Dostaliśmy tablice multimedialne, laptopy, pomoce naukowe, o jakich nam się nie śniło. Koszmar powodzi zaczął się przeradzać w radość z ludzkiej życzliwości. Myślę, że dziś szkoła w Wilkowie jest jedną z najlepiej wyposażonych w okolicy – mówi pani dyrektor.

Podobnie jest w całej gminie. To, co zniszczyła woda, odbudowali ludzie piękniej i lepiej. Paradoksalnie po 9 latach od tamtych wydarzeń można powiedzieć, że powódź się opłaciła. W całej gminie są nowe drogi, odremontowane budynki, niemal każde gospodarstwo ma nowy sprzęt rolniczy. Wilków stał się gminą nowocześniejszą i zwyczajnie ładniejszą.

– Powódź nauczyła nas wielu rzeczy, za które nigdy byśmy się może nie zabrali, gdyby nie zmusiła nas sytuacja. Nauczyliśmy się korzystać z funduszy unijnych. Dziś niemal każde podwórko wyłożone jest kostką brukową, a przed powodzią było tam klepisko. Na pola i do sadów prowadzą nowe asfaltowe drogi, które zastąpiły wyboiste drogi gruntowe. W gminie Wilków jest teraz nowy świat – podkreślają mieszkańcy.