Nie ma prądu, ale jest nadzieja

ag

publikacja 30.01.2023 10:42

Werbistka s. Lucyna Grząśko z ukraińskiego Radia Maryja w Kijowie gościła w kościele ojców kapucynów na Poczekajce w Lublinie, gdzie mówiła o życiu w wojennej rzeczywistości i wierze, która łagodzi lęk.

S. Lucyna z Kijowa gościła w Lublinie. S. Lucyna z Kijowa gościła w Lublinie.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Na misjach w Ukrainie pracuje od 30 lat. Była świadkiem Majdanu w 2014 roku, kiedy Ukraina przechodziła wielką zmianę. To wtedy pierwszy raz otarła się o śmierć, dlatego wojna jej nie zniechęciła do pracy w kraju, w którym w każdej chwili może stracić życie.

O wydarzeniach z Majdanu opowiada prosto:

- Zależało mi, aby wejść na scenę i zaprosić ludzi do modlitwy. Widok ze sceny był straszny. Ludzie biegali i krzyczeli, nie wiedzieli, co dalej się wydarzy. Powiedziałam przez mikrofon: stop! Wyciągnijcie różańce, będziemy się modlić. Modlitwa trwała do 5 rano. Koło północy snajperzy zaczęli do mnie mierzyć i strzelać. Widzieli, że wprowadziłam atmosferę wyciszenia i modlitwy. Że ludzie stanęli i posłuchali mnie, mieli w dłoniach różańce i modlili się. Gdy padły strzały, nie zostałam trafiona. Jedynie kula drasnęła moją lewą rękę. Przeżyłam. Uświadomiłam sobie, że Pan Bóg podarował mi życie – mówiła papieskiej rozgłośni siostra Lucyna.

W Lublinie nawiązując do tego, przyznała, że tamte doświadczenia sprawiły, że nie jest dla niej trudem ani niczym wielkim, że po rozpoczęciu wojny wróciła do Kijowa i trwa na radiowym posterunku.

- Nic nie jest dla mnie trudne, jestem gotowa na wszystko. Kiedy zaczęła się wojna, byłam 400 km od Kijowa, siostry namawiały mnie, bym jechała do Polski, a nie wracała do Kijowa, ale ja wiedziałam, że muszę być z ludźmi w potrzebie, że nie mogę ich zostawić, więc wróciłam - mówi.

Na początku, kiedy Rosjanie zbliżali się do Kijowa, prowadząc ostrzał miasta, przeniosła się całkiem do rozgłośni, w której posługuje.

- Chcieliśmy nadawać cały czas, podtrzymując ludzi na duchu, modląc się z nimi i za nich, nieść nadzieję. Odbieraliśmy wiele telefonów od słuchaczy, którzy dziękowali nam za głoszenie Ewangelii nawet w tak trudnych chwilach. Potem sytuacja się nieco uspokoiła i wróciłam do naszego małego mieszkania w bloku, ale, jak wiadomo, od początku zimy Kijów znów jest atakowany. Nie mamy na co dzień prądu. Radio działa dzięki generatorom, ale kiedy wracam po pracy, nie wiem, czy zdołam naładować telefon, włączyć pralkę, czy zrobić coś, co wymaga elektryczności. Żyjemy w ciemności, a gdy pojawia się prąd, każdy rzuca się, by zrobić jak najwięcej, bo nie wiadomo czy światło będzie godzinę, dwie, czy za chwilę zgaśnie - mówi zakonnica.

Codzienność jest wyzwaniem dla każdego mieszkańca Ukrainy, dlatego wszystko, co niesie nadzieję, jest ludziom tak bardzo potrzebne.

- Rakiety latają nad naszymi głowami, zdajemy sobie sprawę, że w każdej chwili nasze życie jest zagrożone, ale nikt nie zamierza się poddawać. Życie w takim napięciu powoduje, że umacnia się chęć do walki i pokonania wroga. Jestem dumna z Ukraińców. Widzę ich ból, cierpienie, rozmawiam z nimi, a oni mówią o strasznych rzeczach, torturach, gwałtach, masowych grobach. To wszystko bardzo boli. Ukojeniem jest wiara, która pozwala z nadzieją patrzeć w przyszłość, bo nad tym wszystkim jest jeden zwycięzca Pan Bóg - mówi s. Lucyna.

Wojna uczy pokory, ale też życia tu i teraz. Nie planowania, że jutro coś zrobię, bo nikt nie wie, czy jutro przyjdzie.

- Cieszę się, bo odczuwam szczególną obecność Boga. Jesteśmy przekonani, że prawda jest po stronie Boga i my zwyciężymy. Nie myślę o tym, co może mnie spotkać. Po prostu żyję z minuty na minutę, cieszę się, że obudziłam się kolejnego dnia i mogę znowu stanąć na froncie. Moją bronią jest Różaniec - podkreśla s. Lucyna.