publikacja 14.09.2022 13:35
Niedrzwica Duża to jedna z kilku parafii, która nosi wezwanie Podwyższenia Krzyża Świętego. Uroczystości odpustowe gromadzą więc wiernych, którzy spoglądając na krzyż Jezusa oddają Mu swoje codzienne sprawy.
Procesja rozpoczynająca Mszę św. odpustową.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość
Najpierw rekolekcje parafialne, które głosił ks. Czesław Bloch, sercanin, a potem odpust ku czci Podwyższenia Krzyża - tak wierni z parafii w Niedrzwicy Dużej przyglądali się swojej wierze i powierzali codzienne troski Jezusowi.
Sumie odpustowej przewodniczył ks. Stanisław Drewniak, pochodzący z tej parafii kapłan, który od 1988 roku pracuje w Stanach Zjednoczonych.
- Do Polski, do Niedrzwicy, wracam co roku, bo tu żyje moja mama, tu jest mój dom rodzinny i stąd wyrosło moje powołanie. Od lat doświadczam całkiem innej rzeczywistości Kościoła niż ta w Polsce, ale mimo różnic, wszędzie Bóg tak samo zaprasza do wspólnego niesienia krzyża, który ma wielką moc - mówił ks. Stanisław.
To on podczas homilii podzielił się swoim doświadczeniem kapłańskim pracy wśród ludzi różnych krajów.
- W komentarzu do święta podwyższenia Krzyża jeden z amerykańskich biskupów powiedział, że w odniesieniu do dzisiejszych czasów jest tak, jakbyśmy obchodzili święto krzesła elektrycznego. W czasach Jezusa krzyż był znakiem hańby, zbrodni i pogardy, a jednak Bóg wybrał go, by uczynić go znakiem zwycięstwa i nadziei. Kiedy studiowałem w Rzymie, przechodziłem często obok Koloseum, gdzie tysiące chrześcijan było krzyżowanych za wiarę. W bazylice Krzyża Świętego relikwie krzyża znajdują się za drzwiami sejfowymi, wielkimi ciężkimi i grubymi - to kolejny znak, jak cenny jest dla współczesnego człowieka krzyż - mówił ks. Stanisław.
Przytoczył też historię związaną z wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Kiedy odbywało się konklawe, przyjaciel Wojtyły abp Andrzej Deskur doznał wylewu i w ciężkim stanie trafił do szpitala. Jego życie było zagrożone, doznał paraliżu, nie mógł chodzić. Po wielu operacjach i rehabilitacji jego stan się poprawił, ale dalej biskup nie mógł się poruszać i bardzo cierpiał. Jego przyjaciele udali się do Francji, do mistyczki Marty Robin, z prośbą o modlitwę o zdrowie dla kardynała. Usłyszeli jednak, że abp Andrzej Deskur nigdy nie będzie zdrowy i nie będzie chodził, bo jego cierpienie jest potrzebne nowemu papieżowi Janowi Pawłowi II. Dzięki cierpieniu wielu osób ofiarowanym w intencji papieża ten pontyfikat przyniósł wielkie owoce dla Kościoła.
- Jak cierpienie może wpływać na losy innych ludzi doświadczyłem osobiście, pracując w Ekwadorze, gdzie w jednej z parafii przygotowywałem dzieci do Pierwszej Komunii. Jedna z mam podeszła do mnie i powiedziała, że zdiagnozowano u niej raka i musi wyjechać na operację do Niemiec. Jej mąż jest ewangelikiem, ale nie praktykuje i wrogo odnosi się do Kościoła, ale obiecał przywozić córkę w niedzielę na Mszę św. i przygotowanie do komunii. Tak było. Dwa tygodnie po uroczystości wróciła kobieta z operacji, która się powiodła. Z tej okazji rodzina zaprosiła mnie na obiad. Wtedy mąż tej pani poprosił mnie o rozmowę i powiedział, że dzięki temu, że przywoził córkę na Mszę i katechezę, odkrył Boga w swoim życiu i chce zostać katolikiem. W rodzinie nikt jeszcze o tym nie wie. Po obiedzie podeszła do mnie jego żona i powiedziała, że całe swoje cierpienie w chorobie ofiarowała za nawrócenie męża, choć on nie ma o tym pojęcia. Zobaczyłem wówczas jak wielkie znaczenie ma ofiarowane cierpienie i jakie owoce może przynieść - mówił ks. Stanisław.
Zachęcał też, by nie bać się krzyża, choć może wydawać się straszny. Cierpienie Jezusa i śmierć na krzyżu dają nam siłę i nadzieję w niesieniu naszych codziennych krzyży.
- Nie zostajemy z nimi sami. Bóg jest tuż obok i nas podtrzymuje, prowadząc do zwycięstwa - zapewnia ks. Stanisław.