"Zły" zostanie wystawiony po raz 100. i 101. w Lublinie

rp

publikacja 26.06.2019 16:18

To autobiograficzna opowieść Dariusza Jeża, który zanim zabłysnął na deskach teatru, był wysoką figurą lubelskiego półświatka. Tytułowy "Zły" w przeszłości zajmował się działalnością przestępczą, za którą otrzymał i odsiedział kilkuletni wyrok.

"Zły" zostanie wystawiony po raz 100. i 101. w Lublinie Tytułowy Zły w przeszłości zajmował się działalnością przestępczą, za którą otrzymał i odsiedział kilkuletni wyrok. Od wielu lat jest uznanym i cenionym aktorem. ks. Rafał Pastwa /Foto Gość

Dzięki spotkaniu ze sztuką odmienił swoje życie i obecnie jest aktorem. "Spektakl prowadzi przez pasmo przemian, jakim jest życie ex-gangstera osadzone w Polsce w dobie transformacji. Widzowie mogą dostrzec, jak wraz z przejściem stanu wojennego w demokrację zmienia się podejście głównego bohatera do świata. Od dziecięcej naiwności i sumienia każącego naprawiać wyrządzone zło, aż po brak litości i zimne wyrachowanie" - czytamy na stronie Centrum Kultury.

Spektakl "Zły" po raz 100. zostanie przedstawiony w sobotę 29 czerwca o godz. 18, a 101. pokaz w niedzielę 30 czerwca, tym razem o godz. 17. Bilety można kupić w kasie CK w Lublinie.

Reżyseria: Łukasz Witt-Michałowski. Scenariusz: Dariusz Jeż, Grzegorz Kondrasiuk. Obsada: Przemysław Buksiński, Dariusz Jeż, Jarosław Tomica. Scenografia: Dariusz Jeż. Opracowanie graficzne: Lech Mazurek.


W związku z wydarzeniem przypominamy długą i do bólu szczerą rozmowę z Dariuszem Jeżem, który po raz kolejny wcieli się w Złego.

ks. Rafał Pastwa: Bardzo często, gdy jest mowa o jakimś spektaklu z udziałem Dariusza Jeża, pojawia się automatycznie wzmianka o Twojej kryminalnej przeszłości. Jak się do tego odnosisz?

Dariusz Jeż: Miałem z tym problem przez pierwsze dwa, trzy lata po znalezieniu się w nowej rzeczywistości. Cieszyłem się, że mam ten teatr, że znalazłem coś swojego, gdy myślałem sobie - wreszcie jestem szczęśliwym człowiekiem, bo robię to, co lubię i próbuję się z tego utrzymać. Ale z drugiej strony ta przeszłość mi doskwierała i to, że ciągle mnie ludzie pytali: "Jak to się stało, że z bandyty stałeś się aktorem?" Dlatego Łukasz Witt-Michałowski zasugerował mi, żebym zrealizował "Złego". Scenariusz napisałem razem z Grzegorzem Kondrasiukiem. Opowiadałem mu swoją historię, pojawiały się tam czasem rzeczy drastyczne. On mi wtedy przerywał i prosił o przerwę, bo był tym światem przestępczym przerażony.

Spektakl "Zły" miał być oczyszczeniem?

Dokładnie. To było moje obnażenie. Pamiętam, że Witt-Michałowski, który wyreżyserował to przedstawienie powiedział, że gdy ktoś mnie będzie znów pytał o przeszłość, to należy mu polecić obejrzenie spektaklu. Ale oczywiście na tym się nie skończyło. Do dzisiaj często ktoś dodaje, że byłem przestępcą i to przy różnych okazjach. Ale przestało mi to już przeszkadzać. Wychodzę z założenia, że to kim jestem dzisiaj, jaki byłem przez ostatnie kilkanaście lat, to jak mnie ludzie postrzegają - to jest wykładnią, bo to moje prawdziwe życie.

Jak doszło do tego, że wszedłeś na niewłaściwą ścieżkę?

Miałem wtedy niespełna 30 lat. Do tamtej pory pracowałem. Potem upadła komuna. Zajmowałem się pracą na budowie, byłem też listonoszem, imałem się innych zajęć. Nie mogłem się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. Handlowałem na łóżkach polowych. Było to dla mnie żenujące. Wyjechałem do Holandii. Potem handlowałem samochodami sprowadzanymi z zagranicy. Byłem też ochroniarzem w różnych lokalach. Tam zauważyli, że potrafię być stanowczy, że mam też coś pod sufitem i tak mnie zwerbowali do kasyna, żebym pożyczał pieniądze na lichwę. Tam wyrobiłem sobie znajomości. Wtedy był rozkwit mafii, więc z marszu poznałem wszystkich znaczących ludzi i w Lublinie, i w Polsce. Szybko uchwyciłem te mechanizmy. I zacząłem robić swoje interesy. Tak zostałem przestępcą.

Poszedłeś do więzienia?

Tak. Ale mało tego. Pochodzę z rozbitej rodziny i całe życie byłem niedowartościowany. Teraz też jestem niedowartościowany. Jako dziecko czułem się niedowartościowany, bo nie miałem ojca, tylko mamę, bo miałem gorsze ciuchy, bo było biednie. Gdy dorastałem też było ciężko, bo mama strasznie mało zarabiała jako pomywaczka, zawsze odstawałem od dobrze sytuowanych. W szkole też się czułem niedowartościowany, ale mogłem torować sobie drogę pięściami. Nie byłem zaczepny, ale chciałem, żeby mi dali święty spokój. Nikt wtedy nie próbował sobie ze mnie drwić, gdy pokazałem na co mnie stać. Zostałem liderem, potem także na osiedlu. Niedowartościowanie się za mną ciągnęło. Bo byłem za biedny, za mało wykształcony. Jedynie jazda samochodem była moim powodem do dumy. Uważam, że jestem świetnym kierowcą. Tak uważają też inni. Nawet gdy zostałem przestępcą, byłem niedowartościowany, bo wszyscy już siedzieli, a ja jeszcze nie. Jak nie siedziałeś w więzieniu, to nie do końca ci ufali.

Ale trafiłeś do więzienia.

Miałem wielki lęk. Tylko głupcy nie mają strachu przed pójściem do wiezienia. Dla mnie było to traumatyczne przeżycie, miałem przecież żonę, dzieci. Do dziś tęsknię za żoną, choć zmarła 14 lat temu. Łącznie przesiedziałem ponad pięć lat. Ale nadal jestem niedowartościowany.

Bo?

Niczego się nie dorobiłem, jestem aktorem, ale nie skończyłem szkoły teatralnej. Choćby był ode mnie na scenie gorszy aktor, to ma to, czego ja nigdy nie posiądę…

Jak się zaczęła przygoda z teatrem? Jako gangster miałeś niezłe pieniądze, ludzie cię szanowali, często prosili o pomoc, Twoim dzieciom niczego od strony materialnej nie brakowało...

Człowiek musiał ciągle myśleć, być na oriencie - jak się to mówi. Widziałem, że chwila słabości może spowodować, że koledzy mnie rozszarpią, zabiorą mi wszystko. To było jak w stadzie wilków.

Najgorsza nie była policja?

Najpierw policja jadła nam z ręki, bo to byli zazwyczaj byli milicjanci, którzy byli na wylocie, więc byli skorumpowani. Był czas, że się nas bali. Każdy porządny gangster miał świetną spluwę. Po pistolecie i po ciuchach poznawało się jego status. Policja bała się nas zatrzymywać, chodziliśmy z bronią. Były na początku lat 90. minionego wieku straszne luki prawne. Gdyby mnie nawet zatrzymali na ulicy z bronią, to wystarczyło powiedzieć, że broń właśnie znalazłem i idę na komisariat ją oddać. Sytuacja się zmieniła, gdy powstawały specjalistyczne komórki do walki ze światem przestępczym. Ja działałem głównie na polu przestępczości gospodarczej. Przyszli młodzi funkcjonariusze, wyszkolono ich, byli ambitni. Zrobiło się wąsko. Więc gangsterzy zaczęli się szarpać ze sobą.

Jest trochę prawdy w filmach kryminalnych?

Tylko trochę.

Czego ludzie nie wiedzą o tym świecie?

Czekam na film o przestępcy, który na zewnątrz jest ostrym gościem, ale ogólnie nie jest tym, za kogo się podaje. Ja taki byłem. Ciągle marzyłem o innym życiu. Nigdy nie zarabiałem ogromnych pieniędzy, bo nie byłem na samej górze. Poza tym nie pchałem się tam, bo tam ludzie ginęli. Był to czas egzekucji, podkładanych bomb.

Kiedy nastąpił moment przełomowy?

Jeszcze przed śmiercią żony rozmawiałem z nią o tym, że chcę skończyć. Zauważyłem jednak, że świat mnie wyprzedził, a ja nie potrafię nic robić. Straciłem prawo jazdy, byłem mechanikiem, ale technika poszła do przodu i nie orientowałem się już w tym. Potem złamała mnie choroba żony… A wtedy „hieny” zobaczyły moją słabość, zaczęły się na mnie rzucać, chcąc mi zabrać, co można. To był gwóźdź do trumny. Gdy poszedłem do więzienia po śmierci żony, powiedziałem sobie, że nie chcę więcej już tego robić. Modliłem się wtedy. Modliłem się codziennie. Może się wymodliłem nawet… Zastanawiałem się co wieczór, co ja będę robił, jak utrzymam dzieci.

I?

Wtedy pojawił się w areszcie reżyser z różową buźką, czyli Łukasz Witt-Michałowski.

Na Południowej w Lublinie? Co on tam robił?

Szukał nowych bodźców, chciał zrobić spektakl z więźniami. Ja bez przekonania poszedłem na tę próbę, bo mnie wyrzucili z pracy w pralni. Za to, że czytałem książki. Pralki chodziły, ja miałem 20 minut wolnego, więc czytałem przemyconą książkę. Klawisz zobaczył, że czytam i strasznie mu się to nie spodobało, choć w więzieniu zachęca się do czytelnictwa. Więźniowie zazwyczaj pożyczają książki, żeby tylko zapełnić karty. Ale do sedna. Wracałem z tej pralni i zobaczyłem grupę osadzonych, która szła do świetlicy. Okazało się, że na teatr, wiec poszedłem i ja. No i zobaczyłem tego reżysera z Bożej łaski…

Co sobie o nim pomyślałeś?

Że to jakiś oszołom. Ja sobie reżysera wyobrażałem całkiem inaczej, że to starszy gość, może nie z fajką, ale w szaliku. Choć on miał wtedy szalik, ale był za młody, za różowy, taki "podskakaniec". No ale zaczęliśmy robić ten spektakl. Zawsze uwielbiałem język polski, uwielbiałem czytać. Robiliśmy skróty dzieł literackich, mogłem błysnąć. Dramaty greckie przekładaliśmy na życie więzienne. Te przeróbki mnie wciągnęły. Potem zacząłem grać.

Jak to było przyjęte przez więźniów?

To nie była wcale prosta sprawa. Ile myśmy szykan mieli. Dobrze, że było więcej grypsujących, takich jak ja i gangsterów większych ode mnie, którzy brali w tym udział. Niektórzy osadzeni traktowali to jako współpracę ze służbą więzienną.

Co było dalej?

Jakoś zaprzyjaźniliśmy się z Łukaszem. Poczułem do niego jakąś więź. Potem zaczął opowiadać, że mam talent. Nie chciałem w to wierzyć, ale potem sobie pomyślałem: mam takie powalone życie, dlaczego nie wejść w to? Tym bardziej, że zaproponował mi, że mnie weźmie do spektaklu, gdy wyjdę z więzienia. I to też było takie, nie chcę powiedzieć wymodlone, jakąś szansą, żeby się zaczepić, kiedy wyjdę. Nie wiedziałem jakie są pieniądze w teatrze, nie wiedziałem, że aż tak kiepskie (śmiech). Ale pomyślałem sobie, że to dla mnie alternatywa. To, że będę grał w teatrze brzmiało wtedy dla mnie podobnie jak to, że zostanę kosmonautą. Ale mu uwierzyłem.

Jak się to potoczyło dalej?

Wyszedłem, zatrudnił mnie. Zaopiekował się mną. Bardzo. Na początku było strasznie ciężko. Nie miałem pieniędzy. Wcale. Zabrał mnie na wczasy. "Co się martwisz, pożyczę ci pieniędzy. Potem jak będziemy robić teatry to mi oddasz" - mówił. Zabierał mnie na spotkania z ludźmi, poznawał z innym życiem. Udało mi się odzyskać relacje z dziećmi, zamieszkać z nimi. Zacząłem zarabiać niewielkie pieniądze, ale żyłem uczciwie. To było niesamowicie satysfakcjonujące, kiedy przyniosłem zarobione uczciwie pieniądze do domu.

Co było dla Ciebie największą różnicą dzieląca oba światy?

Wyzbyłem się kłamstwa. Gdy poznałem ludzi po wyjściu z więzienia, którzy są mili, szczerzy, którzy mnie zaakceptowali - niektórzy z oporami, postanowiłem sobie, że będę szczery. Że nie będę kłamał. Nie chciałem mieć do czynienia z dawnym życiem, choć byłem przerażony. Ale wiedziałem, że nie można stać w rozkroku. Odciąłem się od tamtego życia, omijałem tamte drogi, tamte knajpy. Przestałem kłamać. Zacząłem żyć swobodnie. Myślę, że ludzie nie zdają sobie sprawy, że kłamstwo jest tak okropne i destrukcyjne.

Jaka była Twoja pierwsza sztuka, w której wystąpiłeś u Witt-Michałowskiego po wyjściu z więzienia?

"Ostatni taki ojciec" inspirowana "Listem do ojca" F. Kafki. Gdy wyzbyłem się tego kłamstwa. Zaczęły się też wywiady, ludzie dopytywali o moją przeszłość. Wtedy pojawił się pomysł, żeby powstał spektakl "Zły". Mieliśmy ambitny plan, aby ta sztuka była edukacyjna, chcieliśmy jeździć po ośrodkach dla młodzieży, żeby pokazywać, że już na wstępie życia można pokierować swoim losem i być szczęśliwym.

Co Ci daje obecnie najwięcej radości?

(Cisza). Za dużo myślę, żyję za dużo przeszłością - tak sądzę. Wypominam sobie, że nie byłem dobrym ojcem, mężem. Radość mi sprawia, gdy wychodzę na scenę. Radością jest, gdy ludzie mnie rozpoznają, dziękują za moją pracę, za spektakle. Wczoraj mi dziękowali rodzice za spektakl dla dzieci.

A czego Twoim zdaniem nie powinno się robić w życiu? W co nigdy nie wchodzić?

Nie kłamać. Od kłamstwa zaczynają się poważne problemy. Nawet jeśli człowiek zrobi coś złego, a powie prawdę, będzie można wszystko naprawić. Prawda czyni człowieka wolnym. Wyzwala.