Misjonarze - ludzie z pierwszej linii frontu

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 27.10.2019 08:00

Pochodzą z różnych stron świata, wychowali się w innych kulturach i tradycjach, a jednak coś ich łączy tak mocno, że zostawiają wszystko i idą, by nieść Chrystusa ludziom, którzy o Nim nie słyszeli. Październik jest szczególnym miesiącem misyjnym.

O. Emanuel i o. Paweł - misjonarze Afryki. O. Emanuel i o. Paweł - misjonarze Afryki.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Ojciec Emanuel pochodzi z Burkina Faso. Od ponad dwóch lat mieszka w Polsce, w Lublinie, gdzie mówi o misjach i zachęca, by troszczyć się o nie.

– Misje są mi szczególnie bliskie, bo to właśnie misjonarzom zawdzięczam swoją wiarę – mówi. W jego rodzinnej wiosce była parafia, w której pracowali ojcowie biali misjonarze Afryki. Było ich czterech, każdy z innego kraju (z Belgii, Hiszpanii, Francji i Kanady), a jednak tworzyli wspólnotę życia. – Patrzyłem na nich i myślałem, że są jak pierwsi chrześcijanie. Razem się modlą, pracują, mieszkają, a przy tym mają w sobie taką radość i entuzjazm, że każdy kto wchodził do ich domu, czy się z nimi spotykał, wychodził umocniony. Też tak chciałem służyć Bogu poprzez głoszenie ewangelii – opowiada o. Emanuel.

Wstąpił najpierw do małego diecezjalnego seminarium, ale pragnienie, by otworzyć się na Boży plan i pójść dokądkolwiek zostanie posłany było tak ogromne, że postanowił zostać ojcem białym misjonarzem Afryki. Spełniło się w jego życiu pragnienie misyjności.

Najpierw został posłany do Burundi, potem do Kongo, gdzie spędził 6 lat wraz ze współbraćmi z różnych stron świata, wspólnie z nimi pracując dla Chrystusa i Afryki.

– Po tym czasie dostałem propozycję, by wyjechać do Polski i tu pracować na rzecz misji, mówiąc o nich i pomagając odkrywać misyjne powołania. W pierwszej chwili byłem zaskoczony, bo słyszałem, że język polski jest dla nas Afrykańczyków bardzo trudny i że jest tu strasznie zimno, ale potem zaraz przyszła myśl, że pójdę wszędzie, gdzie Pan Bóg mnie pośle. Tak znalazłem się w Lublinie. Wciąż jestem gotowy, by służyć misjom na różne sposoby. Jeśli dziś dostałbym od przełożonych propozycję, by jechać do Afryki, jutro mogę ruszać – mówi o. Emanuel.

Podróż w drugą stronę, czyli z Polski do Afryki, ma za sobą ojciec Paweł Mazurek.

– Ja o misjach nigdy nie myślałem, aż do momentu rekolekcji podczas studiów, na które trafiłem przypadkiem, choć wiadomo, że u Boga przypadków nie ma. Prowadził je ojciec biały misjonarz Afryki i wówczas poczułem w sobie poruszenie. Przyszło mi do głowy, że skończę tę moją biologię i jako człowiek świecki może na jakiś czas wyjadę pomóc misjonarzom – opowiada o. Paweł. Po kilku miesiącach drugi raz wybrał się na rekolekcje prowadzone przez misjonarzy i wtedy odczytał, że Bóg chce go widzieć na misjach jako kapłana.

– To był dla mnie przewrót. Musiałem wszystko sobie poukładać, co nie było łatwe i trwało trochę czasu. Miałem jakieś swoje plany i pomysły na życie, a tu nagle taka zmiana. Jednak dużo modlitwy i rozeznawania czy to moja droga, przyniosły decyzję, że chcę być księdzem i misjonarzem. Kiedy podjąłem taką decyzję poczułem wielką radość i spokój. Zaczął się czas nauki i przygotowania do pierwszego wyjazdu do Afryki do nowicjatu w Tanzanii – wspomina o. Paweł. Kiedy go ktoś pytał, dlaczego wybrał akurat misje, odpowiadał, że nie daje mu spokoju świadomość, że są na świecie ludzie, którzy nie znają Chrystusa, którzy wciąż czekają na Niego, a nie ma ludzi, którzy by Go im zanieśli.

Tanzania przywitała go z otwartymi ramionami. Wszędzie biegały dzieci, które chciały się uczyć, słuchać o Bogu i robić przebywać razem z misjonarzami. Byli tam ludzie dorośli o wielkich sercach, którzy swoim życiem pokazywali, jak Bóg jest obecny w ich trudnej codzienności, tak innej od polskiej, która przy tej z Afryki wydawała się luksusem. Po roku nowicjatu o. Paweł został skierowany na staż do Zambii do małej parafii, w której pracowali Ojcowie Biali.

– Nikt nie patrzył na to, że jestem klerykiem. Razem z innymi misjonarzami pracowałem ramię w  ramię. Uczyłem się języka, tradycji i afrykańskiej kultury. Na każdym kroku urzekała mnie bliskość z ludźmi. Tworzyliśmy wielką wspólnotę, mimo że każdy pochodził z innego kraju. O to chodzi w chrześcijaństwie, że jak mówi Pismo Święte nie ma Żyda, ani Greka wszyscy jesteśmy braćmi. Z jednej strony w Polsce zostawia się rodzinę i znajomych, ale tam zyskuje się jeszcze większą rodzinę i przyjaciół – mówi o. Paweł.

Misje też zmieniły jego postrzeganie Kościoła. Wyjeżdżając do Afryki myślał, że będzie tam robił dużo rzeczy dla Afrykańczyków, tymczasem okazało się, że sam został dużo bardziej obdarowany. Po święceniach kapłańskich został skierowany do pracy buszu w Zambii.

– Nie było tam prądu i zasięgu komórek. Ludzie żyli bardzo prosto. Odwiedzaliśmy kolejne wioski należące do naszej parafii, która wielkością zbliżona była do całej archidiecezji lubelskiej. W każdej wiosce mieszkaliśmy po parę dni wśród ludzi, jedliśmy to, co nam dali, chodziliśmy po domach. Każdy chciał nas zaprosić, nie tylko nasi parafianie, ale i inni chrześcijanie, którzy tam mieszkali, a nawet muzułmanie. Każdy chciał rozmawiać. Namacalnie realizowało się polskie powiedzenie „Gość w dom, Bóg w dom”. Dla nich nasza obecność była znakiem błogosławieństwa i nadziei. Te wioski w buszu były miejscami bardzo zacofanymi i można powiedzieć zapomnianymi przez ludzi, a obecność misjonarzy dawała poczucie, że nie są osamotnieni. Pozwalała im też mieć o sobie lepsze zdanie, niejako dodawała im wartości w ich własnych oczach – opowiada o. Paweł.

Misjonarz to też człowiek, do którego zawsze można przyjść po pomoc.

– W mojej wiosce były trzy samochody. Jeden miał szef tego regionu, drugi jakiś lokalny biznesmen, a trzeci mieliśmy my. Kiedy ktoś zachorował, czy zaczynał się jakiś trudny poród, ludzie przychodzili do nas z prośbą, byśmy pomogli dostać się do szpitala. Pomoc medyczna to jedna z dodatkowych działalności misyjnych, podobnie jak edukacja. To w wielu miejscach właśnie misjonarze niosą rozwój infrastruktury budując szkoły, przychodnie, czy kościoły. Może się wydawać, że to wielkie rzeczy, ale misje uczą prostych rozwiązań. Dla nas trudnością jest przestawienie się z tego, jak coś się robi w Polsce na to, jak to coś robi się w Afryce. Kiedy pęknie rura, nikt nie jedzie od razu do sklepu oddalonego np. o 120 km, ale zastanawia się jak można to naprawić za pomocą tego, co jest pod ręką. Akurat do naprawy tej awarii przydała się dętka od roweru. Uczymy się lokalnego języka, ich zwyczajów i pokory we wszystkim – mówi misjonarz i podkreśla, że jeżeli wchodzimy do innej kultury, musimy zdjąć buty, by niczego nie podeptać. Przyjmujemy ich kulturę i ubogacamy ją Ewangelią. Jest też nie mało przykładów życia, które mogą stać się nauką dla nas.

– Kiedy nie ma jakiegoś sąsiada w kościele na niedzielnej Mszy św., po jej zakończeniu ktoś znajomy idzie do takiego domu z pytaniem „dlaczego cię nie było?”. Być może ktoś zachorował lub coś się wydarzyło i potrzebna jest jakaś pomoc. Tam nie zostawia się nikogo obojętnie. Jeśli tworzysz wspólnotę wiary z ludźmi, to zawsze możesz na nich liczyć – opowiada o. Paweł.

 

Na świecie jest około 1200 ojców białych. Ich świadectwo wciąż pociąga kolejnych. Obecnie w Afryce jest 500 kleryków, którzy chcą zostać misjonarzami Afryki.

– To w większości powołania z Afryki, z innych części świata jest ich bardzo mało. Obecnie z Polski mamy jedno nowe powołanie. Wciąż jednak trzeba Bożych szaleńców z miłości, bo to miłość czyni nas szalonymi po ludzku, byśmy zostawili „dostatnie” życie i poszli do buszu nieść Chrystusa – mówią misjonarze.

Żeby pracować na rzecz misji nie trzeba jechać do Afryki.

– Każdy może odmówić choć jedno „Zdrowaś Maryjo” w intencji misji i pracujących tam misjonarzy. Sam wielokrotnie doświadczyłem jak taka modlitwa ma moc. Kiedy zdarzają się jakieś trudne sytuacje czy zwątpienia świadomość, że np. ktoś w Polsce modli się za mnie dodaje sił i pozwala znaleźć rozwiązanie. O misjach można mówić innymi i wspierać je materialnie. Każdy z pewnością znajdzie jakiś sposób dobry dla siebie, by włączyć się w misyjne dzieło Kościoła – podkreśla o. Paweł.

Jedyny dom ojców białych misjonarzy Afryki znajduje się w podlubelskim Natalinie. Tam też w ostatnie soboty miesiąca odbywają się Msze misyjne na które każdy jest zaproszony.