Świadectwo. Kręte drogi s. Małgorzaty

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 19.11.2022 08:53

Historia jej życia jest przykładem tego, że Pan Bóg cierpliwie czeka, niczego nie narzuca i kocha nas ze wszystkimi naszymi wadami i talentami.

S. Małgorzata w tym roku złożyła śluby wieczyste w Lublinie. S. Małgorzata w tym roku złożyła śluby wieczyste w Lublinie.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Małgosia nigdy nie mogła usiedzieć na miejscu. Wciąż była w coś zaangażowana, robiła tysiące rzeczy zarówno w przestrzeni szkolnej, jak i parafialno-wspólnotowej. Należała do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w Chełmie, gdzie była prezesem, organizowała różne spotkania i akcje tak, że jej proboszcz śmiał się, że jest jego dodatkowym wikarym. Od dziecka też zwracała uwagę na siostry zakonne. Jak jakaś szła ulicą, wzrok sam się odwracał w jej kierunku.

– Chodziło mi po głowie, że można i ja bym tak została zakonnicą. W wieku 14 lat napisałam do jednego zgromadzenia, że chciałabym wstąpić. Siostry odpisały mi jednak, że jestem za młoda. Pomyślałam „dobra, poczekam”. No, ale w szkole średniej przyszedł czas na zauroczenia chłopakami, więc myśli o zakonie przysłoniły myśli o małżeństwie. Jednak za każdym razem, gdy spotykałam się z jakimś chłopakiem, szybko dochodziłam do wniosku, że mi nie gra i znajomość się kończyła – opowiada s. Małgorzata.

Po skończeniu szkoły zaczęła uczyć katechezy i jeszcze bardziej angażować się w życie parafialne. Wtedy ks. Jacek Jakubiec zaproponował jej wyjazd na rekolekcje dla dziewcząt do sióstr dominikanek do Lublina.

– Pojechałam. Kiedy zobaczyłam siostry i ich dom, nic mi się nie podobało począwszy od białych habitów,  to, że zakon jest misyjny, a ja na misje nie chciałam jechać, po organizację życia. Chciałam demokracji, a tu jej nie było – śmieje się s. Małgosia. Potem na oazie poznała siostrę zmartwychwstankę, która bardzo się jej spodobała, pomyślała więc, że może ten zakon będzie dla niej. Napisała podanie i po rozmowie z matką generalną została przyjęta. Kiedy przyszedł dzień wyjazdu, czuła jednak, że nie da rady, że Pan Bóg wcale jej tam nie chce widzieć, więc nie pojechała.

– Potem było kilka lat ciszy, pracowałam w szkole, działałam przy parafii, robiłam jednocześnie studium teologiczne, gdzie spotkałam jedną siostrę dominikankę, dziewczynę, z którą przed laty przyjeżdżałam do dominikanek na rekolekcje. Zwierzyłam się jej, że nie wiem czemu, ale coś mnie do nich ciągnie, choć wcale mi się tam nie podoba. Ona powtórzyła to matce Dominice, która była przełożoną w Lublinie, ta zaprosiła mnie żebym przyjechała. Pojechałam i zostałam na siedem lat – opowiada s. Małgorzata.

W zgromadzeniu odbyła postulat i nowicjat, złożyła śluby czasowe, ale jej niespokojny charakter i chęć żeby było po jej myśli sprawił, że wystąpiła ze zgromadzenia.

– Człowiek, wstępując do zgromadzenia, jest pełen ideałów i myśli, że on sam i wszystkie siostry to święci ludzie. Zapominamy, że jesteśmy słabi i grzeszni, a sam habit nie czyni nas aniołami. Kiedy wstępowałam do zgromadzenia miałam 29 lat, byłam więc dorosła, pracowałam, miałam różne życiowe doświadczenia i wydawało mi się, że wszystko wiem, że ja, która mam takie doświadczenie życia w świecie to siostry ustawię, jak to powinno się żyć. Chciałam robić po swojemu, diabeł mi szeptał, że te siostry to się nie znają na życiu i mimo ogromnej pomocy i wsparcia ze strony zakonu, mój upór był tak wielki, że postanowiłam odejść. Straciłam z oczu Pana Boga, ale wydawało mi się, że to zakon był winny. Wróciłam do domu i zaczęłam szukać innego zakonu, ale w każdym coś mi się nie podobało. Zdałam sobie sprawę, że w innych szukam dominikanek, że to one są mi najbliższe i ich charyzmat sprawia mi radość i napełnia pokojem – mówi siostra.

Niełatwo było jednak wrócić.

– Przeszkody się mnożyły. Po wystąpieniu wzięłam kredyt na remont mieszkania, więc musiałam go spłacić, gdy to zrobiłam, moja mama straciła wzrok i nie mogła mieszkać sama. Na operację czekała 3 lata, kiedy już poczułam, że mogę wracać do zakonu, mama miała zawał i znów wymagała mojej opieki. Kiedy to się unormowało, zdiagnozowano u niej raka. Nie wiedziałam, co mam robić. Wiedziałam, że mogę do zakonu wrócić, bo wcześniej rozmawiałam z matką przełożoną, ale decyzja była trudna. Podjęła ją moja mama mówiąc, żebym jechała.  Jeśli ja będę szczęśliwa, to ona też. Zdecydowałam przejść raz jeszcze formację zakonną, co wiązało się z wyjazdem do Włoch do domu generalnego. Tam zastała mnie wiadomość o śmierci mamy. Po ludzku była to dla mnie niewyobrażalna strata, ale oddałam to wszystko Bogu. Dziś wiem, że ta śmierć była łaską i dla cierpiącej mamy i dla mnie, żebym mogła poświęcić się pracy i życiu w zgromadzeniu, bez lęku, że moja mama sobie nie radzi – mówi s. Małgosia.

Mimo krętych ścieżek jej powołania, ma dziś wielki pokój w sercu i radość, że w końcu odnalazła swoje miejsce w życiu. Potwierdzeniem tego były śluby wieczyste, które we wrześniu złożyła w Lublinie.

Siostry Dominikanki Różańcowe swój pierwszy dom w Polsce otworzyły w Lublinie 35 lat temu. Tu też przez pierwsze lata formowały się wszystkie Polki wstępujące do zgromadzenia.