Trudne dzieciństwo przemienione mocą Bożą. Świadectwo

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 01.06.2020 09:55

Gdy miał trzy lata, matka przywiązała go do słupa i odeszła. To, co potem przeżył Tim Guénard zaprowadziło go na dno rozpaczy, z którego wyszedł z Bożą pomocą.

Tim Guénard dawał świadectwo w Lublinie. Tim Guénard dawał świadectwo w Lublinie.
Zdjęcia Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Tim kilkakrotnie gościł w Lublinie, mówiąc o swoim doświadczeniu trudnego dzieciństwa. Dzień dziecka skłania do refleksji nad tym, jaki wpływ na nasze życie mają doświadczenia z najmłodszych lat. Tim pokazuje, że Bóg może przemienić nawet najtrudniejsze chwile.

Trzy marzenia trzymały go przy życiu: że wyrzucą go z poprawczaka, że zostanie szefem bandy i że zabije ojca. Ostatnie, największe marzenie, jako jedyne nie spełniło się. Tim został porzucony przez matkę, kiedy miał trzy lata. Przywiązała go do słupa jednej z polnych dróg i odeszła. Nad ranem zziębniętego i wystraszonego chłopca znalazła policja. Oddano go w ręce agresywnego, uzależnionego od alkoholu ojca. Ten znęcał się nad nim bezlitośnie. Ktoś z życzliwych sąsiadów doniósł do opieki społecznej. Przyszła jakaś kobieta, by z nim porozmawiać. Potem ojciec chciał się dowiedzieć, co Tim jej powiedział. To były jego 5. urodziny. Skończyło się to takim pobiciem, że chłopiec ledwie przeżył. Nieprzytomny trafił do szpitala. Jego nogi były tak połamane, że lekarze składali je przez 3 lata. Przez ten czas nikt chłopca nie odwiedzał.

– Patrzyłem, jak do innych dzieci przychodzą rodzice i mówią do nich takie piękne słowa, jakich ja nigdy nie słyszałem. Dotykają je delikatnie, jak mnie nigdy nikt nie dotykał. To było jak telewizja. Często te dzieci dostawały prezenty, rozwijały je z kolorowych papierów, które rzucały na podłogę i cieszyły się zawartością. Kiedyś udało mi się ukraść z podłogi taki kawałek papieru po prezencie. Myślałem, że to coś cennego, więc go schowałem. W nocy, gdy wszyscy spali, wyciągałem go i czołgałem się po podłodze do łazienki i tam go oglądałem, dotykałem i wyobrażałem sobie, że to mnie ktoś przyniósł prezent. Wyobrażałem sobie, że mam mamę i tatę takich jak inne dzieci – opowiada Tim.

Przez trzy lata uczył się chodzić. Lekarze nieraz pytali go, skąd ma w sobie tyle siły i determinacji, by ciągle próbować od nowa. Nigdy im nie powiedział, ale ta siła płynęła z nienawiści. Postanowił, że nauczy się chodzić od nowa, znajdzie i zabije swojego ojca. Kiedy w końcu mógł opuścić szpital, nie miał dokąd pójść. Trafiał do różnych ośrodków, domów dziecka i przytułków. Wszędzie wszczynał bójki.

– W szkole byłem jeden dzień. Usłyszałem, jak jakiś chłopak źle mówi o swojej mamie. Popatrzyłem na niego, a on był dobrze ubrany, czysty, miał piękne przybory do szkoły i nawet kanapkę. Pomyślałem: „Chłopie, masz wspaniałą mamę, która o ciebie bardzo dba, jak możesz tak o niej mówić?”. Podszedłem do niego, popatrzyłem w oczy i zobaczyłem w nich złość. Zawsze patrzyłem i patrzę ludziom w oczy, bo w nich wszystko można wyczytać. Ta złość była tak wielka, że mu przyłożyłem z główki i złamałem mu nos. Wyleciałem ze szkoły do poprawczaka – opowiada. Tam było bardzo źle. Postanowił więc uciec. Myślał, że jak pójdzie do Paryża, to go nikt nie znajdzie. Piechotą przeszedł 550 km. Był w Paryżu pierwszy raz. Kiedy zobaczył wieżę Eiffla, nie wiedział, co to jest, więc nazwał ją „pani Żyrafa”. Zamieszkał pod jej prawym filarem. Nocą, gdy robiło się zimno lub padał deszcz, szukał jakichś garaży, schowków na rowery czy śmietników przy paryskim metrze i tam spał.

– Najgorsze w tych miejscach były szczury, które łaziły po mnie i nie dawały się wyspać. Kiedyś znalazłem się w takim schowku, gdzie było ich tak dużo, że nie dało się spać. O świcie wyszedłem więc na ulicę i zobaczyłem, że na ławce siedzi jakiś człowiek i czyta gazetę. Usiadłem obok niego. Byłem tak zmęczony, że zasnąłem. Obudził mnie delikatnie i zaczął ze mną rozmawiać. To był pan Leon. Ludzie mówili o nim kloszard, ale dla mnie zawsze był kimś wyjątkowym. Odtąd codziennie siadałem z nim i on czytał mi gazetę wyjętą ze śmietnika. Wodził przy tym palcem po literach. Myślałem, że jak będę robił to samo, też nauczę się czytać. Kiedy zostawałem sam, brałem gazetę i tak jak pan Leon wodziłem po literach palcem. Starałem się z całej siły, by mój palec układał się tak jak pana Leona, ale to nie pomagało. Zapytałem go kiedyś, jak nazywa się ten znak podobny do widełek. To był igrek. Potem pytałem o inne litery i w końcu nauczyłem się czytać. Najpiękniejszym słowem, jakie wtedy poznałem, była „deratyzacja”. Odtąd wybierałem schowki i garaże do spania, gdzie było ono napisane. Wiedziałem, że tam nie będzie szczurów. Dziś wiem, że to Pan Bóg dał mi odczytać wyraz „deratyzacja” w trosce o mnie. Kiedy ktoś pyta mnie, jak mogę wierzyć w Boga po tym, co mnie spotkało, odpowiadam: jak mogę nie wierzyć, skoro Go spotkałem na ławce, nauczył mnie czytać i otoczył opieką na ulicy? – daje świadectwo Tim.

Paryż nie okazał się jednak tak wielki i bezimienny. Któregoś dnia podeszli do Tima policjanci i skończyła się jego wolność.

– Jeden z tych policjantów miał bardzo łagodne oczy. Kiedy mnie zatrzymywali, był bardzo delikatny. Rozmawiał ze mną w taki sposób, że czułem się przy nim bezpieczny. Zabrał mnie do policyjnego samochodu, by zawieźć do sędziego. Wtedy pierwszy raz jechałem samochodem. To było niesamowite przeżycie. Niestety sędzia, do jakiego trafiłem, nie miał dobrych oczu. Wsadził mnie znów do poprawczaka – opowiada. Tam, jak to w poprawczaku, było źle. Jednak jego koledzy opowiadali o jakiejś pani sędzinie tak, jak mówi się o matce. Tim postanowił ją poznać. Żeby było to możliwe, musiał narobić jakiegoś porządnego bałaganu. Z tym nie było problemu.

– Kiedy przed nią stanąłem, spojrzałem w oczy. Były tak dobre. Zapytała mnie, czego chcę, więc powiedziałem, że wylecieć z poprawczaka. „To już masz – usłyszałem – a co jeszcze”? Chciałem mieć pracę, która pozwoli mi się utrzymać. Przy mnie wykonała telefon do jakiegoś znajomego. Mówiła, że ma tu dobrego chłopaka, który potrzebuje pracy i dachu nad głową. Oglądałem się ciągle za siebie, by zobaczyć tego dobrego chłopaka, ale na sali nikogo nie było oprócz mnie. Tak trafiłem do człowieka, który nauczył mnie rzeźbienia w kamieniu – opowiada. Zanim Tim nauczył się zawodu, szef ciągle na niego krzyczał, ale miał przy tym tak dobre oczy, że Tim nie miał do niego żalu. Kiedyś rozmawiał z jego synem i usłyszał, z jaką dumą i błyskiem w oczach mówi on o swoim ojcu. Pomyślał wtedy, że jeśli będzie miał kiedyś dzieci, chciałby, żeby z taką dumą o nim mówiły.

Tak się stało wiele lat później… Jeden z jego synów poprosił go, by zbudował na podwórku rampę do deskorolki. Tim ją zbudował. Nazajutrz syn miał przyjść tu z kolegami uczyć się jeździć. – Dzieci potrzebują wsparcia i przykładu, zawsze starałem się im towarzyszyć. Gdy córka chciała uczyć się jeździć konno, to ja pierwszy się nauczyłem, by ją wspierać, gdy syn chciał grać w tenisa, grałem z nim, więc jazdę po rampie na deskorolce też musiałem opanować. Ćwiczyłem całą noc w tajemnicy. Upadałem wiele razy, bardzo wiele. Gdy rano syn przyszedł z kolegami, ja już stałem na rampie. Wystraszył się, że coś mi się stanie i krzyknął: „Tato, nie!”, ale ja zjechałem kilka razy i nie wywaliłem się. Zobaczyłem wtedy błysk w oczach syna i dumę – opowiada.

Dziś, z perspektywy wielu lat, Tim nie boi się opowiadać o najgorszych chwilach swego życia; także o tym, że trafił do świata przestępczego. Jako bokser był w nim bardzo ceniony. Spełniło się jego marzenie o byciu szefem gangu. Na szczęście trzecie z marzeń nie zdążyło się spełnić. Wcześniej, dzięki pewnemu zakonnikowi, poznał Big Bossa, czyli Pana Boga. To On pomógł mu pokonać nienawiść i zacząć od nowa żyć. Tim przebaczył ojcu. O tym, czego doświadczył, napisał w książce „Silniejszy od nienawiści”.