Choć domownicy nie wierzyli w Boże Narodzenie, rodzina zasiadała do uroczystej wieczerzy. O Jezusie nikt nie rozmawiał, ale On cierpliwie czekał, by móc się narodzić w sercach ludzi.
– Pan Bóg się mną opiekował nawet wtedy, gdy Go nie znałam – mówi s. Magdalena Flor.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość
Rodzice s. Magdaleny byli niewierzący. Tato był komunistą z przekonania. Wierzył, że to system, który zapewni ludziom raj na ziemi. Był pełen zapału do pracy, by idee komunistyczne wprowadzać w życie. Pan Bóg w tych ramach się nie mieścił, więc w życiu rodziny Florów Go nie było.
− Moja mama pochodziła z wierzącej rodziny, ale kiedy miała 6 lat, wybuchła wojna i z dzieckiem o wierze nikt nie rozmawiał. Jako młoda dziewczyna poznała tatę, zakochała się, wyszła za mąż. Ślubu kościelnego oczywiście nie było, a rodzina taty odcięła się od rodziców w związku z ich komunistycznymi przekonaniami – opowiada s. Magdalena Flor, kapucynka NSJ.
Kiedy jednak nadchodziły święta, także w tej żyjącej z dala od Pana Boga rodzinie sprzątano porządnie cały dom, ubierano choinkę i przygotowywano uroczystą kolację. – Nawet kolęd słuchaliśmy, choć nic nie rozumieliśmy z ich treści. Święta były czasem rodzinnego świętowania, gdy dostawaliśmy upominki i w sklepach pojawiały się pomarańcze. O Jezusie, który się rodził, nikt nie mówił, a nam, dzieciom, które nigdy o Nim nie słyszały, jakoś wcale to nie przeszkadzało – wspomina siostra.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.