Społeczność KUL ciągle jeszcze żyje tym dniem. O doktoracie honorowym poety z miasta nad Wilią

ks. prof. Antoni Dębiński

publikacja 12.05.2020 22:25

Ubrany w akademicką togę i biret, nowo kreowany doktor honoris causa swoje historyczne przemówienie zaczął w następujący sposób: "Czuję się jak student, który zasnął nad książkami i śni mu się, że nagle dostał doktorat, a nie rozumie, jak to się stało i czy naprawdę znaczy to, że nie musi jutro zdawać egzaminu, do którego się przygotował".

Społeczność KUL ciągle jeszcze żyje tym dniem. O doktoracie honorowym poety z miasta nad Wilią Ks. prof. Antoni Dębiński: Koło Społecznie-Postępowe okazało się efemerydą; istniało zaledwie sześć lat. W 1957 r. definitywnie zakończyło swoją działalność. Jakub Szymczuk /Foto Gość

Zgodnie z wielowiekową tradycją akademicką doktorat honoris causa (łaciński termin oznacza doktorat „honorowy”, „dla zaszczytu”),  stanowi najwyższą godność, jaką osobom zasłużonym może nadać uniwersytet. Jest on przyznawany uczonym, ludziom kultury, mężom stanu, politykom, działaczom społecznym i hierarchom kościelnym. Wyróżnienie to jest wręczane w sposób uroczysty podczas publicznego posiedzenia Senatu, z zachowaniem tradycyjnego porządku i ceremoniału akademickiego. Jego centralnym elementem jest odczytanie i przekazanie przez rektora dyplomu sporządzonego w języku łacińskim na ozdobnym, ręcznie czerpanym papierze, opatrzonym pieczęcią uniwersytetu. Jest  umieszczany w specjalnej tubie.

Znaki nadziei w niepewnym świecie

W ponad stuletnim okresie swojej działalności Katolicki Uniwersytet Lubelski przyznał ponad sto doktoratów honorowych, jednym z nich był ten nadany Czesławowi Miłoszowi. Temu niezwykłemu wydarzeniu, które miało miejsce w czerwcu 1981 roku (pod koniec którego został wprowadzony stan wojenny), chciałbym poświęcić tę gawędę. Był to niezwykle trudny i skomplikowany czas. Nowo założony i zarejestrowany  związek zawodowy Solidarność, który nie tylko bronił praw robotniczych, ale stał się główną siłą opozycyjną, na wielu polach mocował się z władzą komunistyczną. Po zamachu dokonanym 13 maja przez Mehemeta Ali Agcę na papieża Jana Pawła II zapanowało przygnębienie i przestrach. W dwa tygodnie po tym tragicznym wydarzeniu z ul. Miodowej w Warszawie dotarła, także na KUL, smutna wiadomość o śmierci Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Narastało poczucie niepewności, pogłębiał się kryzys gospodarczy. W takim  właśnie czasie Czesław Miłosz po trzydziestoletniej nieobecności przyleciał do Polski na kilka dni i pojawił się na naszej Alma Mater, aby odebrać, po raz pierwszy przyznany przez polską uczelnię, doktorat honoris causa. 

W Polsce był autorem "zakazanym"

O nadanie mu doktoratu honorowego Uczelnia zabiegała od dłuższego czasu, co podkreślił  rektor o. Mieczysław A. Krąpiec w swoim przemówieniu wygłoszonym na uroczystości: „Pragnęliśmy od kilku lat złożyć nasze uniwersyteckie najwyższe uznanie: doktorat honoris causa Czesławowi Miłoszowi w imieniu tych wszystkich, którzy uznają trwałe wartości chrześcijańskiej kultury, wspólnego dobra Europy”. Nie było to łatwe z kilku powodów, które ostatecznie sprowadzały się do jednego: decyzji politycznej ówczesnych władz. Poeta, który od 1951 roku, po uzyskaniu azylu we Francji, przebywał na emigracji, w Polsce był autorem  „zakazanym”. W oficjalnym życiu literackim jego wiersze i nazwisko były skazane na zupełny niebyt. Utwory nie mogły być publikowane w kraju (te, które wbrew zakazom wwożono z zagranicy, były konfiskowane), niektóre ukazywały się jedynie w wydawnictwach „drugiego obiegu”. Dodatkowo, sprawę komplikował fakt, że poeta miał obywatelstwo amerykańskie (w 1960 roku przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych, gdzie wykładał literaturę słowiańską na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley i na Harvardzie). Przyznanie doktoratu obywatelowi obcego państwa przez uniwersytet katolicki, który w tym czasie nie cieszył się sympatią władz państwowych, wymagało specjalnego pozwolenia najwyższych czynników partyjno-państwowych. Ostatecznie, starania zakończyły się powodzeniem. Nie bez znaczenia pewnie był fakt, że decyzją Akademii Szwedzkiej poeta otrzymał literacką Nagrodę Nobla, którą podczas uroczystej gali 10 grudnia 1980 roku w Sztokholmie otrzymał z rąk króla Szwecji Karola XVI Gustawa. W rezultacie embargo na twórczość i informacje o poecie zostały częściowo zawieszone.

Kult Miłosza na kulowskiej polonistyce

Inicjatorem owych  starań  była przede wszystkim profesor Irena Sławińska, znakomita uczona, która po wojnie, po usunięciu z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, podjęła pracę na naszej Alma Mater Lublinesis. „Była moją koleżanką na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, nie na tym samym wydziale, bo studiowała polonistykę i romanistykę, ja prawo, ale oboje należeliśmy do Koła Polonistów, do sławnej Sekcji Twórczości Oryginalnej”, wspomniał noblista w swoim „Abecadle”. Pani profesor należała do grupy osób, które - jak sama wielokrotnie mówiła i pisała - uznawały Miłosza, nawet w najtrudniejszym dla niego okresie, za wielkiego poetę. Także zawodowo zajmowała się jego twórczością. Zagadnienie to czyniła także przedmiotem wykładów i licznych prac wyznaczanych studentom polonistyki uczęszczającym na jej seminarium. „Kult Miłosza był już wtedy obecny na naszej polonistyce […]. Wiersze jego były przedmiotem analiz na proseminarium profesor Sławińskiej”, zanotował Tadeusza Kłak („Spojrzenie wstecz. Szkice i wspomnienia”), dziennikarz, eseista i profesor filologii polskiej, absolwent KUL z roku 1955.

Świadomy mechanizmu starań o to wyróżnienie

Gorącym adherentem przyznania doktoratu był także inny wybitny wilnianin, profesor Czesław Zgorzelski, który, podobnie jak Sławińska i Miłosz, był absolwentem Uniwersytetu w Wilnie, jak mawiał Marszałek Józef Piłsudski, „miłym Mieście”. Swojego kolegę uniwersyteckiego, a później noblistę, z dumą nazwał „najsłynniejszym wychowankiem Uczelni Batorowej” („Przywołane z pamięci”). Nic zatem dziwnego, że oboje, Sławińska i Zgorzelski, zwracając się do Prymasa Wyszyńskiego pismem z kwietnia 1981 roku rozpoczęli słowami „Jako dawni koledzy i przyjaciele Czesława Miłosza pragniemy gorąco przyłączyć się do zaproszenia naszego Uniwersytetu na uroczystość wręczenia poecie doktoratu honoris causa” (Prymas umarł dwa tygodnie przed uroczystością; odczytano na niej przesłany list zatytułowany „Do świadków promocji doktorskiej laureata nagrody Nobla Czesława Miłosza”). Laureat był świadomy mechanizmu starań o to wyróżnienie. „Mnie się wydaje, ze zadziałała tutaj głównie Sławińska, co przypisuję częściowo moim literackim zasługom, ale i niemało znanej solidarności wilnian”, zanotował  noblista po latach („Abecadło”).

Uroczystość zorganizowana w siermiężnym czasie schyłku PRL-u miała wyjątkowy charakter i odzew społeczny. Cieszyła się ogromnym zainteresowaniem. Poprzedziły ją różne ustalenia i działania wielu osób oraz instytucji. I tak prorektor KUL prof. Stefan Sawicki zwrócił się do „Firmy T. Litwink i Ska” w Warszawie z prośbą o wykonanie tub na dyplomy doktoratu honoris causa. „Materiał - skóra cielęca, kolor wiśniowy”, doprecyzowywał zamawiający. Z kolei rektor o. prof. Mieczysław Krąpiec wystosował do wojewody lubelskiego mgr. Eugeniusza Grabca pismo, w którym informował, że na uroczystość przybędzie 400 przedstawicieli nauki, kultury i sztuki z kraju i zagranicy. „Dlatego - konstatował rektor - zwracam się z prośbą do Pana Wojewody o przydział na tę okoliczność 100 kg wieprzowiny, 50 kg cielęciny, 30 kg wędliny w najwyższym gatunku oraz 200 kg flaków”. Nie wiemy jakie było stanowisko wojewody (w Archiwum Uniwersyteckim KUL nie ma pisma z odpowiedzią). Wiemy natomiast jak zachowywały się inne władze państwowe; mianowicie, postawiły w stan podwyższonej gotowości Milicję Obywatelską i Służbę Bezpieczeństwa w miastach, do których miał przybyć Miłosz. Całej akcji nadano kryptonim „Poeta”. Agenci służb specjalnych śledzili niemal każdy krok pisarza, sporządzając dokładne raporty i meldunki operacyjne na temat poszczególnych punktów programu wizyty.

Pod najwyższym protektoratem Świętej Stolicy Apostolskiej i najjaśniejszej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej

To było niezwykle krzepiące w swojej treści wydarzenie w trudnych czasach. Do wypełnionej po brzegi auli (dzisiaj nosi imię kard. Stefana Wyszyńskiego) wszedł orszak utworzony przez Senat, który „wprowadził” dostojnego laureata. Na początku zabrzmiał, wykonany przez Chór Akademicki średniowieczny, podniośle brzmiący hymn Gaude Mater Polonia („Raduj się, matko Polsko”), opracowany wielogłosowo przez Teofila Klonowskiego. Po czym, otwierając posiedzenie, słowo powitalne wygłosił ojciec rektor Krąpiec, który szczególnie gorąco powitał „naszego Honorowego Gościa, […] Symbol skupiający duchowe wartości narodowe, europejskie, ogólnoludzkie”. Celnie wskazał też znaczenie wydarzenia, mówiąc, że „Dzień dzisiejszy jest świętem nas wszystkich, którzy wyznają, że polska twórczość kulturowa jest niepodzielna i niezależna od granic terytorialnych, politycznych i wyznaniowych - jeśli to jest twórczość ludzkiego ducha dążącego w miłości do Prawdy i Dobra”. Laudację, czyli mowę pochwalną  (od łac. laudare - chwalić) wygłosiła prof. Sławińska, promotor doktoratu honorowego, która stwierdziła, że „dzień dzisiejszy wpisuje Czesława Miłosza formalnie i uroczyście w dzieje naszej uczelni”, choć „jest on od dawna w nasze życie uniwersyteckie wpisany, i to na różne sposoby: jest obecny w świadomości wykładowców i studentów, obecny w wykładach i w pracach studenckich, czytany, dyskutowany, recytowany, zarówno przed trzydziestu laty, jak i dziś”.

Po laudacji nastąpił centralny, wyczekiwany moment.  Wszyscy zgromadzenie powstali. Ojciec rektor Krąpiec, przywdziany w gronostaje, wobec zgromadzonych odczytał łaciński tekst dyplomu doktoratu, rozpoczynający się od dostojnej formuły: Summis auspiciis Sanctae Apostolicae Sedis nec non Serenissimae Rei Publicae Popularis Polonorum nos Miecislaus Albertus Krąpiec … - „Pod najwyższym protektoratem Świętej Stolicy Apostolskiej i najjaśniejszej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej my: Mieczysław Albert Krąpiec… Po  frenetycznych, długo niemilknących brawach rozległ się śpiew chóru akademickiego, który wykonał „Pożegnanie Ojczyzny”, jeden z najbardziej znanych polonezów skomponowany przez Michała Kleofasa Ogińskiego. Przejmująco zabrzmiały rozpoczynające pieśń słowa „Polski kraj, rodzinny kraj” (słowa napisała urodzona w Lublinie, dziś nieco zapomniana śpiewaczka Halina Szymulska). Wybrany utwór dobrze wkomponował się w rytm uroczystości na cześć poety, który po trzydziestu latach nieobecności przyjechał do rodzinnego kraju. Dodatkowo, w jakimś sensie polonez przywoływał pokrewieństwo losów poety i kompozytora. Bo przecież książę Ogiński był związany z Wilnem (był nie tylko kompozytorem, ale także politykiem, konspiratorem niepodległościowym, dyplomatą i działaczem emigracyjnym). Z miasta nad Wilią udał się na emigrację, wyjeżdżając ze swego pałacu na rogu ulic Uniwersyteckiej i Dominikańskiej (zmarł i został pochowany we Florencji), gdzie tworzył piękną, wzruszająca muzykę.

Czuł się jak student, który zasnął nad książkami

Kiedy wybrzmiały ostatnie takty i słowa utworu, głos zabrał wyraźnie wzruszony, ubrany w akademicką togę i biret, nowo kreowany doktor honoris causa. Swoje historyczne przemówienie zaczął w następujący sposób: „Czuję się jak student, który zasnął nad książkami i śni mu się, że nagle dostał doktorat, a nie rozumie, jak to się stało i czy naprawdę znaczy to, że nie musi jutro zdawać egzaminu, do którego się przygotował”. Przywołane wydarzenie sprzed bez mała czterdziestu lat ilustruje opinię, że decyzja uniwersytetu o przyznaniu doktoratu honorowego pozwala identyfikować niektóre aspekty jego przesłania,  misji i tożsamości oraz jest wyrazem odwołania się do określonego świata wartości. Jest  także ważnym elementem budowania marki danego ośrodka naukowego. Doktorat honorowy Czesława Miłosza dodatkowo wyrażał związki naszego Uniwersytetu z wielką tradycją Uniwersytetu w Wilnie. Uwidacznia je już sama prehistoria KUL. Otóż Akademia  Duchowna Rzymskokatolicka w Petersburgu, której ostatnim rektorem był ks. Idzi Radziszewski, założyciel i pierwszy rektor naszego Uniwersytetu, została utworzona w oparciu o wydział teologiczny Uniwersytetu Wileńskiego, zamkniętego przez carat w ramach represji po powstaniu listopadowym. Ks. Radziszewski i jego najbliżsi współpracownicy, tworząc nową wszechnicę katolicką w Lublinie, nawiązywali do idei wileńskiej Akademii. Ową tradycję podtrzymywali absolwenci i profesorowie Uniwersytetu Stefana Batorego (w 1919 roku po wskrzeszeniu Akademii Wileńskiej powstał uniwersytet, który przyjął imię swego założyciela), którzy po II wojnie światowej rozproszeni, podjęli pracę w różnych ośrodkach naukowych za granicą i w Polsce. Niektórzy trafili na KUL, „historycy sztuki, jak Marian Morelowski, Piotr Bohdziewicz, Rajmund Gostkowski, Antoni Maśliński. Po wyrzuceniu z UMK - także Czesław Zgorzelski, Irena Sławińska, Witold Nowodworski, Wanda Achremowiczowa, Leokadia Małunowiczówna. Rejestr to na pewno niepełny”,  napisała przywoływana już I. Sławińska w swoich urzekających i błyskotliwych  wspomnieniach zatytułowanych „Szlakami moich wód…”.  Te powiązania podkreślił poeta podczas spotkania z polonistami w bibliotece uniwersyteckiej KUL: „Dostałem dwa doktoraty honorowe w Ameryce, ten będzie trzeci, ale oczywiście najdroższy, najbliższy mojemu sercu, jako że istnieją związki pomiędzy tą uczelnią i moim uniwersytetem”.

Kończąc, chciałbym jeszcze raz zacytować słowa o. rektora Mieczysława Krąpca. Otóż w kilka tygodni po uroczystości, zwracając się do Czesława Miłosza „w sprawie napisania kilku stron o encyklice „Redemptor hominis” do książki wydawanej przez nasze Wydawnictwo uniwersyteckie”, odwołując się do pobytu noblisty na Uniwersytecie, konkludował słowami, które chciałbym uczynić pointą tej gawędy: „Społeczność KUL ciągle jeszcze żyje tym dniem”.