- Czy dziś, tak jak przed 6 laty, potrafimy znieść społeczne podziały i godnie uczcić pamięć ofiar? Ze smutkiem stwierdzam, że nie jesteśmy na to gotowi - wyjaśnia dr Krzysztof Jurek.
10 kwietnia 2010 r. w pobliżu lotniska Smoleńsk rozbił się prezydencki samolot, na pokładzie którego było 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński i jego małżonka Maria. Polska pogrążyła się w żałobie. Ludzie spontanicznie wyszli na ulice, zapalali znicze, modlili się, wywieszali flagi. W tym dniu Polacy byli razem - chcieli być razem.
Dziś obchodzimy 6. rocznicę katastrofy smoleńskiej. Jak wyglądają kolejne rocznice katastrofy smoleńskiej? Czy dziś, tak jak przed 6 laty, potrafimy znieść społeczne podziały i godnie uczcić pamięć ofiar? Nie, ze smutkiem stwierdzam, że nie jesteśmy na to gotowi.
Abstrahując od dyskusji na temat przyczyn katastrofy, która budzi wiele emocji i często pozbawiona jest wartości merytorycznej, brak jest woli „zwaśnionych stron”, także politycznej, do tego, by katastrofa smoleńska stała się symbolem jednoczącym Polaków. Przypomnijmy, że w katastrofie zginęli, poza prezydentem i jego małżonką, politycy wszystkich środowisk partyjnych, osoby świeckie i duchowne, żołnierze i cywile. Polska straciła elity polityczne, społeczne, religijne, wojskowe.
W kontekście naszej tożsamości to niepowetowana strata, cios dla całego narodu. Zaborcy chcąc zniszczyć narodowość polską mordowali właśnie elity. Naszym obowiązkiem, jako obywateli Polski, jest zatem pamięć o wszystkich zmarłych i godne przeżywanie kolejnych rocznic tragedii. Wzajemne podziały, różnice zdań, wzajemne pretensje – przynajmniej w tym dniu – powinny zostać odstawione na bok.
Historia pokazuje, że – jako naród – jesteśmy zdolni do wielkich rzeczy, poświęcenia, wspólnotowości. Jest jednak druga strona medalu. Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że brak nam wytrwałości, konsekwencji w działaniu. I tak oto Smoleńsk zamiast stać się drogą do pojednania i jedności, co wydawało się całkiem realne w pierwszych dniach po katastrofie - przyczynił się do utrwalenia wewnętrznych podziałów.
To, co jest szczególnie przykre to fakt, że katastrofa smoleńska dość szybko zaczęła służyć głównym aktorom sceny politycznej do budowania kapitału politycznego, stała się nośnikiem dyskredytowania przeciwników przed wyborcami, okazją do publicznego zaistnienia. Smoleńsk zaczął funkcjonować jako hasło mobilizujące elektorat. Zabrakło dobrej woli ze wszystkich stron. Winę za to, poza politykami, ponoszą również media, które budują przekaz oparty na sporze, by nie powiedzieć konflikcie, na linii PO-PiS. Pomija się to, co łączy Polaków. W ten sposób społeczeństwo – którego świadomość w znacznej mierze kształtowana jest przez środki masowego przekazu - polaryzuje się, następuje zamknięcie w sferze własnego dyskursu opartego na przeciwstawnych systemach przekonań. Próby dialogu są w takiej atmosferze skazane na niepowodzenie. Wiele do życzenia pozostawia również język wzajemnej komunikacji – niezwykle radykalny, wręcz zwulgaryzowany.
A czy można inaczej? Rzeczywistość 10 kwietnia 2010 r. pokazuje, że tak. Nie można spontanicznej reakcji obywateli sprowadzić tylko do rozpaczy, żalu po wypadku. Zwróćmy uwagę, że w rzeczywistości społecznej są takie zjawiska jak wspólne zbiorowe imprezy, zabawy, zwyczaje czy obrzędy, które rodzą emocje, idee, wartości, unoszące się jakby w powietrzu, a nie dające się sprowadzić do poziomu indywidualnej świadomości. Ludzie gromadzili się tłumnie przed Pałacem Prezydenckim, nikt im nie kazał tam przychodzić, oni mieli taką potrzebę. Afiliacja partyjna nie miała znaczenia. W takich chwilach odzywa się bowiem „siła wyższa”, duch narodu.
*Dr Krzysztof Jurek należy do zespołu ekspertów KUL. Jest specjalistą w dziedzinie integracji cudzoziemców, tożsamości narodowej Polaków, zajmuje się również zagadnieniem kultury w relacji do nowoczesnych mediów. Jest pracownikiem Katedry Socjologii Kultury i Religii KUL.