Święty karmelita z Lubartowa

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 29.08.2019 09:45

Kiedy 1 marca 1891 roku we wsi Baranówka pod Lubartowem urodził się pewien chłopiec, nikt nie przypuszczał, że czeka go męczeńska śmierć i chwała ołtarzy. 75 lat temu zamordowano karmelitę o. Józefa Mazurka. To jedyny święty pochodzący z lubartowskiej parafii.

Relikwie bł. Józefa Mazurka znajdują się w bocznym ołtarzu w sanktuarium św. Anny. Relikwie bł. Józefa Mazurka znajdują się w bocznym ołtarzu w sanktuarium św. Anny.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Choć Józef Mazurek jest jedynym świętym pochodzącym z naszej parafii, nie jest postacią dobrze znaną. Wynika to pewnie z faktu, że większość swojego życia spędził poza Lubartowem za sprawą swego stryja karmelity, który musiał mieć duży wpływ na życie rodziny – mówi ks. Andrzej Juźko, proboszcz parafii św. Anny w Lubartowie.

Dziś trudno opisać dokładnie jak to się stało, że rodzice wysłali 12-letniego chłopca do Wadowic, do alumnatu karmelitów bosych. Wiadomo, że tam właśnie przebywał brat ojca Józefa, Bogumił, który wziął chłopca pod swoją opiekę. To z pewnością zdecydowało, że ludzie pracujący na co dzień na roli oddali swego syna na wychowanie i naukę na drugi koniec Polski. Chłopiec wraz z rówieśnikami, którzy podobnie jak on przebywali u zakonników, mieszkał w klasztorze, a do gimnazjum chodził w Wadowicach. – Z biografii o. Mazurka przygotowanej przez jego współbraci wynika, że codzienność łącząca życie klasztorne z nauką w świeckiej szkole nie była łatwa, a dla dzisiejszej młodzieży może wydawać się wręcz nieosiągalna. Okazuje się, że już o 4.45 była pobudka, o 5.00 rozpoczynała się wspólna modlitwa, rozmyślanie, potem uczestniczyli we Mszy św., jedli śniadanie, aby na 8.00 zdążyć do szkoły, skąd wracali na obiad podawany w południe. Kwadrans przed 14.00 musieli być ponownie w szkole. Przychodzili do klasztoru po 16.00, by odrobić lekcje, zjeść kolację, przed którą recytowali Różaniec. Cisza nocna obowiązywała od 21.00 – opowiada ks. Andrzej.

Nie było to jednak dla Józefa problemem, gdyż do Lubartowa nie wrócił. Dodatkową motywacją do pogłębiania wiary i służby Bogu stał się fakt, że przeorem tamtejszego klasztoru został Rafał Kalinowski. Dla chłopców był to bohater powstania styczniowego, który za swoją miłość do ojczyzny doświadczył także zesłania na Sybir. Chłopcy lgnęli do niego, chętnie służyli mu do Mszy św., chcieli naśladować. Dla Józefa był to wzór, o czym sam mówił będąc po latach świadkiem w procesie beatyfikacyjnym Rafała Kalinowskiego. Wiadomo, że młodzi szukali u niego wsparcia, czuli się zawsze szanowani, a pomoc przełożonego w nauce języków obcych i rozwiązywaniu trudnych zadań matematycznych była nieoceniona. On też stał się po latach dla Józefa przykładem wypełniania swoich obowiązków, jako przełożony wspólnoty.

Mając taki wzór, Józef nie wahał się przyjąć habitu zakonnego. Wiązało się to ze złożeniem ślubów i przyjęciem nowego imienia. Od 29 sierpnia 1906 roku, czyli od dnia uroczystości, nie ma już Józefa, który umarł dla świata, ale jest Alfons od Ducha Świętego, brat karmelita, który chce dążyć do nieba. Przyjęcie habitu i nowego imienia nie czyniło go jeszcze w pełni ukształtowanym zakonnikiem.

16 lipca 1916 roku, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, br. Alfons od Ducha Świętego przyjął święcenia kapłańskie. Zaraz po uroczystości wyjechał do Krakowa, gdzie spotkał się ze swym stryjem karmelitą i wraz z nim ruszył do rodzinnego Lubartowa, by w swoim parafialnym kościele odprawić Mszę św. prymicyjną.

Dla Józefa było to doświadczenie szczególne z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że miał stanąć jako kapłan przy ołtarzu, gdzie był chrzczony i gdzie jego bliscy modlili się całe życie, także za niego, po drugie dlatego, że wracał w swe rodzinne strony po 13 latach nieobecności. Wyjechał stąd jako mały chłopiec, wrócił jako dorosły mężczyzna. Mszę prymicyjną odprawił w odpust św. Anny 26 lipca 1916 roku, przewodnicząc sumie, na której zebrała się cała parafia.

W maju 1930 roku o. Alfons Mazurek został przeorem klasztoru w Czernej. Obejmując przeorstwo był w sile wieku. Liczył 39 lat i miał duże doświadczenie życiowe. Stanął na czele licznej i zróżnicowanej wspólnoty, złożonej z 27 zakonników: 6 ojców, 11 braci, 2 kleryków i 8 nowicjuszy.

O. Alfons traktował wojnę jako czas przejściowy, wobec którego nie wolno kapitulować. Wojna zmierzała ku końcowi i mogło się wydawać, że najgorszy czas już ludzie mają za sobą. Okazało się jednak, że dla karmelitów wtedy nadszedł czas próby. Karmelici tak opisują ten czas: „Latem 1944 r. losy wojny przesądzały się coraz bardziej przeciwko Niemcom, zaczęli oni budować okopy na zachodniej granicy Generalnego Gubernatorstwa, przymuszając do pracy okoliczną ludność. Dla Czernej i okolicy szczególnie tragicznym dniem okazał się 28 sierpień. Zanim oddział SA przybył do klasztoru, zamordował kilka osób w najbliższej okolicy. Przed południem Niemcy zjawili się w klasztorze: przeprowadzili pobieżną rewizję, nakazali zakonnikom udać się do punktu zbornego w Czernej i krzyczeli, że nie odbędzie się bez kilku pogrzebów. Przeor, o. Alfons, którym okupanci interesowali się szczególnie, zachowywał spokój. Udał się na chwilę do kościoła przed ołtarz Matki Bożej Szkaplerznej, po czym szedł na czele kolumny swoich współbraci. Z punktu zbiorczego w Czernej prowadzono ich razem ze spędzonymi tam mieszkańcami wioski do Krzeszowic. Kolumnę eskortował samochód z żołnierzami. Po przemaszerowaniu sporego odcinka polecono o. Alfonsowi wsiąść do samochodu i odjechano razem z nim w kierunku Krzeszowic. Tam, na małej łące, nieco w bok od głównej drogi, dokonano się jego męczeństwo. Wypchnięto go – jak relacjonuje Anna Spytkowska, która obserwowała całą scenę z okna swojego domu – z samochodu i rozkazano iść przed siebie przez łąkę. Zachowywał spokój, w ręce trzymał różaniec, który odmawiał. Po chwili krzyknięto, by się odwrócił i zaczęto strzelać prosto w jego twarz. Gdy upadł, jeden z żołnierzy podbiegł do niego, kopnął go i wrzucał do jego ust ziemię z kretowiska. Niemcy nakazali następnie jednemu z gospodarzy odwieźć ciało zmarłego na cmentarz do Rudawy i pogrzebać je. I właśnie gdy furman jechał z zamordowanym, spotkał kolumnę zakonników, którzy poznali po zakonnych sandałach i karmelitańskim habicie swojego zmaltretowanego przeora. Jeden z nich, o. Walerian Ryszka, udzielił mu sakramentalnego rozgrzeszenia, bo jeszcze żył, choć był nieprzytomny. Inny współbrat, o. Hadrian Gut, wystarał się u Niemców o pozwolenie na pochowanie o. Alfonsa na cmentarzu zakonnym w Czernej”.

Pogrzeb męczennika odbył się nazajutrz, 29 sierpnia 1944 roku. Papież Jan Paweł II beatyfikował go wśród 107 męczenników II wojny światowej. To do tej pory jedyny święty urodzony na terenie lubartowskiej parafii.