To jest nasze centrum świata

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 21.12.2021 10:02

W ostatnim czasie do "Gościa Niedzielnego" została dołączona płyta z kolędami w wykonaniu polskich karmelitanek z Islandii. Jedna z sióstr w tej wspólnocie pochodzi z Lublina i opowiada o swojej drodze do Karmelu.

Wsólnota polskich karmelitanek z Islandii. Wsólnota polskich karmelitanek z Islandii.
Archiwum sióstr

O poważnych pytaniach dotyczących wiary Maria nie myślała. Uważała, że życie młodej dziewczyny niesie ze sobą tyle interesujących i koniecznych spraw, że zastanawianie się nad pobożnymi praktykami i religią jest jej niepotrzebne.

– Właśnie tak wyglądało moje życie, choć wzrastałam w bardzo religijnej rodzinie. Tak było do pewnego dnia, kiedy to Bóg – wcześniej daleki – stanął przede mną i zobaczyłam, że ma serce, które czuje i kocha, a spotkanie z Nim jest cudem – mówi s. Miriam, karmelitanka.

Maria, a właściwie od wielu już lat siostra Miriam, bo takie imię nosi w swojej wspólnocie karmelitańskiej, jest lublinianką. W jej rodzinie praktykowanie wiary było czymś oczywistym.

 – Szczególnie dla mamy Jezus był stałym odniesieniem w codziennych wyborach. Pragnęła przekazać tę wiarę również mnie i bratu. Wraz z tatą należeli do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego, potem także do Domowego Kościoła. Do dziś pozostało mi żywe wspomnienie, jak klękaliśmy do wieczornej modlitwy. Dziękuję Bogu za zaszczepiony w rodzinie dar wiary, ale wtedy takie chwile dłużyły mi się bardzo – przyznaje s. Miriam.

Bez porównania chętniej oddawała się swoim zainteresowaniom. Lubiła muzykę, grała na gitarze, chętnie rysowała, zwłaszcza konie, uwielbiała sport i angażowała się w różne sportowe wyzwania. Dwa z nich trwały dobrych kilka lat – jazda konna i taekwondo. W przypadku tego drugiego dopiero poważna kontuzja kolana, a zdarzyło się to na mistrzostwach świata, zatrzymała ją w szalonym biegu do sukcesu. Do tego dochodziła szkoła – wystarczająco dużo, by sprawy wiary odłożyć w najdalszy kąt.

W przyszłości widziała siebie w rodzinie, miała chłopaka. Gdy przyszedł czas, by pomyśleć o jakimś satysfakcjonującym zawodzie, wahała się pomiędzy weterynarią a czymś związanym z elektroniką lub komputerami. Ostatecznie przeważyło to ostatnie, chociaż w Lublinie nie miała wówczas wielkiego wyboru. Nie chcąc wyjeżdżać z domu, zdecydowała się na matematykę, kierunek metody numeryczne i programowanie.

– Wszystko to dawało mi wiele satysfakcji. Jednak… bywały chwile, gdy odczuwałam wewnętrzną pustkę. Przychodziła wtedy myśl, by „powrócić do Pana”, ale najłatwiej było odłożyć to na później i na nowo dać się porwać życiowej karuzeli. On czekał – jest delikatny i bardzo szanuje naszą wolną wolę – podkreśla karmelitanka.

Tak mijał czas aż do lata 1989 r., gdy koleżanka z roku zaprosiła ją na kilka dni do swojego miasta, a równocześnie na odbywające się tam rekolekcje Odnowy w Duchu Świętym. Zaproszenie przyjęła chętnie, bardziej zainteresowana koleżeńską wizytą niż duchowym przeżyciem.

– Trochę jako „wolny słuchacz” zaczęłam uczestniczyć w konferencjach i dzieleniu się słowem. Patrzyłam na zatopionych w modlitwie ludzi i pozwoliłam, by ogarnęła mnie ciepła atmosfera tych spotkań. Równocześnie Jezus działał w głębi mego serca. Powróciłam do mego Boga wśród łez skruchy i szczęścia, a miłosierny Ojciec przygarnął mnie, ofiarując królewski dar pokoju – opowiada s. Miriam.

Przeżycie było tak silne, że obawiała się wracać do domu.

– Pośród tych samych spraw – myślałam – znów powróci dawny stan. A tego bardzo nie chciałam. Tak się nie stało. Ze zdumieniem stwierdziłam, że świat zmienił się wraz ze mną i nie byłam już w stanie żyć jak poprzednio. Msza św. i modlitwa stały się stałymi elementami mojego dnia. Sięgnęłam po Pismo Święte i duchową lekturę. Cieszyłam się każdą chwilą spędzaną z nowym Przyjacielem – Jezusem, radośnie patrząc w otwierające się przede mną nowe życie – opowiada.

Nie pomyślała jednak o zakonie, przeciwnie – zamierzała kontynuować dotychczasowe życie, ale teraz krok w krok z Jezusem.

 – To On miał inne plany. Podzielił się nimi ze mną wkrótce po duchowej przemianie, gdy beztrosko szłam do skupu makulatury, ciesząc się barwami jesieni. W pewnym momencie bardzo wyraźnie odczytałam w sercu słowa: „Czy chcesz pójść za Mną?”. Zaskoczenie było ogromne! Zaś moja pierwsza reakcja – wcale nie wspaniałomyślna. Przed oczami stanęło mi wszystko, co musiałabym opuścić, wstępując do zakonu. Równocześnie czułam, że mam całkowitą wolność decyzji, jednak samą odpowiedź muszę przecież dać. Potrzebowałam kilku tygodni na moje „tak”, a wtedy radość i pokój, jakich nie doświadczyłam nigdy wcześniej, zalały serce – mówi karmelitanka.

Zanim jednak znalazła swoje miejsce, musiała się dokonać jeszcze jedna przemiana.

 – Szukając swego miejsca w życiu konsekrowanym, absolutnie nie brałam pod uwagę zakonu kontemplacyjnego. Pierwszy raz zatrzymałam się nad tą myślą po przeczytaniu w „Misyjnych Drogach” listu z Karmelu na Islandii. Później lektura „Dziejów Duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus, spotkanie osób, które zetknęły się z tym właśnie islandzkim, choć polskim Karmelem, poezje św. Jana od Krzyża, które przypadkowo wpadły mi w ręce, i osobista modlitwa stopniowo dały mi pewność, że moim powołaniem jest Karmel, i to Karmel na Islandii. W zakonie karmelitańskim każdy klasztor jest niezależny i powołanie otrzymuje się do konkretnego klasztoru, gdzie spędza się całe życie. Wszystko wskazywało na to, że moje życie ma się tam właśnie zacząć od nowa – mówi siostra.

Wcześniejszy opór zastąpiło niecierpliwe pragnienie, by już znaleźć się na swoim miejscu. W lutym 1991 roku, półtora roku po odkryciu miłości Jezusa, wyruszyła do islandzkiego Karmelu, nie kończąc studiów. Pozostał jej ostatni semestr i praca magisterska. Był to skok w ciemno.

 – Moją przyszłą wspólnotę znałam tylko ze skąpej listownej korespondencji. Musiałam bezpowrotnie opuścić bliskich i wszystko, co znałam, co było mi drogie, z własnym krajem i kochanym Lublinem włącznie. Nie było internetu, by dowiedzieć się czegoś o dalekiej wyspie na północy – wiedziałam o niej tyle, ile przeczytałam w encyklopedii – opowiada s. Miriam.

Podkreśla, że z Jezusem ten skok był możliwy i po 30 latach stwierdza, że warto było Mu zaufać. Przyznaje też, że wiele jej wyobrażeń o sobie i życiu wymagało korekty. – Konfrontacja własnych przekonań z obiektywną prawdą jest podstawą życia duchowego. Nie jest łatwa, ale wyzwala – mówi siostra.

Oprócz godzin modlitwy, która zajmuje dużą część dnia, i zwykłych domowych obowiązków, do niej szczególnie należy malowanie świec. Siostry zarabiają na życie, sprzedając je w klasztornym sklepiku. Pracują także w ogrodzie i szklarni, na własny użytek uprawiają warzywa. Siostra Miriam okazyjnie pisze też ikony, czasem zagląda do klasztornej elektryki, czasem musi zaktualizować dawną wiedzę i zmierzyć się z problemem komputerowym.

– Wszystkie te codzienne czynności wykonuję w obecności Boga – Przyjaciela, bo na tym polega duchowość Karmelu: „Żyje Bóg, przed obliczem którego stoję” – oto karmelitańskie zawołanie. To On daje blask zwyczajnym dniom i siłę w trudnościach. W moją osobistą drogę Jezus wplótł dyskretną i czułą obecność swojej Matki Maryi co ma dla mnie wielkie znaczenie. Karmel to Zakon Najświętszej Maryi Panny z góry Karmel – tak brzmi pełna nazwa – mówi karmelitanka.

O swoim powołaniu mówi jako o podróży, która trwa, i nie potrafi wyobrazić sobie piękniejszej.

– Ta droga nie jest pozbawiona błędów i potknięć, ale jest ze mną Jezus! On potrafi wykorzystać nawet upadki, podobnie jak z zadanej Mu strasznej męki na krzyżu uczynił dzieło zbawienia dla każdego z nas! On jest rękojmią mojej miłości. Myślę czasem: O, gdyby wiedziano, że nie trzeba szukać nowych rozrywek, egzotycznych miejsc czy atrakcyjnych gadżetów, by zyskać trochę radości – jakże ulotnej! Wewnątrz nas samych jest fascynujący świat! Można go odkrywać wraz z jego Twórcą, a na imię Mu Jezus! Szczęście dane przez Niego jest trwałe, bo to On jest jego niewyczerpanym Źródłem – nawet podczas doświadczeń daje moc, by właściwie przez nie przejść – dzieli się doświadczeniem s. Miriam.