Podziel się tym, co masz

Agnieszka Gieroba

|

Gość Lubelski 50/2023

publikacja 14.12.2023 00:00

To jedyna inicjatywa, w której pomoc najmłodszym nie polega na zbieraniu pieniędzy. Liczą się konkretne rzeczy i czas poświęcony drugiemu człowiekowi.

Ewa Dados, inicjatorka akcji, podkreśla, że na ludzi o wielkich sercach wciąż można liczyć. Ewa Dados, inicjatorka akcji, podkreśla, że na ludzi o wielkich sercach wciąż można liczyć.
Agnieszka Gieroba /Foto Gość

Gdy 31 lat temu Ewa Dados na antenie Radia Lublin ogłosiła spontaniczną zbiórkę rzeczy dla dzieci, nie spodziewała się, że przerodzi się ona w tak wielką i długoterminową akcję.

– Co roku wracam do początków, podkreślając, że to był odruch serca. Prowadziłam wówczas w radiu dobranockę, do której zapraszałam dzieci z lubelskiej Starówki. To one przynosiły swoje pomysły, my je tylko realizowaliśmy. Nie kończyło się na bajkach, bo przy okazji poruszane były różne ważne sprawy. Jedną z nich mieli Przemek i jego przyjaciele. Przychodzili codziennie jako goście do „jaśkowej dobranocki”, z pasją się do niej przygotowywali i pewnego dnia Przemek zdobył się na odwagę, by porozmawiać ze mną i poprosić, bym załatwiła mu pracę. Miał wtedy 10 lat. Zaczęłam więc dopytywać, co się dzieje, i usłyszałam historię o chorej mamie, głodzie i biedzie. W odruchu serca chciałam dać mu pieniądze, ale on odmówił. Dało mi to do myślenia. Wiedziałam, że aby pomóc, nie mogę tego robić byle jak. To wtedy z anteny padło zaproszenie, by dzielić się tym, co mamy – mówi inicjatorka akcji.

Oddam lwa

Zasada była jedna – nie zbieramy pieniędzy. – Serce można poruszyć bez pieniędzy – podkreśla organizatorka akcji. Tak jak było w przypadku małej dziewczynki, która ze swoim tatą zgłosiła się do radia podczas pierwszej akcji. – Przyszedł zawstydzony mężczyzna z małą córeczką. Trudno było mu powiedzieć, o co chodzi. W końcu wykrztusił z siebie, że jest bez pracy, żonę ma w szpitalu, a córka nie ma butów na zimę. Akurat do radia zadzwoniła jakaś pani ze sklepu z obuwiem, że może oddać kozaczki dla dziewczynki. Skierowałyśmy ich do tego sklepu, a dziewczynka na pocieszenie dostała kudłatego lwa, którego na rzecz akcji ofiarowała moja córka. Rok później na akcyjnym koncercie podeszła do mnie dziewczynka i zapytała: „Ciociu, poznajesz mnie?”. Nie poznałam. Ona na to: „Te buciki mam od ciebie, a lwa oddam na rok innemu dziecku, bo ja już go nie potrzebuję”. Okazało się, że tata znalazł pracę, mama wyzdrowiała i teraz cała rodzina chce pomóc innemu dziecku – opowiada Ewa Dados.

Pospolite ruszenie

Spontaniczna akcja przerodziła się w zorganizowaną inicjatywę, która od trzech dekad każdego roku wspiera dzieci. Mimo zmieniających się czasów wciąż jest taka potrzeba. – Niezależnie od tego, jaki mamy rok i jakie zmiany zachodzą wokół nas, wciąż są dzieci, które czekają na paczkę przygotowaną w ramach naszej akcji. I nie chodzi tu wcale o jakieś wielkie rzeczy, ale zwykłe proste sprawy, jak choćby nowe buty czy kurtka, kredki czy po prostu jedzenie, którego czasem brakuje. Nasze dary trafiają do zgłoszonych rodzin w potrzebie, ale też do domów dziecka czy świetlic opiekujących się najmłodszymi – wyjaśnia Ewa Dados.

Żeby akcja mogła się odbyć, najpierw potrzebni byli wolontariusze, którzy założyli sztaby, gdzie dary można przynosić, i podęli się dyżurowania w tych miejscach. Tradycyjnie odbywa się także uliczna zbiórka, podczas której wolontariusze w oznaczonych słoneczkiem punktach przyjmują rzeczy dla dzieci. W tym roku odbyła się 2 grudnia.

Bez pieniędzy

– Nie zbieramy pieniędzy, bo dzieci ich nie potrzebują. Ich marzenia są konkretne, więc staramy się dostarczyć ubrania, zabawy, rozwijania pasji, jedzenia, a także zawsze mile widziane słodycze – mówi pani Ewa. 30-letnie doświadczenie organizatorów pokazuje, że ta akcja przestała już być tylko akcją pomocy dla potrzebujących, ale stała się też lekcją wrażliwości. Dzieci uczyły się, że też mogą komuś pomóc, choć same nie zarabiają. – Kiedy w naszej szkole pierwszy raz powstał sztab akcji, uczniowie przynosili często swoje ulubione zabawki, mówiąc, że może ktoś inny bardziej potrzebuje pluszowego misia. Przy okazji rozmawialiśmy o tym, że zdarzają się różne trudne sytuacje, jak choćby wojna w Ukrainie i konieczność ucieczki do innego kraju. Może teraz trochę się oswoiliśmy z sytuacją, ale wokół nas wciąż są ludzie potrzebujący wsparcia – opowiada Mariola Woźna. Do akcji włączyli się także Ukraińcy mieszkający w Lublinie, powołując swój sztab, gdzie można było przynieść dary.

– Ludzka wrażliwość na drugiego człowieka nie zginęła. Doświadczamy tego od początku. Współpracujemy z ośrodkami pomocy społecznej, ośrodkami pomocy rodzinie, Caritas, parafiami, domami dziecka. To od nich otrzymujemy adresy rodzin, którym trzeba pomóc – wyjaśnia Ewa Dados.

Podczas tegorocznej ulicznej zbiórki zebrano ponad 8,5 ton darów. Wszystkie trafią do potrzebujących przed Bożym Narodzeniem.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.