Uzdrowienie zawdzięczam Maryi z Wąwolnicy

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 05.09.2020 08:00

Słynące łaskami sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej cały rok przyciąga ludzi na modlitwę. Początek września gromadzi na uroczystościach rzesze wiernych. Jest też okazją do wysłuchania świadectw osób, które uzyskały szczególne łaski. Jedno z nich przypominamy.

Ines dzieliła się świadectwem w 2018 roku. Ines dzieliła się świadectwem w 2018 roku.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Opowieść Małgorzaty Grabowskiej zaczyna się od poważnych problemów.

– Jakiś czas wcześniej uległam wypadkowi i miałam złamany kręgosłup. Wszystko bolało mnie tak bardzo, że dostawałam silne zastrzyki przeciwbólowe długo po tym, jak złamanie się zagoiło. Kiedy okazało się, że spodziewam się dziecka, pani doktor słysząc, jakie leki przyjmowałam do tej pory, powiedziała, że z tego dziecka nic nie będzie i zaproponowała aborcję. Nie zgodziłam się – mówi pani Małgorzata.

Widząc w Matce Bożej jedyny ratunek, każdego dnia wsiadała w autobus MPK i jechała do lubelskiej katedry do Matki Bożej, prosząc Ją o zdrowie dla swego maleństwa. Przez dziewięć miesięcy nie opuściła żadnego dnia w swojej modlitwie.

– Kiedy poszłam rodzić, miałam bardzo mały brzuch. To było 33 lata temu i zupełnie inne czasy. Lekarz, który mnie przyjmował, w mojej obecności powiedział do pielęgniarek, że to dziecko "to pewnie będzie jakiś pokurcz". Tymczasem urodziłam piękną, zdrową córeczkę o bujnych czarnych włoskach, którą wszyscy się zachwycali. Wiem, że to łaska Matki Bożej – opowiada Małgosia.

Mijały lata, Ines rosła i choć losy jej rodziny były początkowo bardzo trudne, dziewczyna wyrosła na piękną i pełną radości kobietę.

– Nasza historia rodzinna jest skomplikowana, ale odkąd pamiętam, jeździłam z mamą do Matki Bożej w Wąwolnicy. Czasem zdarzało się, że w ciągu tygodnia wsiadałyśmy w samochód i jechałyśmy tam na Mszę. Zawsze dawało to nam spokój. Niestety, przez ostatnie lata zdarzało się to bardzo rzadko – mówi Ines. Wszystko z powodu problemów, jakie zaczęły się cztery lata temu. Ines nagle przestała spać.

– Początkowo było to dziwne doświadczenie. Dom usypiał, cichło miasto tak, że nawet samochody przestawały jeździć, a sen nie nadchodził. Chodziłam więc po domu, próbowałam zająć się jakimiś sprawami, by zabić czas. Gdy rano dzwonił budzik u mamy w pokoju, ja wciąż nie spałam – opowiada Ines.

Po kilku nieprzespanych nocach zgłosiła się do lekarza. Zaczęły się leki nasenne, ale nic nie działało. – Czasem udawało mi się zasnąć na 15 minut. Jak spałam w ciągu doby pół godziny, to był sukces. Wylądowałam w szpitalu neuropsychiatrycznym, ale bez rezultatów. Silniejszych leków nasennych niż te, które dostawałam, nie było – mówi dziewczyna.

Brak snu sprawiał, że nie była w stanie funkcjonować.

– Bałam się wychodzić na ulicę, bo ze zmęczenia nie widziałam, np. czy jedzie samochód. Nie mogłam chodzić do pracy, więc mnie zwolnili. Z czasem wycieńczony organizm zareagował paraliżem. Przeraźliwy ból pleców uniemożliwiał mi chodzenie. Po badaniach lekarze powiedzieli, że w moim kręgosłupie nastąpiły takie zmiany, że już na zawsze będę kaleką – opowiada Ines.

Brak snu oraz dokuczliwe bóle sprawiły, że Ines przestała wychodzić z domu.

– Z łóżka wstawałam na czworaka, by dostać się do łazienki. O kulach, krok po kroku, mogłam przejść z pokoju do kuchni. Z pełnej życia dziewczyny, która zawsze była w biegu, stałam się więźniem w domu, a ból, jaki mi towarzyszył przy każdym kroku, sprawiał, że nie chciałam się ruszać – mówi dziewczyna. Po czterech latach bez snu, ciągłych wizyt u lekarzy, brania silnych leków, Ines była na skraju wyczerpania. Wówczas jej mama zarządziła, że skoro ludzie nie mogą już nic pomóc, trzeba szukać ratunku u Matki Bożej.

– Jeździłam przez ten czas sama do Wąwolnicy, prosząc o pomoc Maryję, ale Ines nie mogła już ze mną jeździć. Pomyślałam, że musimy dać radę i przyjechać obie. Dodzwoniłam się do ks. infułata Pęzioła, opowiedziałam o naszej sytuacji i poprosiłam o modlitwę i Mszę św. Usłyszałam: „przyjeżdżajcie”. Wsiadłyśmy w samochód i ruszyłyśmy do Wąwolnicy. Był 3 lipca tego roku – mówi Małgosia.

Ines o kulach i podtrzymywana przeze mamę weszła do kaplicy Matki Bożej Kębelskiej. Tam ks. Pęzioł pomodlił się nad nią, została odprawiona Msza św. i kobiety prosiły Maryję o pomoc.

– W kaplicy spłynął na mnie wielki spokój. Miałam wrażenie, że mniej mnie boli, tak, że do samochodu doszłam o kulach sama, bez pomocy mamy. Jechałyśmy do Lublina w milczeniu, ale pełne radości. W domu, zaraz po przyjeździe, około godz. 17 poczułam, że chce mi się spać. To było uczucie, jakiego od czterech lat nie znałam. Położyłam się i zasnęłam. Obudziłam się następnego dnia o 9 rano i wstałam z łóżka. Wówczas dotarło do mnie, że wstałam o własnych siłach. Zrobiłam kilka kroków bez kul i nic mnie nie bolało. Zaczęłam chodzić po domu i śmiać się z całego serca. Wiedziałam, że Matka Boża mi pomogła – mówi Ines.

Od tamtego dnia Ines śpi normalnie, paraliż zniknął, nie ma bólu. Świadectwo o swoim uzdrowieniu złożyła w księdze łask w Wąwolnicy. Opowiadając o tym, co się wydarzyło, zdała sobie sprawę, że cud miał miejsce 3 lipca – czyli w dzień odpustu Matki Bożej Płaczącej w lubelskiej katedrze, przed którą mama Ines wyprosiła dla niej zdrowe narodzenie.