Wilków 10 lat po powodzi

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 21.05.2020 09:20

Ludzie wciąż pamiętają wielką wodę, która zabrała wszystko. Paradoksalnie jednak to, co się wydarzyło, wyszło gminie na dobre, choć mieszkańcy mówią, że nad Wisłą nigdy nie można spać spokojnie.

Po terenie gminy można było się poruszać tylko łódkami. Po terenie gminy można było się poruszać tylko łódkami.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

W maju 2010 roku ludzie mówili, że sytuacja jest zła i wału najprawdopodobniej nie da się uratować. W powódź jednak nikt do końca nie wierzył. Owszem, podtopienia na terenie gminy Wilków były czymś, do czego wszyscy przywykli. Wiadomo, że w piwnicach nie trzyma się cennych rzeczy, że czasem woda dostaje się na podwórka, ale żeby zdarzyła się taka powódź, co zniszczy wszystko, to nie mieściło się w głowie. Wielka woda zdarzyła się w Wilkowie ostatnio w 1833 roku, ale to były inne czasy, bez sprzętu, wałów i ostrzegania meteorologów, więc tym razem ludzie spali spokojnie.

- Kiedy dowiedzieliśmy się, że wał w Zastowie może nie wytrzymać, na wszelki wypadek zabezpieczyliśmy co się dało. Z parteru wynieśliśmy na piętro cenniejsze rzeczy, lodówkę postawiliśmy na stole w kuchni, a to, co było w kuchennych szafkach, wystawiłam na blat. Myśleliśmy, że nawet jak woda wejdzie do domu, to sięgnie kostek, najwyżej kolan - wspomina rok 2010 pani Marta Bołtuć.

Ks. Zbigniew pokazuje, jak wysoko sięgała woda.   Ks. Zbigniew pokazuje, jak wysoko sięgała woda.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Wraz z mężem właśnie otworzyli gospodarstwo agroturystyczne. Obok swojego domu, postawili domek dla letników i w weekend majowy mieli pierwszych gości. Założyli też uprawę truskawek w tunelach i swoje gospodarstwo nazwali „Truskawkowo”.

- Oboje skończyliśmy ogrodnictwo, więc urządziliśmy także ogród koło domu. Posadziliśmy 30 krzaków piwonii, które właśnie w maju zaczynały rozkwitać. Oczywiście szykowaliśmy się nad podtopienie, a nawet na nieco wyższą wodę, bo do drzwi przywiązaliśmy kajak, ale wszyscy się z tego śmialiśmy - wspominają państwo Bołtuciowie.

W piątek 21 maja o 16.30 pękł wał w Zastowie. Woda zaczęła się wlewać na teren gminy zalewając ją w 70 procentach.

- Wiedzieliśmy, że wał pękł. Dwójka starszych dzieci wyjechała do mojego taty, z nami został najmłodszy 2-letni syn, którego karmiłam piersią i 80-letnia babcia. Wszyscy byliśmy na piętrze i trudno było mówić o spaniu. Drzemaliśmy i co jakiś czas wyglądaliśmy przez okno. Nie było prądu, który wyłączono w całej gminie, więc było ciemno. O trzeciej nad ranem zobaczyliśmy, spoglądając na podwórze, gwiazdy na naszym trawniku. Po pierwszej chwili dezorientacji dotarło do nas, że musi tam już stać woda i w niej odbija się niebo. Zeszliśmy na dół sprawdzić, jak sytuacja. Rzeczywiście podwórko było zalane, ale brodziliśmy w wodzie po kostki - opowiadają małżonkowie. Kiedy woda wdarła się do domu, na schodach poustawiali świeczki do podgrzewacza. Zalewając kolejny stopień, woda gasiła świecę. Tak do rana obserwowali jej poziom, który w ich domu sięgnął 1,70 m. - I tak byliśmy w dobrej sytuacji, bo jesteśmy nieco na wzniesieniu. Były takie miejsca, gdzie woda sięgała dużo wyżej - mówią małżonkowie. Rano przypłynęła po nich amfibia. Ewakuowano rodzinę.

Kiedy woda opadła, zaczęły się wielkie porządki i wtedy przyszedł 6 czerwca i druga fala powodzi, która była jeszcze większa niż pierwsza. Zalała drugi raz ten sam teren. Poziom wody został zaznaczony na kościelnej bramie. Dziś to jedno z miejsc pokazujących, jak wysoka była woda.

Figury wyniesione z kościoła zalała druga fala powodzi.   Figury wyniesione z kościoła zalała druga fala powodzi.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

– W kościele wyryto na murze znak poziomu wody z 1833 roku. W 2010 roku doszła podobnie wysoko, w kościele sięgała wysokości niemal 2 metrów. Kiedy ministrantom udało się wpłynąć kajakiem do środka, by ratować, co się da, ich oczom ukazał się przedziwny widok pływających na powierzchni ciężkich drewnianych ławek. Potem okazało się, że stare meble najlepiej przeżyły powódź. Wszystkie nowe rozkleiły się i wypaczyły tak, że musieliśmy je wyrzucić - mówi ks. Zbigniew Szumiło, proboszcz z  Wilkowa.

Zaradność i pracowitość mieszkańców pozwoliła im podnieść się z tej sytuacji i zacząć raz jeszcze od nowa. Okolica żyje z upraw chmielu, malin, truskawek i sadownictwa. Wszystko się zmarnowało.

- Pod wodą znalazło się 70 procent powierzchni gminy. Mówiły o nas wszystkie media. Sytuacja wydawała się tragiczna. Sady trzeba było wycinać i zakładać od nowa, podobnie z innymi plantacjami - mówi Daniel Kuś, wójt gminy Wilków.

Dziś już nie ma śladu po tamtej wielkiej wodzie, przyroda szybko poradziła sobie z odrodzeniem. Pomoc ludzi, jaka płynęła z całej Polski, była ogromna. Przychodziły konkretne dary, ale i pieniądze.

- Fundusze, które spłynęły do naszej gminy pozwoliły na odbudowę dróg i infrastruktury. Wyremontowaliśmy wiele budynków, położono chodniki, ludzie wybrukowali podwórka, można powiedzieć, że nasza gmina przeszła gruntowny remont, na który pewnie nigdy nie byłoby nas stać, gdyby nie powódź i środki, jakie w związku z nią otrzymaliśmy - mówi wójt.


Więcej wspomnień z czasu powodzi, a także o Wilkowie dzisiaj będzie można przeczytać w 22 numerze "Gościa Lubelskiego".