Tato, czy Bóg istnieje? Świadectwo dla wątpiących

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 06.04.2020 15:20

W czasie trudu i niepewności o jutro rodzi się wiele pytań, także takich, które wcześniej nie przychodziły nam do głowy. Dla wątpiących niech będzie pocieszeniem świadectwo Łukasza, który pytał o istnienie Boga.

Łukasz ze swoją rodziną. Lublin 2013. Łukasz ze swoją rodziną. Lublin 2013.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

W 2013 r. w numerze wielkanocnym lubelskiego "Gościa" (13/2013) umieściliśmy świadectwo Łukasza, dorosłego mężczyzny, który musiał odpowiedzieć sobie na najbardziej fundamentalne pytania. Od dziecka nie był pewien, czy Bóg istnieje, a na jego pytania związane z tym tematem słyszał od ojca, że nauka nie ma dowodów na istnienie Boga. A jednak wychowany w niewierzącej rodzinie chłopak zyskał pewną odpowiedź. W trudnym czasie, gdy może brakować nam wiary, przypominamy tamto świadectwo.


Rodzice nie ochrzcili Łukasza ani jego siostry, choć sami byli ochrzczeni w dzieciństwie. Uważali się za niewierzących. – Nie chodziliśmy do kościoła z rodzicami, nie modliliśmy się, w zasadzie nic o Bogu nie wiedzieliśmy – mówi Łukasz Lewandowski. Rodzice dużo pracowali, a dziećmi zajmowała się wynajęta piastunka.

– Jako dzieci uwielbialiśmy ją, a ona nas bardzo kochała. To była starsza kobieta, która miała swoje dzieci i wnuki, a do nas była wynajęta przez rodziców. Mieszkała z nami 10 lat. Zajmowała się nami z wielką miłością i jak był czas, zabierała w tajemnicy do kościoła. To od niej wiedzieliśmy, że niektórzy ludzie wierzą w Pana Boga – opowiada Łukasz. Ta sytuacja prowokowała do pytań. Łukasz więc zapytał kiedyś ojca, czy Bóg istnieje. Odpowiedź jednak go nie zadowoliła. – Ojciec nie powiedział, że Boga nie ma, nie dyskutował na ten temat. Odpowiedział, że nauka nie zna odpowiedzi na to pytanie. Taka odpowiedź pozostawiła mnie gdzieś pomiędzy. Bardzo mnie to nurtowało. Jak to nie zna – myślałem, skoro tylu ludzi chodzi do kościoła, a moi rówieśnicy uczą się religii. Dla mnie to był obcy świat – opowiada.

Łukasz i jego siostra nie mieli łatwego życia. W szkole wyśmiewani, nierzadko porządnie oberwali jako dzieci „partyjnych”, co to nie chodzą na religię ani do kościoła.

– Wszyscy nas znali. Chodziliśmy do szkoły na naszym osiedlu, więc nie dało się ukryć, jakie są przekonania naszych rodziców. W końcu mieliśmy takie problemy w szkole, że rodzice przenieśli nas do innej. To wszystko jednak sprawiało, że pytanie o Pana Boga wciąż we mnie tkwiło – mówi Łukasz.

Kiedy miał jakieś 10 lat, małżeństwo rodziców zaczęło przeżywać kryzys. – Dla nas to była tragedia i trzęsienie ziemi. Wtedy pomyślałem, że dobrze by było, gdyby ten Pan Bóg był i nam pomógł. Odwiedzaliśmy czasami naszą ciocię w Toruniu, która, w przeciwieństwie do rodziców, była bardzo wierząca. Zawsze znalazła jakąś okazję, by z nami porozmawiać o Panu Bogu, o tym, że On nas kocha i troszczy się o nas tak bardzo, że oddał za nas swoje życie. Wiedziałem, że ciocia ochrzciła mnie w tajemnicy przed mamą i tatą, ale mówiła mi, że to nie jest pełny chrzest i taki prawdziwy otrzymuje się w kościele. Rosło we mnie pragnienie chrztu, podobnie jak w mojej młodszej siostrze. W końcu poszliśmy do najbliższego kościoła w Lublinie, czyli do parafii ojców kapucynów. Powiedzieliśmy, że chcemy przyjąć chrzest. Dla ojców to był dopiero problem – śmieje się dziś Łukasz. Przyszło do nich dwoje dzieci w tajemnicy przed rodzicami i chcą się ochrzcić. Ojciec proboszcz porozmawiał z nami i powiedział, że bez zgody rodziców nie może nas ochrzcić. Musimy być albo pełnoletni, albo mieć zgodę mamy lub taty.

Łukasz wiedział, że na zgodę ojca nie ma co liczyć. Wydawało się, że z mamą pójdzie łatwiej.

– Nie było to proste powiedzieć niewierzącej mamie, że ja mam inne zdanie i że bardzo chcę poznać Pana Jezusa, przyjąć chrzest, Pierwszą Komunię, chodzić na religię i do kościoła. Determinacja była jednak tak duża, że porozmawiałem z mamą i prosiłem, żeby poszła z nami do kościoła i „załatwiła” nam zgodę na chrzest. Mama nie stawiała oporu, powiedziała, że skoro jestem pewien, że tego chcę, to pójdzie ze mną. Ucieszyłem się bardzo. Jednak, gdy przyszło do konkretów, ciągle nie miała czasu – wspomina Łukasz.

W końcu mama poszła. Opowiedziała kapucynom o sytuacji w rodzinie, o tym, że mąż na chrzest się nie zgodzi, ale ona, zgodnie z pragnieniem dzieci, pozwala. 13-letni Łukasz i o dwa lata młodsza Ania przygotowywali się do chrztu pod okiem siostry urszulanki. – Okazało się jednak, że mieliśmy tak dużo różnych trudnych pytań i tak drążyliśmy temat wiary, istnienia Pana Boga i Jego obecności w ludzkim życiu, że podjęto decyzję, aby przygotowywać nas cyklem katechez dla dorosłych. Po roku przygotowań, wielogodzinnych dyskusji i odkrywania, czym są Msza święta i sakramenty, nadszedł wyjątkowy dzień. Otrzymaliśmy chrzest i przyjęliśmy Pierwszą Komunię.

– Miałem 14 lat, byłem neofitą i najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Miałem ochotę krzyczeć z radości – wspomina Łukasz. – Msza św. przestała być niezrozumiałym rytuałem, mogłem w niej w pełni uczestniczyć, korzystać ze zbawienia od Mojego Pana. Chłopak zaczął zgłębiać Pismo Święte, każda Eucharystia była przeżyciem spotkania z Bogiem.

– Patrzyłem na ludzi obok w kościele i nie rozumiałem, jak mogą tak obojętnie, jak mi się wydawało, przeżywać Mszę św. Zastanawiałem się, jak można, będąc ochrzczonym, nie radować się na każdym kroku i nie mówić o Panu Jezusie, nie szukać Go w każdej sytuacji. Patrzyłem na moich rówieśników, którzy wszyscy byli ochrzczeni. Im byliśmy starsi, tym bardziej widziałem, że odchodzą od tego, co mówią Ewangelia i przykazania. Ja wciąż tym żyłem – opowiada Łukasz.

– Byłem normalny, tak samo jak inni chłopcy w moim wieku odkryłem swoją płciowość, kusiły mnie różne sprawy, a okazji, by spróbować rzeczy zakazanych, nie brakowało. Myślałem jednak, że przecież sam chciałem chrztu, obiecałem Panu Jezusowi, że będę żył Jego Ewangelią, więc z Bożą pomocą nie szedłem za przykładem moich kolegów. Dziś wiem, że to Pan o mnie walczył, chronił mnie – mówi.

Po kilku latach bycia w kościele Łukasz próbował być ministrantem, ale chłopcy z parafii go pobili jako syna partyjniaka. Któregoś razu jego siostra dostała od koleżanki, bilety na jakiś superkoncert, na który koleżanka nie mogła pójść.

– Czytaliśmy wtedy z siostrą „Quo vadis” i byliśmy zafascynowani wspólnotowością pierwszych chrześcijan, jak to przedstawiał Sienkiewicz. Moja siostra poszła. Okazało się, że to nie koncert i nie ma żadnych biletów, że to spotkanie wspólnoty neokatechumenalnej – liturgia słowa. Było to coś tak poruszającego, że przyszła do mnie i powiedziała, żebym sam też to zobaczył. Poszedłem. To nie były katechezy wprowadzające, ale wspólnota, która już od jakiegoś czasu działała. Nie miałem pojęcia, że to nie po kolei, jak się zaangażuję w formację tej grupy, i nikt mi tego nie powiedział. Wtedy zresztą nie myślałem o żadnych kwestiach formacji, kolejności, czyjejkolwiek zgody – byłem młody i zachwycony odkryciem – to mi się po prostu bardzo podobało. Było jak w „Quo vadis”. Ludzie mówili do siebie po imieniu, znali się, było ich niewielu – ze 30 osób, modlili się za siebie, pomagali sobie, byli faktycznie jak rodzina, bracia i siostry. Zacząłem przychodzić i od nowa odkrywać zachwyt Panem Bogiem. Po jakimś czasie przyszli na spotkanie katechiści, którzy zakładali tę wspólnotę, i zapytali, kim jestem i co tu robię, bo oni mnie nie znają. Ja im na to, że też ich nie znam, nie wiem, czego ode mnie chcą, że ja już tu kilka miesięcy jestem, a ich nie widziałem. Pozwolili mi zostać, choć katechezy i tak „odrobiłem”. To wszystko stało się możliwe tylko dlatego, że jestem człowiekiem ochrzczonym – mówi Łukasz.

Dziś jest mężem Asi i ojcem trzech córek. Gdyby któraś z nich zapytała go, czy Bóg istnieje, odpowiedziałby, że tak, że spotkał Go osobiście i wszystko, co ma, otrzymał od Niego.

– Od momentu chrztu nieustannie doświadczam, że Pan Bóg mnie szuka. Dał mi wspaniałą żonę, choć bałem się bardzo założyć rodzinę. Po doświadczeniach kryzysu w małżeństwie moich rodziców nie wiedziałem, czy potrafię być dobrym mężem i ojcem. Dla mnie decyzja o małżeństwie była jak skok na główkę do pustego basenu. Modliłem się i pytałem Pana, co robić. On powiedział mi: „Skacz, ja tam na dole cię złapię”. I złapał. Każdego roku w naszej archidiecezji kilka osób dorosłych przygotowuje się do chrztu. Ten wielki dzień w ich życiu ma miejsce w Wigilię Paschalną.