Piękno zbawi świat? Z pewnością jest w stanie wzbudzić pragnienie doskonalszego świata

ks. prof. Antoni Dębiński

publikacja 10.01.2020 22:00

Treść obrazu intryguje. Jego akcja jest umieszczona w wartowni wojskowej, wypełnionej małpami poprzebieranymi za żołnierzy. Przystrojone w barwne żołnierskie uniformy małpy wykonują typowo ludzkie czynności i gesty - zasiadają przy stole, piją ze szklanic, palą fajki, grają w karty. Te, które stoją na tylnych łapach, w przednich dzierżą broń i inne przedmioty żołnierskiego ekwipunku.

Piękno zbawi świat? Z pewnością jest w stanie wzbudzić pragnienie doskonalszego świata Ks. prof. Antoni Dębiński: Koło Społecznie-Postępowe okazało się efemerydą; istniało zaledwie sześć lat. W 1957 r. definitywnie zakończyło swoją działalność. Jakub Szymczuk /Foto Gość

W  grudniu ubiegłego roku wybrałem się do Dobrzycy, spokojnego i niewielkiego, ale mającego długą historię miasta (długą, bo prawa miejskie miejscowość otrzymała w I połowie XV w., utraciła je wprawdzie w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, aby je odzyskać z powrotem w roku 2014 r.), położonego w Wielkopolsce niedaleko Pleszewa. Powodem tej krótkiej eskapady było formalne, zatem i  uroczyste  otwarcie wystawy pt. „Sztuka wędrująca”. Została ona zorganizowana w gościnnym  Muzeum Ziemiaństwa, usytuowanym w niedalekiej odległości od dobrzyckiego  Rynku, w pięknym, klasycystycznym pałacu położonym w malowniczym, starannie odrestaurowanym parku krajobrazowym w stylu angielskim, utrzymanym i modelowo pielęgnowanym. Wielkopańska rezydencja,  jak czytamy w ostatnio wydanym albumie (Zespół Pałacowo-Parkowy w Dobrzycy),  została wybudowana, czy raczej przebudowana od podstaw pod koniec XVIII w. na zlecenie generała Augustyna Gorzeńskiego, wolnomularza, współtwórcę wiekopomnej  Konstytucji 3 Maja, adiutanta i szefa kancelarii wojskowej ostatniego króla polskiego Stanisława Augusta. Zbudowany na planie litery „L”, z pięknym i harmonijnie wkomponowanym  portykiem na skrzyżowaniu dwóch nierównych  skrzydeł (czy raczej dwóch brył budynku ustawionych pod katem prostym)  piętrowy pałac,  z lśniącymi bielą  murami, przyciąga oczy turystów oryginalnością architektury,  znakomitymi polichromiami wykonanymi  niemal we wszystkich salach przez Antoniego Smuglewicza  i urodą okalają go  parku ze starymi drzewami.

Wyjątkową atrakcję stanowi wielowiekowy platan (jeden z największych w Polsce, ba, nawet w Europie, jak mówią przewodnicy), jakoby posadzony przez samego Generała na cześć uchwalenia  Konstytucji majowej. Uroku zespołowi  pałacowo-parkowemu dodają zasilane przez  leniwie płynącą  rzekę Potokę - cztery stawy,  z których dwa  ulokowane zostały  po obu stronach reprezentacyjnego wjazdu głównego (stąd niektórzy nazywają zespół  Łazienkami Wielkopolski). Bez wątpienia, jest to miejsce, do  którego warto wpaść, tym bardziej, że jak zapewnia dyrektor muzeum, w odrestaurowanym pałacu regularnie odbywają się liczne wydarzenia spod znaku kultury wysokiej – koncerty, wykłady,  prelekcje, wystawy czasowe i festiwale poezji. 

Jedna z przyjemniejszych czynności wykonywanych przez rektora

Rozstrzygającym powodem mojej wizyty była ważna i miła zarazem okoliczność - wystawa w dobrzyckim muzeum prezentująca najcenniejsze eksponaty z bogatych zbiorów Muzeum KUL. Pojechałem na jej formalne otwarcie (nota bene, to jedna z przyjemniejszych czynności, jakie może wykonywać rektor). Uroczystość, gromadząc w dawnej sali balowej pałacu wielu zaproszonych gości, stała się dobrą  okazją, aby wspomnieć państwa Tadeusza i Stanisławę  Witkowskich, co też w czasie okolicznościowego przemówienia  skwapliwie uczyniłem. Jaki jest ich związek z wystawą w Dobrzycy i  z naszym Uniwersytetem? Właśnie to chciałbym w tej gawędzie przedstawić. Zacznijmy zatem po kolei.

 Małpy pojmały kota

Ekspozycja w Dobrzycy  została podzielona na trzy części tematyczne pomieszczone  w odrębnych salach. I tak w sali umownie pierwszej, obszernej pałacowej jadalni, znalazły się płótna artystów zachodnioeuropejskich od XVI do XVIII w. Można by o każdym z nich długo rozprawiać, ale nie miejsce i czas ku temu – zostawiam to osobom kompetentnym czy  lekturze okolicznościowego katalogu. Pozwolę sobie jednak napomknąć, że nie tylko moją uwagę przyciągała,  zaliczana do arcydzieł XVII-wiecznej sztuki flamandzkiej „Kordegarda małp” - namalowany farbami  olejnymi obraz na miedzianej blasze. Jak ustala Krzysztof Przylicki (100 na 100. Sto najcenniejszych dzieł sztuki ze zbiorów KUL na stulecie KUL, red. K. Przylicki, M.  Białonowska) zostało ono  wykonana przez nieznanego z nazwiska malarza z najbliższego otoczenia Davida Teniersa Młodszego.

Treść obrazu intryguje: jego akcja  jest umieszczona w wartowni wojskowej (budynek czy pomieszczenie  o takich funkcjach nazywane są także, jak przy wspomnianym obrazie, z francuska  kordegardą  (od corps de garde) lub z niemiecka odwachem (od  Hauptwache – straż główna), wypełnionej małpami  poprzebieranymi za żołnierzy  (jest wśród nich także kocur ubrany w czerwony kontusz). Przystrojone w barwne żołnierskie uniformy małpy wykonują typowo ludzkie czynności i gesty - zasiadają przy stole, piją  ze szklanic, palą fajki, grają w karty, te które stoją  na tylnych łapach, w przednich dzierżą broń i inne przedmioty żołnierskiego ekwipunku. Jest to zatem obraz odwrócenia przypisanych ról i wzorców zachowań – w sztuce, nie tylko malarskiej, stanowiło to od najdawniejszych czasów jeden z nader częstych motywów satyry (w tym wypadku na zawód  żołnierza  w targanych podówczas  wojnami w Niderlandach) gwoli przedstawienia świata w krzywym zwierciadle. Nawet tylko jedynie dla „kordegardy” warto było wybrać się do Dobrzycy, tym bardziej, że podobno jest to jedyny tego typu obraz w Polsce.

Schütz, Malczewski i inni

Z kolei  część druga wystawy, urządzona w pałacowej antykamerze (reprezentacyjnym przedpokoju), poświęcona jest polskiemu i niemieckiemu malarstwu portretowemu powstałemu w kręgach arystokratycznych i mieszczańskich. Na pokrytych polichromiami ścianach pałacowego wnętrza zostały wyeksponowane m.in. dwa świetne XVIII w. portrety pędzla Christopha Friedricha Reinholdta Lisiewskiego, nadwornego malarza książąt Anhalt-Dessau, pochodzące z donacji Państwa Witkowskich.  Na płótnach jego autorstwa  pyszni się, pochodząca ze znanych rodów  arystokratyczna para tamtej epoki: zmarły w młodym wieku właściciel Szydłowca i okolic Leon Michał Radziwiłł  i jego elegancka  małżonka,  Anna Ludwika z Mycielskich (po śmierci męża wyszła za innego Radziwiłła, zwanego „Rybeńką”. 

Tematykę trzeciej, ostatniej sali wystawy (nie można jednoznacznie stwierdzić, jaką funkcję pełniła w pałacu w czasach historycznych), jak objaśniali jej  kuratorzy, podyktowało monumentalne malowidło ścienne, wykonana  przez wspominanego już A. Smuglewicza polichromia z widokiem rzymskich budowli. Zawisły tam sceny krajobrazowe z kręgu sztuki polskiej i zachodnioeuropejskiej. Przechodząc od jednego do drugiego obrazu, nie można było nie zauważyć wyimaginowanego widoku Doliny Renu pędzla Christiana G. Schütza Starszego, uznanego artysty doby niemieckiego romantyzmu. Nie sposób było pominąć eksponatów  polskiego malarstwa pejzażowego, w tym  widoku Wawelu od strony północnej zimą autorstwa  Jacka Malczewskiego.

Autor niezwykły

W tej sali wystawiona została gablota, w której są prezentowane rysunki Stanisława Noakowskiego, żyjącego na przełomie XIX i XX w. architekta, profesora, pedagoga i genialnego rysownika. Ta część wystawy stanowi wyraźny już trop prowadzący  nas do Państwa Witkowskich. Otóż w tej grupie artefaktów, w jednej z gablot, został umieszczony rysunek przedstawiający klasztor oo. Dominikanów w Lublinie. Zatrzymajmy się przy nim chwilę: jest to niewielkich rozmiarów obraz  wykonany akwarelą. Za pomocą delikatnej, zwiewnej pastelowej  kolorystyki zostały ukazana monumentalna bryła starego, historycznego klasztoru wzniesionego na miejskiej skarpie. Na pierwszym planie został  ukazany masywny budynek klasztoru, na drugim zaś, połączony z nim  w jednolitą  bryłę, kościół (jak chce tradycja - miejsce zaprzysiężenia sławnej Unii Lubelskiej)  z dominującą kopułą zwieńczoną krzyżem. Informuje zamieszczone w  opisie obrazu są podawane jako pewne: został on namalowany przez Tadeusza Witkowskiego w 1926 roku. 

Kim był autor akwareli? Otóż był to znany  lubelski architekt, rocznik 1904. Już w dzieciństwie   wykazywał duże zdolności w rysunku, a także zamiłowanie do języków obcych i szeroko rozumianej kultury starożytnej. Edukacja z znanej z wysokiego poziomu  Szkole Lubelskiej (zwanej także Gimnazjum Filologicznym,  Gimnazjum  im. Stefana Batorego), w której uzyskał  maturę, pozwoliła mu te zainteresowania utrwalić i rozwinąć.  W 1923 roku rozpoczął studia w Wyższej Szkole Przemysłowej w Krakowie na Wydziale Budownictwa, które kontynuował na Politechnice Warszawskiej, tym razem na Wydziale Architektury. Studia ukończył z dyplomem inżyniera dopiero po II wojnie światowej, po czym rozpoczął samodzielną praktykę jako utalentowany  architekt. Zaprojektował, jak to skrupulatnie zestawiła Halina Danczowska (Architekt T. Witkowski. Kalendarium życia i twórczości 1904–1986) wiele kamienic czynszowych,  dworków, willi i budynków użyteczności publicznej (szkoły, budynki uniwersyteckie, biurowce, budynki przemysłowe).

Ważne miejsce na  liście jego architektonicznych osiągnięć zajęły budowy i remonty kościołów głównie na Lubelszczyźnie. Reprezentował charakterystyczny dla I poł. XX w. styl  architektury modernizmu, który zrywając  z wszelką formą stylizacji skupiał  się na funkcjonalności budynku; projektowane przez niego obiekty charakteryzują się dużymi oknami, jednolitymi powierzchniami i płaskim dachem (dobrym przykładem może być zaprojektowany i funkcjonujący  do dziś przy ul. Osterwy budynek  PDT -u (dla młodszych czytelników objaśnienie skrótu: Powszechny Dom Towarowy, dziś pewnie nazywałby się galerią). Nie stronił od pracy społecznej, trzy kadencje piastował stanowisko prezesa Stowarzyszenia Architektów Rzeczypospolitej Polskiej.

Witkowski upamiętnia Noakowskiego

Miał wiele zainteresowań i pasji. Jedną z nich była twórczość Stanisława Noakowskiego, na wykłady którego uczęszczał na Politechnice Warszawskiej, gdzie ten znany pedagog omawiał rozwój architektury europejskiej przy pomocy sporządzanych spontanicznie kredą na tablicy rysunków.  Po latach były student a następnie inżynier architekt przeprowadził szeroką kwerendę na temat życia i twórczości swego byłego profesora. Kilkukrotne podróżował do Moskwy i ówczesnego Leningradu (obecnie Petersburg), aby w tamtejszych  archiwach, bibliotekach  i muzeach możliwie kompletnie zebrać dokumentację o artystycznej spuściźnie genialnego rysownika (Noakowski urodził się w  1867 r. w Nieszawie na Kujawach jako poddany cara rosyjskiego i do odzyskania niepodległości przez Polskę działał i tworzył na terenie imperium Romanowów) rozproszonej w Rosji. W rezultacie zinterpretował fotograficznie i opisowo przeszło czterysta jego prac. Zwieńczeniem tych działań stała się praca doktorska na temat twórczości Noakowskiego  napisana na Politechnice Warszawskiej pod kierownictwem prof. Piotra  Biegańskiego. Nic zatem dziwnego, że obrazek przedstawiający klasztor oo. Dominikanów w Lublinie, który powstał  w  okresie  studiów na Politechnice Warszawskiej (Witkowski rozpoczął je w 1926 r.), zawiera wyraźne ślady inspiracji stylem Noakowskiego. Metryka obrazu objaśnia także, co istotne dla niniejszego wywodu, na jakiej podstawie stał się on własnością KUL. Jest to, jak czytamy, „Dar Stanisławy i Tadeusza Witkowskich”.

Ofiarowali katolickiemu uniwersytetowi setki cennych prac

Kiedy i jak rysunek  trafił na naszą Alma Mater? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy powrócić do życiorysu lubelskiego architekta. Otóż trzy lata przed wybuchem  II wojny światowej  ożenił się  ze Stanisławą Majewską. Nie mieli potomstwa. To właśnie ona, kilka lat po śmierci męża (zmarł w 1986 roku), wykonując jego wolę,  przekazała naszej uczelni cenną kolekcję dzieł sztuki. Należy tutaj dodać, że darowizna ta, obok donacji Państwa Tadeusza i Olgi Litawińskich (pisałem już o tym wcześniej) jest najbardziej znaczącą dla naszego muzeum, tak z ilościowego jak i merytorycznego punktu widzenia. Obejmuje ona  bowiem przeszło trzysta obiektów,  kilkadziesiąt cennych obrazów mistrzów polskich i europejskich (w tym m.in. dzieła wspominanych wyżej Christiana Georga Schutza Młodszego i Jacka Malczewskiego), rysunki Józefa Chełmońskiego, Jana Matejki czy Michała Borucińskiego, grafikę i wyroby rzemiosła artystycznego. Wśród tych pięknych rzeczy znalazł się także zbiór siedemnastu prac Stanisława Noakowskiego, rysowanych tuszem i węglem - wszystkie pochodzą z polskiego okresu twórczości  artysty  i ukazują rodzimą architekturę od stylu romańskiego po późnobarokowy. Prawdziwy rarytas. Co ciekawe, przytoczona wyżej akwarela z widokiem kościoła Dominikanów w Lublinie autorstwa Witkowskiego została przez przypadek odnaleziona w jednym z albumów, darowanych wraz z kolekcją. Być może została tam umieszczona przez samego kolekcjonera lub jego małżonkę, być może był to przypadek (rysunek mógł się najnormalniej w świecie zawieruszyć). Tak czy inaczej, album trafił na KUL na początku lat dziewięćdziesiątych, nikt (sic!) nie wpadł na myśl, że zawiera on  także akwarelę wykonaną przez lubelskiego architekta. Kilka lat temu, kiedy nasze uniwersyteckie muzeum dokonało ponownej inwentaryzacji i przeglądu  zbiorów, została ona zupełnie nieoczekiwanie… odnaleziona, a dzięki sygnaturze poznaliśmy jej twórcę i czas powstania. W ten sposób formalnie stanowi on jeden z ostatnich nabytków muzeum kulowskiego. Taka to historia. Prezentowana zwiedzającym, ostatnio w Dobrzycy, przywołuje nietuzinkową osobę Tadeusza Witkowskiego, autora pracy i współdarczyńcę zarazem.

To coś znacznie większego niż tylko stypendia dla studentów

Porządkując swoje wrażenia z wystawy dobrzyckiej szukałem jakiegoś podsumowania wywodu. Swoistą pointę nieoczekiwanie dopisało, co się wcale nierzadko zdarza, samo życie. Otóż kilka dni po powrocie z Wielkopolski miałem sposobność wręczyć grupie naszych studentów kilkanaście  stypendiów  fundowanych. Zostały one utworzone, jak już podpowiada sama ich nazwa, na bazie specjalnych funduszy ustanowionych przed laty przez różnych darczyńców, prywatne osoby. Jednym z nich  jest Fundusz Stypendialny im. Tadeusza i Stanisławy Witkowskich. Został on utworzony, co należy nieustannie i wdzięcznie przypominać, w 1991 roku. Jak czytamy w jego regulaminie, zgodnie z wolą fundatorów, stypendia są przyznawane  uzdolnionym studentom i doktorantom historii sztuki naszego uniwersytetu „by umożliwić  im  poznanie zbiorów sztuki zagranicą, bądź zbieranie materiałów do pracy naukowej”. Wręczając stypendia przyznane w ramach kolejnej edycji pomyślałem także o zwiewnej akwareli przedstawiającej lubelski klasztor dominikański i jej autorze, Tadeuszu Witkowskim. Pomyślałem także o jego małżonce, Stanisławie. To dzięki takim  wielkodusznym fundatorom jak oni, wielu młodych ludzi uzyskuje większe możliwości realizacji swoich pasji i zainteresowań. To dzięki nim  wiele cennych, pięknych przedmiotów szczęśliwie zakończyło swoją „wędrówkę” na naszej uczelni, aby teraz „wędrować” do różnych miejsc. Bo jak to celnie wyraził Kamil Cyprian Norwid - „Nie jest światło, by pod korcem stało, / Ani sól ziemi do przypraw kuchennych, /Bo piękno na to jest, by zachwycało”.