Kapłan z błyskiem w oku

Agnieszka Gieroba Agnieszka Gieroba

publikacja 04.06.2023 07:30

Nie wie, co to nuda. Od 40 lat nieustannie ma coś do zrobienia, bo swoje powołanie widzi jako służbę ludziom, niezależnie od czasów i miejsca. Ks. Eugeniusz Zarębiński, proboszcz, przyjaciel młodych i starszych, duszpasterz kolejarzy.

Ks. Eugeniusz Zarębiński jest jednym z jubilatów świętujących 40 lat kapłaństwa. Ks. Eugeniusz Zarębiński jest jednym z jubilatów świętujących 40 lat kapłaństwa.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Jego kapłaństwo wiodło przez krzyż i choć ma za sobą trudne doświadczenia, to z perspektywy czasu jest Bogu za nie wdzięczny. Ks. Eugeniusz Zarębiński, proboszcz parafii św. Stanisława Biskupa Męczennika w Lublinie, obchodzi jubileusz 40 lat kapłaństwa, które zaczęło się w Białymstoku, więc w zupełnie innej części Polski.

– To prawa, że seminarium zaczynałem daleko od Lublina, ale tak naprawdę droga mojego powołania swój początek ma w rodzinnym domu i parafii Dobrzyniewo Kościelne, gdzie posługiwał ks. Jan Jankowski pochodzący z Wilna, kultywujący patriotyczne tradycje w czasach, gdy można było za to trafić do więzienia. To on uczył nas miłości do drugiego człowieka, zabierał do Białegostoku i Warszawy do teatru, poświęcał czas i mówił, że kiedyś to wszystko spłacimy, służąc innym młodym – mówi ks. Eugeniusz.

Jednak pierwszym środowiskiem wiary był dom rodzinny w małej wsi Bohdan niedaleko Białegostoku. Rodzice mieli gospodarstwo, ale zajmowali się także krawiectwem. Stukot maszyn towarzyszył małemu Gienkowi od najmłodszych lat. Cichł późnym wieczorem, kiedy domownicy szykowali się do snu. Wtedy Eugeniusz wyciągał książki i mapy do kreślenia, które miał wykonać jako uczeń technikum geodezyjnego.

– W mojej rodzinie wiara była ważna. Zarówno po stronie ojca jak i mamy były powołania do życia zakonnego. Moje ciocie były siostrami bezhabitowymi w zgromadzeniu pasterzanek. Każdego dnia widywałem też mojego tatę klęczącego z różańcem w ręku. Uważał, że nie ma okoliczności, które mogłyby zwolnić go od modlitwy. Nawet gdy wypadała jakaś uroczystość – wesele, chrzciny, czy inna okazja, że rodzice gdzieś szli i wracali późną nocą, ojciec przed położeniem się spać klękał do modlitwy. Czasem budziłem się nad ranem i widziałem go drzemiącego na kolanach z różańcem w ręku. Było to dla mnie świadectwo, że nawet w takich okolicznościach wiara jest najważniejsza – wspomina ks. Eugeniusz.

Miejscem kształtowania charakteru było także harcerstwo oraz duszpasterska grupa młodych, którą opiekował się ks. Jan.

– Miał niesamowite pomysły i był pełen inicjatyw. Gdy wychodziłem z domu i mówiłem, że idę na plebanię, moi rodzice wiedzieli, że jestem w dobrych rękach, ale kiedy wrócę, nikt nie wiedział. Jeździłem wtedy na motorze pożyczanym od mego taty, więc nie było problemu, by dostać się z mojej wioski do kościoła. Któregoś razu, gdy wybrałem się do ks. Jana, on zaproponował, byśmy odwiedzili znajomych mieszkających w jego poprzedniej parafii, czyli Juchnowiec Kościelny, oddalonej od nas około 30 km. Pojechaliśmy moim motorem. Na miejscu dołączył do nas mój kolega Wojciech  Rosłan, który również został księdzem. Wieczorem przyszedł czas zbierać się do domu, nas jest trzech, a my mamy jeden motor. Ksiądz Jan był trochę korpulentny, więc nie było szans byśmy jechali we trzech. Postanowiliśmy więc wracać „rozstawnymi końmi”, czyli brałem jednego – jechaliśmy kilka kilometrów, potem on szedł pieszo, a ja wracałem po tego z tyłu. Doganialiśmy tego, co szedł pierwszy, ks. Jan zmieniał się z moim kolegą i znowu to samo. Tak do domu dotarliśmy nad ranem, ale tamtą noc wspominam do dziś – opowiada ks. Eugeniusz.

Młodzież zgromadzona wokół ks. Jana spędzała razem także ważne wydarzenia, świętowała imieniny i urodziny oraz sylwestra.

– Wraz z naszym kapłanem bawiliśmy się całą noc bez alkoholu. Był to czas pełen radości i entuzjazmu, potem szliśmy razem na pierwszą Mszę św. do kościoła i dopiero kładliśmy się spać. Mimo smutnych i trudnych czasów, jakie panowały wtedy w Polsce, my byliśmy szczęśliwi i gotowi dzielić się naszą radością. Z tej grupy przyjaciół 5 chłopców zostało kapłanami, a 3 dziewczyny siostrami zakonnymi – opowiada kapłan.

Także młody Eugeniusz rozeznał, że chce iść przez życie jako kapłan. W 1976 roku wstąpił do seminarium duchownego w Białymstoku, gdzie rozpoczął studia. Nic nie wskazywało na to, że przed nim trudne wydarzenia, które będą miały wpływ na dalsze życie. Po roku studiów do seminarium został przyjęty kandydat z Grodna, niejaki Aleksander Ciereszko.

– Zaintrygowało nas to, bo w tamtym czasie w ZSRR nie można było oficjalnie wstąpić do seminarium, a przyszli kapłani często przygotowywani byli w ukryciu przed władzami. Do nas oficjalnie z pozwoleniem na studia przychodzi ktoś zza wschodniej granicy, to było dziwne. Nie wnikałem w to jednak. Zostałem poproszony przez moich przełożonych, żeby pomagać mu w nauce. Wówczas seminarium białostockie nie miało jednego budynku, a klerycy mieszkali porozrzucani: u sióstr pasterzanek przy ul. Orzeszkowej lub na plebanii parafii NSJ przy ul. Traugutta, jeszcze w innym miejscu były wykłady. Trudniej więc było wychwycić różne podejrzane sprawy – mówi ks. Eugeniusz.

Po trzech latach studiów, doszło do władz seminaryjnych, że kleryk Ciereszko jest agentem służb KGB wysłanym specjalnie do Polski, by tu przyjąć święcenia i rozpracowywać Kościół katolicki na Grodzieńszczyźnie. Został on natychmiast wydalony ze studiów, a ks. Eugeniusz jako najbardziej z nim związany poprzez pomoc w nauce, musiał pójść na urlop.

– Niektórzy mogli podejrzewać, że Ciereszko mógł mieć na mnie jakiś wpływ i moje dalsze przygotowanie do kapłaństwa zawisło na włosku. Zostałem skierowany do pomocy w parafii kolejarskiej pw. Św. Andrzeja Boboli w Białymstoku Starosielcach. Tam była potrzeba, bym uczył katechezy i pomagał przy ministrantach. Jako młody kleryk dobrze się dogadywałem z młodzieżą i zdobyłem wiele doświadczenia. Po roku okazało się, że nie mogę wrócić do seminarium, ale ówczesny rektor pojechał w mojej sprawie do Lublina do bp Bolesława Pylaka, który zgodził się przyjąć mnie do seminarium lubelskiego. Tak znalazłem się tutaj – opowiada ks. Eugeniusz.

Kilkanaście lat temu, będąc w Białymstoku na jubileuszu sióstr pasterzanek, dowiedział się od jednej z nich – s. Marii Winnickiej, która wcześniej pracowała w Grodnie, że miała ona niezwykłe spotkanie na ulicy. Zaczepiła ją jakaś starsza pani, która przedstawiła się i powiedziała, że jest byłym pracownikiem KGB w Grodnie i przez kilka lat siedziała w jednym pokoju biurko w biuro z niejakim Aleksandrem Ciereszko, który został wysłany przez białoruskie służby bezpieczeństwa do seminarium w Polsce, w Białymstoku, by tu przyjął święcenia i jako ksiądz realizował polecenia służb, rozbijając Kościół.

– Ta informacja, choć nie była dla mnie nowością, potwierdziła moje przypuszczenia sprzed lat. Tamta sytuacja i podejrzenia, jakie na mnie padły były dla mnie wielkim trudem, ale Pan Bóg poradził sobie z tym i tak przez to przeprowadził, że stałem się silniejszy i bardziej uważny, co pomogło mi potem w duszpasterzowaniu kolejarzom, szczególnie w czasie przemian ustrojowych w Polsce – mówi ks. Eugeniusz.

Jako młody kapłan został skierowany do pracy w parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Lublinie przy ulicy Kunickiego. Wówczas była to w Lublinie dzielnica kolejarska, położona w pobliżu dworca PKP. Był rok 1983, kiedy to do ówczesnego proboszcza parafii przy ulicy Kunickiego zgłosili się kolejarze, by wyznaczył księdza, który pojedzie z nimi na pielgrzymkę do Częstochowy. Wówczas ks. Eugeniusz usłyszał, że jest młody i ma więcej sił, to się na pielgrzymki nada. – Rzeczywiście pojechałem wtedy z nimi i tak się złożyło, że bardzo nas ta podróż zbliżyła. Miałem już doświadczenia z pomocy w parafii kolejarskiej w Białymstoku, mój dziadek był kolejarzem, więc jakoś to wszystko było mi bliskie – opowiada kapłan. Rok później kolejarze zwrócili się do bp Władysława Miziołka, by episkopat ustanowił duszpasterza kolejarzy. Funkcję tę powierzono ks. Eugeniuszowi Zarębińskiemu decyzją 204 Konferencji Episkopatu Polski w lutym 1985 roku. Tak obok codziennej pracy duszpasterskiej związał się z kolejarzami i do dziś im posługuje. Jego praca w parafii NSJ w Lublinie trwała 15 lat. Czerpiąc przykład ze swej młodości i postawy ks. Jankowskiego, wciąż miał nowe pomysły i inicjatywy wobec ludzi młodych. Spośród jego wychowanków kilku chłopców odkryło powołanie kapłańskie.

W lutym 1998 roku został mianowany proboszczem parafii św. Stanisława Biskupa Męczennika w Lublinie. To tutaj posługuje od 25 lat. – Wciąż jest dużo do zrobienia, mam wspaniałych parafian, na których zawsze mogę liczyć. Drzwi kościoła i plebanii są zawsze otwarte zarówno dla młodszych, jak i starszych. Żeby mówić o Panu Bogu, najpierw trzeba spotkać się z człowiekiem, poznać go, zaprosić, coś zaproponować. To stąd od lat organizujemy też kolonie parafialne latem, zimą wyjazdy na narty, wiele spotkań w ciągu roku. Drzwi muszą być otwarte, bo tylko wtedy można miłość przełożyć na praktykę – mówi o swoim sposobie na duszpasterstwo ks. Eugeniusz.