Ks. Mirek Ładniak: Pielgrzymka pozwala nam poznać siebie

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 29.07.2022 08:50

Już 3 sierpnia wyruszy Lubelska Pielgrzymka na Jasną Górę, pod katedrą działa sekretariat, w który można się zapisać. By to zrobić, zachęca ks. Mirosław Ładniak, dzieląc się własnym doświadczeniem.

Ks. Mirosław Ładniak - kierownik lubelskiej pielgrzymki, zaprasza do wspólnego pielgrzymowania. Ks. Mirosław Ładniak - kierownik lubelskiej pielgrzymki, zaprasza do wspólnego pielgrzymowania.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Pamięta ksiądz swoją pierwszą pielgrzymkę na Jasną Górę?

Ks. Mirosław Ładniak: O tak! Tym bardziej, że długo czekałem aż będę mógł pójść. Pochodzę z Opola Lubelskiego, przez które idzie lubelska pielgrzymka, a to oznacza, że od najmłodszych lat wraz z innymi mieszkańcami miasta czekałem na pielgrzymów. To były takie czasy każdy rozchwytywał pątników, by zabrać ich do domu na nocleg. Ja wychodziłem z mamą, by też zaprosić kogoś do nas. Z opowieści rodzinnych wiem, że już jako mały chłopiec byłem tak podekscytowany, że nie chciałem iść spać, dopóki nasi goście nie wrócili z wieczornego Apelu w kościele. Zdarzyło się, że czekając na nich położyłem się na chwilę na przygotowanych dla nich łóżkach i zasnąłem. Kiedy przyszli i zobaczyli mnie śpiącego, nie kazali mamie mnie budzić, a sami położyli się na podłodze. Co roku pytałem czy już mogę pójść na pielgrzymkę, ale słyszałem, że jest za młody. W końcu, gdy zacząłem szkołę średnią, dostałem zgodę. Od tamtej pory mija więcej niż 30 lat i nie zdarzyło mi się opuścić żadnej pielgrzymki. Jestem pewnie jednym z najdłuższym stażem pątników.

Co utkwiło księdzu w pamięci z pierwszych lat pielgrzymowania?

Na pewno pierwszy dzień, kiedy dochodziliśmy do Wilkołaza. To był odcinek ok. 40 km i nawet dla mnie, młodego chłopaka, było to dużo. Ból i sztywność nóg pamiętam do dziś. Druga rzecz to smak konserwy tyrolskiej, w którą każdy pielgrzym starał się zaopatrzyć. Do dziś, gdy z kumplem chodzimy po Bieszczadach kupujemy sobie Tyrolską i robimy kanapki z konserwą i pomidorem by poczuć smak dzieciństwa. Uwielbiałem też spanie w stodołach, gdy dzielono nas na grupy 30 czy 40 chłopa i spaliśmy na sianie. Czasem nie można było się umyć przez kilka dni, bo nie było wody, ale nikt nie narzekał.

Wakacje zawsze oznaczały pielgrzymkę?

Dokładnie dzieliły się na czas przed pielgrzymką i po niej. W czasie wakacji miałem obowiązkowe prace do wykonania w domu, rzadko kiedy wyjeżdżałem, ale pielgrzymka była czasem świętym, którego nikt mi nie zabierał.

Nie miał ksiądz dosyć? W końcu ból nóg, czasem ciężkie warunki mogły zniechęcić…

O nie. To wszystko nie miało znaczenia, bo wokół byli ludzie i niekończące się rozmowy. Mieliśmy czas dla siebie, a zmęczenie i trudy sprawiły, że serca jakoś naturalnie otwierały się na siebie. Często siedzieliśmy w nocy, a młodzieńcze tematy się mnożyły. To też kształtowało moją osobowość.

Zmieniło się postrzeganie pielgrzymki, gdy wstąpił ksiądz do seminarium?

To taki dobry czas, ludzie traktują cię jako „pół księdza”, masz dostęp do mikrofonu, a jednocześnie czujesz odpowiedzialność, by twoje zachowanie było świadectwem. Nauczyłem się wtedy walki o człowieka. Pamiętam takie wydarzenie, kiedy pewna dziewczyna, która miała milion kolczyków w uszach i wyglądała na hipiskę, poprosiła o rozmowę. Szliśmy z grupą i rozmawialiśmy, tak było przez dwa dni. Jeden starszy ksiądz powiedział mi wtedy, że nie wypada tyle czasu rozmawiać z jedną dziewczyną. Musiałem podjąć decyzję, co zrobić, czy zachować się „poprawnie politycznie” i powiedzieć, że nie będę z nią rozmawiał, czy zostanę przy tym człowieku. Nauczyłem się wtedy, że jeśli ja w sumieniu jestem w porządku, to mniej mnie interesuje, co ludzie o mnie mówią, a mówią różnie. Ukształtowało to mnie w relacji do drugiego człowieka.

Potem jako diakon i młodziutki kapłan został ksiądz odpowiedzialny za służby pielgrzymkowe. Czego to księdza nauczyło?

Przełamywania własnych barier i uważniejszego patrzenia. Kolokwialnie mówiąc byłem wówczas gówniarzem, a musiałem w pewnych sprawach organizacyjno-porządkowych mówić statecznym proboszczom, co mają robić. Na szczęście miałem nad sobą szefa odpowiedzialnego za całość, więc mogłem do niego udać się w razie kłopotu.

Od 2006 roku to ksiądz jest szefem wszystkich…

Tak, to zmienia pielgrzymowanie, bo od moich decyzji zależy jak pielgrzymka będzie wyglądać i czy bezpiecznie dotrze na Jasną Górę. Kiedy nadchodzi ostatni dzień i poszczególne grupy wchodzą na wały jasnogórskie, ja mam czas by w kaplicy dziękować Matce Bożej za kolejny rok, czuję wtedy ogromną wdzięczność i ulgę, że Bóg poprowadził nas bezpiecznie kolejny raz do swej Matki.

Czasy się zmieniają, a ludzie wciąż chodzą na pielgrzymki. Dlaczego?

Bo to całkiem inny czas niż ten codzienny. Wiem, że jest coraz mniej ludzi na pielgrzymce, bo jesteśmy wygodni, nie mamy czasu czy się boimy, ale ci którzy idą wiedzą, że to możliwość przeżycia czegoś niezwykłego, spotkania Pana Boga i odkrywania siebie na nowo. Idziemy i testujemy się, pokonując róże trudności. To nieustanna walka, ale wtedy otwiera się nasze serce i spadają maski, które nakłada na nas cywilizacja. To pociąga.