Potrzebny autobus

Justyna Jarosińska

publikacja 05.09.2019 17:34

10-osobowa rodzina Jany i Andrzeja Głosów potrzebuje środka transportu, w którym zmieszczą się wszyscy, żeby po raz kolejny móc wyjechać na misje.

Rodzina prawie w komplecie. Rodzina prawie w komplecie.
Justyna Jarosińska /Foto Gość

Jana i Andrzej Głosowie są małżeństwem od 15 lat. Całe swoje małżeńskie życie trwają we wspólnocie neokatechumenalnej. – Ja jestem Białorusinką – mówi Jana, wykonując równocześnie kilka domowych czynności. Wokół niej skacze trójka z ośmiorga dzieci.  Najmłodsze dziecko – 3-miesięczną Salomeę na ręku trzyma Andrzej. – Pochodzę z miasta Homel. Tam Kościół został wskrzeszony przez polskiego księdza z Lublina – Sławka Laskowskiego – opowiada kobieta. – Ks. Sławek przyjechał do Homla z dwoma rodzinami. Jedną z Lublina, a drugą z Hiszpanii.

Jana i Andrzej poznali się w Lublinie. – Rozpoczęłam studia na psychologii na KUL. Natychmiast zaczęłam szukać wspólnoty neokatechumenalnej. W takiej właśnie wspólnocie spotkałam Andrzeja – mówi Jana. Oboje mieli świadomość, jak wiele w swoim życiu zawdzięczają Panu Bogu.

8 lat temu Głosowie podczas jednego ze spotkań wspólnoty usłyszeli pytanie o to, czy jest jakaś rodzina gotowa wyjechać na misje. Wiedzieli, że taki wyjazd wiąże się z zostawieniem swojego domu, pracy, znajomych i przeniesieniem się gdzieś, gdzie lokalny biskup zaprasza rodziny z neokatechumenatu, by żyły, dawały świadectwo, ożywiały parafie czy zakładały nowe wspólnoty. Wtedy wstali. Mieli wówczas już czworo dzieci.

Plan był taki, że wyjadą do Bostonu do USA. – Wszystko było przygotowane, ale nie dostaliśmy wiz. Jednak za jakiś czas okazało się, że potrzebują nas w Chinach – opowiada Jana. – Pamiętam, jak całą naszą rodzinę pobłogosławił papież Franciszek. Każde dziecko z osobna – wspomina Andrzej. – Było nas już wtedy sześcioro.

W Chinach rodzina mieszkała przez rok. – Oficjalnie byliśmy tam studentami – opowiada Jana. – Tylko pod takim warunkiem dostaliśmy wizy. Trafiliśmy do 6-milionowego miasta, w którym tylko nasza misja była miejscem życia katolików. Poznaliśmy tam wielu bardzo różnych ludzi, dla których byliśmy trochę można powiedzieć „dziwadłem”. Przede wszystkim bardzo nam współczuli, bo nie tylko, że mieliśmy aż tyle dzieci, ale na dodatek wtedy same dziewczyny.

Głosowie często spotykali się z nowymi chińskimi znajomymi. – Uprawialiśmy trochę takie duszpasterstwo pizzy – śmieje się Jana. – Dla nich pizza to naprawdę coś. Więc gdy spotykaliśmy się na tej pizzy,  to my inicjowaliśmy modlitwę przed jedzeniem. Pokazywaliśmy też, że gdy mąż z żoną się pokłócą, to istnieje coś takiego jak przebaczenie. 

W Chinach okazało się, że Jana jest w kolejnej ciąży. – Wszyscy życzyli nam chłopczyka – wspominają. – Mówili nawet, że będą się o chłopca dla nas modlić.

Na USG okazało się, że będzie chłopak. Dziś Józek ma 3 latka. Samodzielny, uśmiechnięty. Zdrowy jak cała reszta rodzeństwa. Niedawno rodzina zgłosiła chęć wyjazdu w kolejne miejsce. – Do Chin już nie mieliśmy możliwości powrotu. Oni nie chcą na studiach ludzi, którzy mają tyle dzieci – mówi Andrzej.

Okazało się, że świeckich misjonarzy potrzeba w Gruzji. Na parafii, do której zostali skierowani, pracuje też polski ksiądz. – Byliśmy tam cztery miesiące, ale kiedy poczęło się ósme dziecko, wróciliśmy, by urodzić w Polsce – mówi Jana. Aktualnie Głosowie są już prawie gotowi, by znowu wyruszyć do Tbilisi.

Nie boją się wyzwań. Nie straszny im także wyjazd z ósemką dzieci. – Pan Bóg daje nam radość i siły – podkreślają. – To, co po ludzku wydaje się niemożliwe, staje się możliwe. Tak naprawdę można robić wiele trudnych rzeczy z Bożą pomocą – przekonują. 

Żeby móc wyjechać całą rodziną, Głosowie potrzebują dużego auta. – Najlepiej jakiegoś małego autobusu – śmieją się oboje. – Ja jestem w trakcie robienia prawa jazdy na autobus – mówi Andrzej. – Musimy zabrać się całą naszą dziesiątką no i gdzieś zmieścić bagaże. Poza tym taki samochód tam by się bardzo przydał. Zrobienie zakupów dla całej rodziny to duże przedsięwzięcie logistyczne. Gdy chce się kupić ziemniaki albo nawet wodę – ciężko to wszystko udźwignąć. A poza tym na parafii też bardzo potrzebne jest duże auto. Tamtejszy ksiądz w swoim oplu corsie przewozi nawet 9 osób.

Każdy kto chciałby wesprzeć rodzinę Głosów, może dołączyć do prowadzonej na stronie internetowej zrzutki, w której rodzina prosi o pomoc w zebraniu pieniędzy na większy środek transportu: AUTOBUS

Więcej o wyjątkowej rodzinie już wkrótce w papierowym wydaniu GN.