Iskra poszła ze Świdnika

ag

publikacja 01.07.2020 14:05

W 17 miejscach w Polsce równocześnie otwarto wystawę poświęconą strajkom z 1980 roku. Pierwszy stanął zakład WSK w Świdniku, a za jego przykładem kolejne.

Urszula Radek, uczestniczka strajku, wspominała wydarzenia sprzed 40 lat. Urszula Radek, uczestniczka strajku, wspominała wydarzenia sprzed 40 lat.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Urszula Radek była jedną z dwóch kobiet reprezentujących wszystkich pracowników WSK Świdnik w rozmowach z dyrekcją zakładu.

- Nie mieliśmy żadnych doradców, którzy pouczyliby nas, jak mamy rozmawiać, a mimo wszystko była w nas odwaga i przekonanie, że nie odstąpimy od strajku, dopóki nie wywalczymy na piśmie obietnic poprawy naszego losu. Nie podejmowaliśmy żadnych postulatów politycznych, bo nie wiedzieliśmy, jak to zrobić, ale chcieliśmy podwyżki płac, tak byśmy mogli utrzymać nasze rodziny, i zmian społecznych - mówiła w Świdniku podczas otwarcia wystawy przygotowanej przez IPN poświęconej strajkom z 1980 roku U. Radek.

- Tego samego dnia o tej samej porze w 17 miejscach w Polsce otwieramy wystawę zatytułowaną "Tu rodziła się Solidarność". Składa się ona z trzech części. Pierwsza poświęcona jest ogólnej sytuacji w Polsce w 1980 roku, druga dotyczy danego regionu, a trzecia pokazuje lokalne wydarzenia, bo zanim nastąpił sierpień i strajki na wybrzeżu, było wiele małych miejscowości, gdzie ludzie jako pierwsi ruszyli ku wolności. U nas to był Świdnik, Lublin, czy Poniatowa. Wszyscy ci ludzie swoją determinacją i odwagą torowali drogę do wolności - mówi Marcin Krzysztofik, dyrektor lubelskiego IPN.

Wydarzenia w Świdniku rozpoczęły się 8 lipca, kiedy pracownicy zobaczyli wzrost cen w zakładowej stołówce. To była kropla, która przelała czarę goryczy.

- Postulaty były różne, ekonomiczne też, ale nie chodziło o kotleta, jak mówi się, że stał u początku strajku w Świdniku, bo ten kotlet staniał w ciągu dwóch godzin, a prezes GS, który teoretycznie odpowiadał za ceny, został odwołany. Chodziło nam o głębsze zmiany i konkretne wartości, co niełatwo było nam wyrazić, mając w pamięci, jak sowieci obchodzili się z żołnierzami AK, czy obrońcami katolickich wartości. Niełatwo było zorganizować komitet strajkowy, bo każdy chciał przeżyć, a jednak ludzie podjęli ryzyko – mówi Marian Król z lubelskiej Solidarności.

Uczestnicy świdnickich wydarzeń podkreślają, że to był strajk przeciw kłamstwu, którym próbowano karmić ludzi od dawna. – Mieliśmy dość. Każdy z nas widział, jakie są dysproporcje między zwykłymi ludźmi a tymi partyjnymi. Trudno było nam utrzymać rodziny i ciągle byliśmy narażani na różne szykany. Nie dało się tego wytrzymać – wspominają związkowcy ze Świdnika.

Od Świdnika rozpoczęła się fala strajków na Lubelszczyźnie określana mianem „lubelskiego lipca”.