Klerycy z lubelskiego seminarium opowiadają o tym, jak Pan Bóg ich zawołał

jj

publikacja 18.12.2021 09:26

Diakon Marcin i kleryk pierwszego roku Michał zdecydowali o wyborze kapłańskiej drogi życiowej. Jak wygląda ich życie w seminarium?

Michał (od lewej) i Marcin z ojcem duchownym ks. Wojciechem Rebetą. Michał (od lewej) i Marcin z ojcem duchownym ks. Wojciechem Rebetą.
Justyna Jarosińska /Foto Gość

Marcin - niewysoki z zawadiackim uśmiechem. Technik geodeta. Pasjonat polityki. Za kilka miesięcy będzie księdzem.

- Do kościoła zacząłem częściej chodzić, gdy zbliżał się egzamin do bierzmowania. Wymyśliliśmy z kolegami, że jeśli zostaniemy ministrantami, to nas ominie - wspomina ze śmiechem. - Tak mnie to wciągnęło, że byłem na Mszy św. prawie codziennie. W parafii był super klimat, świetny proboszcz, fajni wikariusze. Wkręciłem się w KSM, były wyjazdy, spotkania. Czułem się w kościele dobrze. W którymś momencie kolega namówił mnie na rekolekcje powołaniowe. Nie pamiętam, czy wtedy wiedziałem już, co to powołanie. Pojechaliśmy do księży oblatów. Czy tam odkryłem, co to powołanie? Nie wiem - przyznaje.  

Po gimnazjum Marcin wybrał technikum ze specjalnością geodezja. - Już jak byłem nastolatkiem, pasjonowała mnie budowlanka. Każdego dnia byłem jednak w kościele. Zastanawiało mnie, o co chodzi, że mój proboszcz wystawia Najświętszy Sakrament do adoracji i siada na długi czas w konfesjonale. Siedział tam nawet, jeśli nikt nie przychodził. Ta jego postawa mnie fascynowała. Myślałem sobie, że w tym wszystkim musi chodzić o Kogoś. 

Po maturze zdecydował się wstąpić do lubelskiego seminarium. - Marzyłem, by  być geodetą, ale czułem, że Pan Bóg czegoś ode mnie chce. Pomyślałem, że dam Mu szansę, przecież nic nie tracę. Jeśli nie będzie to droga dla mnie, to będę sobie inaczej układał życie - stwierdza. - Nie pamiętam już, czy jakoś konkretnie wyobrażałem sobie moje bycie w seminarium, ale początki były trudne. Ciężko było mi zaakceptować, że ktoś mówi, o której godzinie mam iść spać, albo że nie mogę w sobotę wieczorem wyjść na miasto, spotkać się z kolegami. Irytowało mnie też trochę, że muszę się ubierać w określonym stylu. No i te studia. Filozofia była taka nudna - śmieje się diakon. 

Pierwszy rok, mimo początkowych trudności, Marcin przeszedł bez większego problemu. - Modlitwy poranne, Msza św., śniadanie, wykłady, obiad, medytacja, czas wolny, nauka, kolacja. Życie w seminarium zależy trochę od tego, na którym się jest roku - zaznacza. Drugi rok był znacznie gorszy. - Studia na drugim roku są chyba najcięższe - stwierdza. - Denerwowała mnie też rutyna. Zastanawiałem się, czy to na pewno miejsce dla mnie. Zadawałem pytania sam sobie, wychowawcom, kolegom, ale przede wszystkim Panu Bogu. To od Niego przyszła odpowiedź. Postanowiłem podjąć wyzwanie trzeciego roku. 

Na trzecim roku Marcin i jego koledzy otrzymali sutannę. - Ona była z jednej strony czymś “wow”, ale z drugiej pewnego rodzaju obciążeniem. Ludzie zaczęli mnie postrzegać jako księdza, choć nim nie byłem. Nagle z człowieka anonimowego stałem się trochę osobą publiczną. Wiedziałem, że to wielka odpowiedzialność. Zaraz na drugi dzień pod swoim własnym domem doświadczyłem obelg. Nie zniechęciłem się tym jednak. Poczułem w sobie moc - wyznaje.

Rodzina Marcina szanowała jego decyzję, choć na początku wszyscy byli trochę w szoku. - Nie mamy w rodzinie żadnego księdza. Rodzice nie wiedzieli, jak się zachować, szczególnie kiedy po raz pierwszy zobaczyli mnie w sutannie. Oni też przestali być anonimowi. 

Kolejna myśl o rezygnacji przyszła na piątym roku. - Wtedy podejmuje się ostateczną w sumie decyzję - wyjaśnia Marcin. - Ten czas nie jest łatwy, im bliżej do święceń diakonatu, tym więcej pytań. Zastanawiałem się, czy nie powinienem wybrać jednak innej drogi. Coraz bardziej podobała mi się budowlanka. Ale czułem jednocześnie, że tu, gdzie jestem, jestem szczęśliwy. Mocno modliłem się o ten wybór. Pan Bóg pokazał mi jasno, że bycie księdzem to moja droga. Święcenia diakonatu usunęły wszelkie wątpliwości. One są swojego rodzaju przełomem. Z osoby w sutannie, która niewiele może, człowiek staje się diakonem, który w końcu coś robi - śmieje się Marcin. - W wakacje chrzciłem swojego siostrzeńca. To było niesamowite doświadczenie - dodaje.

Już za kilka miesięcy Marcin przyjmie święcenia kapłańskie. - Jestem otwarty na to, czego chce ode mnie Bóg. Od zawsze fascynują mnie misje, ale pójdę tam, gdzie pośle mnie mój biskup. Na nic się nie nastawiam. Chcę być księdzem. Chcę być z ludźmi. Nawet z garstką. 

Michał do seminarium przyszedł w tym roku. Wcześniej studiował polonistykę, trochę pracował. - Zawsze byłem blisko kościoła - opowiada. - Mam w rodzinie czterech księży, sam bardzo angażowałem się w życie mojej bełżyckiej parafii. Duży wpływ wywarł na mnie ksiądz, który uczył religii w liceum. Patrzyłem na jego zachowanie, na podejście do ludzi i myślałem, że to też jest moja droga. Gdy zdałem maturę, znajomy kapłan zapytał, jakie mam plany na życie. Czułem, że chciałbym zostać księdzem, ale nie powiedziałem mu tego. Za to on tak po prostu wypalił: idź do seminarium. Nie zrobiłem tego. Wybrałem studia na filologii polskiej. Po kilku latach jednak je przerwałem. Poszedłem do pracy. Ciągle szukałem swojego miejsca. Z tyłu głowy miałem ciągle słowa tego księdza. 

Kilka miesięcy temu podjął decyzję. - Mnie życie w seminarium zaskoczyło bardzo pozytywnie - zaznacza. - Słyszałem wiele opinii. Wiedziałem, że są jakieś sztywne zasady. Okazało się jednak, że żyją tu normalni ludzie, jest fajna wspólnota. To miejsce dziś, po zaledwie kilku miesiącach, jest moim domem. Naprawdę. Nie czuję się tu gościem. Jestem u siebie. Nie zdarzyło mi się nawet jeszcze zaspać na modlitwę - dodaje ze śmiechem. 

Obaj klerycy podkreślają, że seminarium to miejsce, w którym człowiek rozwija się nie tylko duchowo. - Nauczyłem się tu robić zdjęcia, chyba nawet dobre - stwierdza Marcin. - Interesuję się polityką i tym, co dzieje się na świecie. Uczę się mówić kazania do ludzi o tym, co ich dotyczy. Chcę wiedzieć, czym żyją, jakie mają problemy. Nie mogę  być oderwany od rzeczywistości. 

Michał dopiero zaczyna swój rozwój w seminarium, ale wie, że czas tutaj to nie tylko modlitwa i nauka. - To także ludzie, którzy tworzą wspólnotę, z którymi można pograć w piłkę, wypić kawę, pogadać. A gdy jest chwila czasu wolnego, z przyjemnością sięgam do twórczości Stephena Kinga. Niektórych książek jeszcze nie czytałem - kończy.