Lubelskie drogi prymasa Wyszyńskiego

abp Stanisław Budzik

|

KAI

publikacja 19.08.2021 10:05

Czcigodny sługa Boży Stefan Wyszyński spędził w Lublinie i na Lubelszczyźnie w sumie 9 lat, a były to lata ważne dla jego życia i dla roli, jaką miał odegrać w Kościele w Polsce w II połowie XX wieku.

Stefan Wyszyński, biskup lubelski. Stefan Wyszyński, biskup lubelski.
Archiwum diecezjalne

Historię związków Stefana Wyszyńskiego z Lublinem można podzielić na trzy etapy. Pierwszy to studia na Uniwersytecie Lubelskim w latach 1925-1929. (Jeszcze wtedy nie miał on w nazwie przymiotnika „katolicki”, chociaż od początku był programowo uniwersytetem katolickim).

Biskup włocławski Stanisław Zdzitowiecki zwrócił uwagę na uzdolnionego kapłana i postanowił posłać go na studia. Skierował go do Lublina, także dlatego, że od początku należał do orędowników idei katolickiego uniwersytetu. Warto przypomnieć, że pierwszym rektorem w Lublinie został Idzi Radziszewski, rektor Akademii Duchownej w Petersburgu i kapłan diecezji włocławskiej. Także ks. Józef Kruszyński, rektor Uniwersytetu w czasach studiów ks. Stefana Wyszyńskiego, był kapłanem tej diecezji. Z diecezji włocławskiej wywodził się także ówczesny biskup lubelski Marian Fulman.

Wyszyński studiował na Uniwersytecie prawo, ale interesował się także pracami sekcji społeczno-ekonomicznej. Działał w organizacjach studenckich, w Bratniaku i Odrodzeniu. Studia zakończył obroną pracy doktorskiej na temat „Prawa Kościoła do szkoły”.

Mieszkał w Konwikcie Księży Studentów na ulicy Archidiakońskiej na Starym Mieście, o czym przypomina umieszczona tam tablica pamiątkowa. Spotkał się tam ks. Władysławem Korniłłowiczem, który był dyrektorem Konwiktu Księży, podczas gdy ks. Stefan Wyszyński pełnił zadania seniora, czyli reprezentanta konwiktorów. Ksiądz Korniłłowicz stał się dla niego duchowym przewodnikiem i przyjacielem.

Wybuch drugiej wojny światowej sprawił, że ksiądz Wyszyński wrócił po dziesięciu latach na ziemię lubelską. W roku 1939, zaraz po rozpoczęciu działań wojennych, został wysłany przez kolejnego biskupa włocławskiego, Karola Radońskiego, z grupą alumnów szóstego roku do Lublina. Spodziewano się, że daleko od linii frontu będą mogli dokończyć studia i przyjąć święcenia. W Lublinie odkryli, że nie będzie to możliwe – zastali miasto po ciężkim bombardowaniu, ruszyli więc dalej na Wschód. Kiedy się dowiedzieli, że wojska sowieckie wkroczyły do Polski, powrócili po wielu perypetiach do Włocławka, znów przez Lublin.

Gdzieś na pograniczu dzisiejszej Lubelszczyzny i Ukrainy ks. Wyszyński zatrzymał się, aby wyspowiadać żołnierza. Spotkał tam rolnika, który ze spokojem siał zboże. Wyszyński wyraził zdziwienie, ale i uznanie, że nie poddaje się powszechnej panice i ucieczce, tylko spokojnie robi swoje. „Proszę księdza – skomentował siewca – gdy zostawię zboże w spichlerzu, to spłonie, a jak wrzucę je w ziemię, to zawsze ktoś będzie z niego jadł chleb.”

Kolejny raz Ksiądz Wyszyński przybył na Lubelszczyznę w 1940 r. W posiadłości Zamoyskich w Kozłówce spędził trzynaście miesięcy od początku lipca 1940 r. do końca sierpnia roku 1941. Skierował go tam ks. Władysław Korniłłowicz. Zaproponował swego dawnego studenta na kapelana Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża.

Prowadzony przez siostry Zakład dla Ociemniałych w Laskach pod Warszawą musiał być ewakuowany ze względu na działania wojenne. Na zaproszenie rodziny Zamoyskich siostry przybyły z dziećmi i pracownikami do Kozłówki, gdzie znalazło także schronienie wiele znamienitych osób życia publicznego. Ksiądz Stefan Wyszyński, mimo iż był poszukiwany przez gestapo, podjął się funkcji kapelana i ojca duchowego.

W pałacowej kaplicy sprawował Eucharystie, głosił nauki rekolekcyjne, budził nadzieję, umacniał wolę życia i przetrwania. Jego wykłady dla sióstr i mieszkających w pałacu gości nazywano żartobliwie „akademią kozłowiecką”. Służył opieką duszpasterską członkom ruchu oporu i włączył się w tajne nauczanie. Pomagał w duszpasterstwie okolicznym kapłanom.

Drugim miejscem pobytu na Lubelszczyźnie był Żułów k. Krasnegostawu, gdzie po dziś dzień istnieje i działa Dom Opieki dla niewidomych kobiet. Ks. Stefan Wyszyński bywał tam już w czasach studiów, skupiając się na pisaniu pracy doktorskiej. Dłuższy pobyt w Żułowie miał miejsce podczas II wojny światowej. Przyjechał tu w październiku 1941 roku z Zakopanego. Po przypadkowym aresztowaniu, nierozpoznany przez gestapo, szczęśliwie odzyskał wolność i dla bezpieczeństwa opuścił Podhale.

W Żułowie ks. Stefan Wyszyński zamieszkał w pokoju w podpiwniczeniu budynku dworskiego. Jego sypialnia w dzień służyła za zakrystię, a w pomieszczeniu naprzeciwko zorganizowano kaplicę. Gromadzili się tam na Mszach Świętych wierni z okolicznych wsi, również ze Skierbieszowa, gdzie kościół został zamknięty.

Trzeci etap lubelski Stefana Wyszyńskiego to jego posługa biskupia w latach 1946–1949. Biskupem lubelskim został mianowany 4 marca 1946 r. Święcenia biskupie przyjął z rąk kard. Augusta Hlonda 12 maja 1946 roku w kaplicy Cudownego Obrazu w Częstochowie. Ingres do lubelskiej katedry miał miejsce 26 maja.

„Podobało się Bogu – wspominał później – aby doprowadzić mnie po wielu latach służby kapłańskiej do pełni kapłaństwa. W 1946 roku otrzymałem powołanie na biskupa lubelskiego. Byłem tym mocno przestraszony. Ponieważ czułem, że przerasta to moje siły, zwłaszcza w tak trudnych czasach, jakie przed Kościołem Bożym stanęły w okresie powojennym – opierałem się woli Stolicy Świętej. Kardynał Prymas August Hlond powiedział: Papieżowi się nie odmawia. Szukałem więc pomocy. Przypomniałem sobie modlitwę mojej matki i mojego ojca przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, w kościele parafialnym w Zuzeli. Postanowiłem iść w ich ślady. Dlatego po konsekrację biskupią pojechałem na Jasną Górę. Odtąd już życie moje jest związane z Jasną Górą".

Warto przytoczyć jeden z listów, jakie otrzymał z okazji święceń i ingresu. Autorem był jeden z wybitnych gości wspomnianej już Kozłówki, Czesław Znamierowski, profesor Uniwersytetu Poznańskiego. Kiedy w roku 1946 ksiądz Wyszyński został mianowany biskupem lubelskim, profesor Znamierowski tak pisał do niego w liście gratulacyjnym:

„Czcigodny i kochany Księże Profesorze! Wczoraj przeczytałem wiadomość o nowej godności kościelnej, którą otrzymał Ksiądz Profesor. Ucieszyłem się tym bardzo serdecznie, bowiem już dawno, w Kozłówce, widziałem, że sakra biskupia przyjdzie na pewno, o czym nieraz Księdzu Profesorowi mówiłem. Wiem, że Ksiądz Profesor przyjął tę nominację z właściwą sobie skromnością i prostotą, należy bowiem Ksiądz Profesor do tych nielicznych i cennych ludzi, którzy widzą przed sobą tylko obowiązek i pracę, a do których honor sam przychodzi nieoczekiwany. Niemniej pozwalam sobie życzyć Księdzu, by z czasem przyszedł jeszcze kardynalski kapelusz. Radbym Księdza Profesora zobaczyć w szatach biskupich przy ołtarzu, choć wiem, iż nie można włożyć w modlitwę więcej pobożnego skupienia, niż to Ksiądz czynił w kaplicy kozłowieckiej. […] Przesyłam Księdzu Profesorowi wyrazy czci i prawdziwej przyjaźni, która trwa żywa i niezmienna, odkąd pod skromną i zniszczoną sutanną wojenną, dostrzegłem serce nieskazitelne”.

W diecezji lubelskiej czekało na bp. Stefana Wyszyńskiego niełatwe zadanie. Wojna pozostawiła spustoszenia materialne i moralne. Częściowo zniszczona katedra potrzebowała odbudowy. To samo można było powiedzieć o wielu innych kościołach. Nowy biskup podjął dzieło odbudowy kościelnych murów, ale także dzieło odtworzenia struktur duszpasterskich: Kurii Biskupiej, Wydziału Duszpasterskiego i Wydziału Szkolnego.

W ciągu niespełna trzech lat zwizytował 80 parafii, co stanowiło jedną trzecią diecezji. Protokoły z tych pasterskich odwiedzin są bezcennym materiałem historycznym oraz dowodem mądrości i spostrzegawczości autora. Szczególną troską otaczał młodzież, inteligencję i robotników. Wiele uwagi poświęcał Katolickiemu Uniwersytetowi Lubelskiemu, Seminarium Duchownemu i Gimnazjum Biskupiemu.

Jego praca duszpasterska w Lublinie była w pewnym sensie poletkiem doświadczalnym dla jego późniejszych działań. Już wtedy ujawnił bogactwo swego ducha, wielkie zdolności organizacyjne i „umiejętność wszczepiania Ewangelii we wszystkie wymiary życia społecznego, mimo trudności i przeszkód stawianych na jego drodze przez władze komunistyczne.”

W Lublinie rozpoczęła się historia jego niemal codziennych zapisków. Pierwszy nosi datę 22 października 1948 roku. Wracając do Lublina dowiedział się w holu biskupiego domu, że „dziś zmarł Prymas Hlond”. Ta wiadomość była wstrząsem dla Wyszyńskiego, zasiała w sercu niepokój, wyrażony w słowach: „Runął mur oporowy. Kto teraz będzie antemurale – przedmurzem?”.

Sięgnijmy na koniec do ostatnich notatek sporządzonych w Lublinie. Ukazują one niektóre charakterystyczne cechy osobowości już wkrótce błogosławionego.

"18 stycznia 1949, środa

Zjazd Księży Dziekanów, od dawna wyznaczony na dzień dzisiejszy, miałem zamiar odwołać. Ale wydało mi się, że lepiej odważnie go zakończyć podsumowaniem wspólnej pracy tego niecałego trzylecia.
Żegnam księży dziekanów. Czynię mały rachunek sumienia. Proszę o wybaczenie moich błędów. Jeśli stali się polem doświadczalnym dla zdobycia doświadczeń dla późniejszej mojej pracy, niech wybaczą Duchowi Świętemu, który na to pozwolił.
Zdaję sobie sprawę, że gdybym dziś zaczynał rządzić diecezją, wielu błędów uniknąłbym. Niech pocieszy to, że właśnie za kilka dni mam zaczynać na nowo. Może istotnie Lublin jest felix culpa. Może prawdą jest to, co mi napisał jeden ksiądz warszawski, że w Lublinie śpiewają Te Deum, a w Warszawie Miserere. Nie każdy biskup jest w tym położeniu, że może zacząć od nowa. Po obiedzie odbyła się w seminarium akademia pożegnalna, w której wzięli udział księża dziekani, duchowieństwo Lublina i z KUL.

31 stycznia 1949, poniedziałek

Dziś rano samochód zabrał do Warszawy odrobinę moich rzeczy: są to książki i nieco odzieży, które przywiozłem z Włocławka. Widziałem, że śp. kard. Hlond pozostawił w Warszawie wszystko. I ja postanowiłem go naśladować. I dlatego zabroniłem pakować pamiątek, podarowanych mi albumów, obrazów, książek, nakryć, chociaż wszystkie nosiły moje inicjały. Byłem zdania, że są to dary dla „Biskupa Lubelskiego”, a już rzeczą przypadku jest, że ten biskup tym razem nazywał się „Stefan Wyszyński”. Może niektórym ofiarodawcom było przykro. Ale nic tu nie przywiozłem i nic nie chcę z sobą zabierać. Było mi niezwykle dobrze z tym postanowieniem.

O godz. 9.00 rano pożegnałem kaplicę, siostry, zacnego Janka, ks. prał. Stopniaka, wiernego kanclerza ks. Olecha i kilku kapłanów, którzy przyszli na chwilę odjazdu.

Raz jeszcze rzuciłem okiem na te ściany, wśród których czułem się tylko przechodniem. Przez okno wielkiego przedsionka dojrzałem otwarte drzwi kurii i kilku księży wchodzących do wnętrza. Za chwilę sobie pojadę, a życie pójdzie dalej. Człowiek myślał, że jest jeszcze potrzebny, a Pan Bóg przypomina, że Duch Święty rządzi Kościołem. Zaraz minę bramę rezydencji biskupiej, niepewien dalszych losów tego domu, ale Bóg już wszystko wie. Jak dziś na tym dziedzińcu, tak za ileś tam lat będzie w Gnieźnie czy w Warszawie. Dobra sposobność, by nie przeceniać siebie i by nie uważać, że bez nas Bóg sobie nie poradzi.

Uczucie pokory nadpływa – sługa nieużyteczny odchodzi. Przejazd przez miasto: rzut oka na fronton katedry, gdzie pozostało moje zawołanie – Soli Deo – na kartuszu nad oknem; spojrzenie poprzez Kapucyńską na umiłowany fronton kościoła jagiellońskiego Matki Boże Zwycięskiej; ciekawe spojrzenie w głąb dziedzińca KUL – i już jesteśmy poza miastem. Lublin pozostał – Bóg z nim”.

Kardynał Stefan Wyszyński pozostał związany z Lublinem i z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim przez cały czas swojej prymasowskiej posługi, podczas której musiał podjąć kolejne wielkie dziedzictwo, o wiele rozleglejsze i trudniejsze od poprzedniego. Postać wielkiego prymasa i męża stanu, który przeprowadził Kościół i naród przez noc komunizmu, mimo upływu 40 lat od jego śmierci, ciągle stanowi punkt odniesienia dla ważnych pytań i dyskusji o sprawach istotnych dla naszej teraźniejszości i przyszłości. Poznanie związków sługi Bożego z ziemią i diecezją lubelską pozwala lepiej zrozumieć jego postać i rolę, jaką odegrał w najnowszych dziejach Kościoła i ojczyzny.