Cudem przeżyliśmy. 80. rocznica masowych deportacji na Sybir

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 07.02.2020 08:45

10 lutego 1940 r. władze ZSRR przeprowadziły pierwszą (z czterech) masową deportację obywateli II Rzeczypospolitej Polskiej w głąb państwa sowieckiego - północnej Rosji i zachodniej Syberii. Wywieziono wtedy około 140 tys. osób. Także z Lubelszczyzny.

Pomnik Matki Sybiraczki w Lublinie. Pomnik Matki Sybiraczki w Lublinie.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Decyzją władzy radzieckiej zostajecie przesiedleni na Sybir. Macie godzinę na spakowanie – usłyszała Anna Jurczuk, mama Marii Nazaruk. Musiała zabrać dobytek, który pozwoliłby przetrwać jej wraz z trójką dzieci na Syberii.

Tata Marii – Antoni – był żołnierzem Józefa Piłsudskiego. Brał udział w wojnie 1920 roku, za co otrzymał od Marszałka majątek na Wileńszczyźnie.

– Piękny to był majątek. Duży, drewniany dom, sad, który w 1939 roku tak nam obrodził, że mieliśmy piwnicę pełną jabłek. Były konie, krowy, duża gospodarka. Wszystko przepadło – mówi pani Maria. Gdy zaczęła się wojna, ojciec brał udział w kampanii wrześniowej. Po niej wrócił do domu. Zimą ktoś życzliwy przyszedł do ich rodziny i powiedział: panie Jurczuk, niech pan ucieka, bo aresztują wojskowych. – Tato zabrał mały tobołek i postanowił udać się do swojej mamy na Lubelszczyznę, tym bardziej, że przyszła wiadomość, że babcia się źle czuje. Zostaliśmy z mamą i dwoma braćmi sami – wspomina pani Maria.

Zima 1940 roku była sroga. Mróz sięgał minus 40 stopni i leżało z pół metra śniegu. Każdy bał się tego, co niesie wojna, ale nikt nie spodziewał się, że przyjdzie zostawić wszystko tak nagle.

Cudem przeżyliśmy. 80. rocznica masowych deportacji na Sybir   Maria Nazaruk swoją historię opowiadała naszej redakcji w 2015 roku. Agnieszka Gieroba /Foto Gość

– Miałam osiem lat, nie rozumiałam tego, co działo się dookoła, ale się bałam. Powiedziano mi, że tata pojechał do babci bo jest chora, a nie że musiał uciekać. Kiedy do naszego domu z łomotem weszło dwóch sołdatów i kazali się pakować, nie wiedziałam, co się dzieje. W mamę wstąpiła jakaś gorączka. Miotała się po całym domu zbierając rzeczy. Starszy brat, który miał wtedy 15 lat, trochę jej pomagał, młodszy 12-letni i ja raczej przeszkadzaliśmy, dopytując, co to z nami będzie. Najstarszego brata i taty nie było w domu. To ich uchroniło przed Sybirem – wspomina. Żołnierze z karabinami na ramionach stali i przypatrywali się, co pani Anna pakuje. Jak uznali, że czegoś bierze za dużo, kazali zostawić.

- Na szczęście dzień wcześniej mama zrobiła wielki gar smalcu, który zabraliśmy na Sybir. Do dziś pamiętam ten smak. Dopóki był, czułam zapach domu, gdy się skończył, dom stał się dla mnie jakby nierealny. Ten smalec pozwolił nam przeżyć – opowiada.

Trudno w ciągu godziny się spakować. Nie wiadomo co brać, dokąd wiozą, jakie tam będą warunki. Trzeba było zabrać i jedzenie i trochę kuchennego sprzętu by dało się coś ugotować i pościel i ubrania.

– Nie miałam ciepłego palta. Wyrosłam z tego, które rodzice mi kupili, więc mama dała mi swoją elegancką jesionkę. Musiała mnie w nią owinąć i przewiązać paskiem, bo była za duża. Nie wiedzieliśmy na jak długo jedziemy więc trzeba było zabrać ubrania i na zimę i na lato. Okazało się potem, że nasze sukienki nie służyły nam do ubrania, ale pomagały przeżyć. Mama wymieniała je za garnek mąki czy ziemniaków. Dopóki były, mieliśmy na skromny posiłek, jak się skończyły, przyszedł głód – mówi pani Maria.

Kiedy podstawiono pociąg towarowy, do każdego wagonu zapakowano kilka rodzin, przydzielając każdej prycze. – Pociąg jechał wiele tygodni. Stukot kół początkowo nie pozwalał nam spać, potem przywykliśmy. Dokuczało nam zimno. Zaczęliśmy być głodni, bo mama wydzielała nam skromne porcje jedzenia, bojąc się, że jak zjemy więcej, to nam zabraknie. Dla mnie jako małej dziewczynki przerażająca była dziura w podłodze wagonu, która służyła za toaletę. Kobiety powiesiły tam jakieś szmaty, by oddzielić to miejsce od reszty wagonu, ale ja zawsze bałam się, że wpadnę do tej dziury - wspomina.

- Było strasznie, ale najważniejsze, że byłam z mamą i braćmi, to dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Dopiero jak dorosłam, zdałam sobie sprawę z tego, co musiała przeżywać moja mama. Jechała sama z dziećmi w nieznane. Mąż i najstarszy syn, który od początku wojny przebywał u ciotki w Krakowie, zostali gdzieś w Polsce. Na jej głowie było nasze utrzymanie i bezpieczeństwo. Kiedy pociąg stawał, z wagonów wynoszono zmarłych, których żołnierze nie pozwalali pogrzebać. Byliśmy przeziębieni i wychudzeni, na skórze pojawiły się nam wrzody. Dla naszej matki był to najgorszy okres w życiu. Dla nas też, ale wtedy tego nie rozumiałam – przyznaje pani Maria.

Po 5 latach udało się rodzinie Marii wrócić, ale nie w komplecie. Zginął jej brat, którego Rosjanie wcielili do swego wojska. W 1945 roku Anna Jurczuk otrzymała niespodziewanie dokument zwalniający ją z zesłania wraz z opłaconym biletem do Polski.

– Nie mogliśmy uwierzyć w nasze szczęście. Okazało się, że wujek, który był lekarzem w Szczucinie, uratował życie jakiemuś radzieckiemu generałowi rannemu w walce z Niemcami. Ten, wychodząc ze szpitala, zapytał wujka, czego chce w zamian. Wujek poprosił go, by załatwił nam powrót z Syberii. Tak się stało – opowiada pani Maria. Najpierw rodzina pojechał do Szczucina, dokąd otrzymała bilet. Kiedy tam dotarła, wujek już nie żył. Wtedy wraz z owdowiałą ciotką wszyscy wsiedli do pociągu jadącego do Chełma. Po kilku dniach podróży dotarli na miejsce. Na peronie czekał tata i najstarszy brat. – Rodzice tulili się i płakali. Najbardziej płakał tata, ale to były już łzy szczęścia – kończy swoją opowieść pani Maria.

By upamiętnić ofiary tych tragicznych wydarzeń, w Lublinie organizowane są trzydniowe obchody: „Przeszliśmy-Niepokonani” 80. rocznica masowych deportacji Polaków na Sybir. W uroczystościach będą uczestniczyć sybiracy.

W niedzielę 9 lutego oddamy hołd ofiarom pod pomnikiem Matki Sybiraczki (ul. Peowiaków 12). Wierni będą mogli również pomodlić się w ich intencji podczas Mszy św. w Kościele Pobrygidkowskim (ul. Narutowicza 6).

W poniedziałek 10 lutego w XXVII LO w Lublinie (ul. Biedronki 13) odbędzie się rozstrzygnięcie finału IV edycji Międzyszkolnego Konkursu „Co nam przekazują zesłańcy Sybiru?”. Uczniowie zostaną nagrodzeni w trzech kategoriach: plastycznej, literackiej i multimedialnej. Prof. dr hab. Eugeniusz Niebelski z KUL, ekspert od losów polskich zesłańców na Syberię, wygłosi wykład na temat tego, jak wyglądała sytuacja deportowanych w głąb ZSRR Polaków. Zaprezentowana zostanie także ekspozycja stała „A myśmy szli i szli – niepokonani”.

Następnego dnia obchody przeniosą się do budynku IPN Lublin (ul. Wodopojna 2). Tam zostaną przekazane informacje o celach i założeniach projektu edukacyjno-patriotycznego „80-lecie wywózek na Syberię”. Swoje umiejętności zaprezentują uczniowie lubelskich szkół: XXVII LO, Bursy Szkolnej nr 2 i Szkoły Podstawowej nr 51, którzy poprzez występ artystyczny uczczą pamięć o ofiarach deportacji. Z młodzieżą wystąpi także Norbert „Smoła” Smoliński z koncertem „Jest taki kraj daleki”.