Statystyka jest nieubłagana: w naszym kraju na 1000 mieszkańców przypada 2,2 lekarza, najmniej w całej Unii Europejskiej. Gdzie są ci wszyscy młodzi lekarze? Wyjeżdżają. Powodów mają mnóstwo.
Chyba większość z nas doświadczyła, co znaczy kolejka do specjalisty w przychodni. W Polsce brakuje lekarzy i potrzebne są głębokie reformy systemu ochrony zdrowia.
Statystyka jest nieubłagana: w naszym kraju na 1000 mieszkańców przypada 2,2 lekarza, najmniej w całej Unii Europejskiej. Biorąc pod uwagę, że średni wiek specjalistów w wielu dziedzinach sięga 60 lat, możemy sobie wyobrazić, dokąd to prowadzi.
Logicznym jest, że potrzeba młodych lekarzy, którzy wypełnią tę lukę, tymczasem oni… wyjeżdżają. Najpopularniejsze obecnie kierunki to Niemcy i kraje skandynawskie. Niektórzy obwiniają ich o pójście na łatwiznę czy próbują siłą zatrzymywać w kraju poprzez projekty przepisów nakazujących „odrobienie” kosztów kształcenia. Spróbujmy spojrzeć chłodno na ten problem, wczuć się w sytuację młodych lekarzy. Czy decyzja o wyjeździe z ojczyzny jest rzeczywiście kaprysem, czy może wynikiem głębokich problemów w polskim systemie ochrony zdrowia?
Po 6 latach studiowania i 13 miesiącach stażu świeżo upieczony medyk rozpoczyna specjalizację. Rozpoczyna - jeżeli się na nią dostanie. Liczba miejsc specjalizacyjnych jest bowiem paradoksalnie zdecydowanie mniejsza niż liczba absolwentów opuszczających każdego roku mury uczelni medycznych. Uzyskanie upragnionego miejsca szkoleniowego zależy niestety w dużej mierze od szczęścia, a nie tylko wyników egzaminu państwowego. Obecne przepisy umożliwiają aplikowanie o miejsce szkoleniowe wyłącznie w jednej dziedzinie medycyny, w jednym województwie. Tymczasem w ostatnim przydziale miejsc na całe województwo lubelskie (marzec 2016 r.) w tak pożądanych dziedzinach jak dermatologia, endokrynologia czy gastroenterologia przyznano… po jednym miejscu rezydenckim.
Co z tymi, którzy się nie dostaną? Część z nich decyduje się na tzw. wolontariat. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, pracują za darmo, by mieć możliwość uzyskania wymarzonej specjalizacji.
Ci, którzy dostaną się na rezydenturę, przez pierwsze dwa lata pracy zarabiają 2275 zł netto, co stanowi ok. 70 proc. średniej krajowej. Pamiętajmy jeszcze, że z tej sumy lekarz rezydent musi opłacić specjalistyczną literaturę i kursy szkoleniowe, bez których nie uzyska tytułu specjalisty (państwo nie opłaca tych kursów). Oczywiście, że lekarz powinien pracować z powołania, a nie dla pieniędzy, ale czy taka kwota jest godziwą zapłatą dla osoby, w której rękach jest ludzkie zdrowie i życie?
Dla porównania – za naszą zachodnią granicą miesięczne zarobki brutto lekarza na pierwszym roku specjalizacji to prawie 4200 euro (plus dodatkowo płatne dyżury). W Niemczech zdecydowanie prostszy jest też system aplikowania na specjalizację, co umożliwia płynne doskonalenie zawodowe bez oczekiwania na przydziały miejsc.
Aktualne polskie prawo zezwala także na takie praktyki, jak chociażby zmuszanie początkujących lekarzy do dyżurowania w Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych (a praca w nich, jak wiadomo, wymaga odpowiedniego doświadczenia). Większość młodych lekarzy nie chce wyjeżdżać z kraju, ale wobec obecnego systemu czują się często bezsilni. Kilka miesięcy temu postanowili zjednoczyć swoje siły, tworząc Porozumienie Rezydentów. Jest to organizacja mająca na celu zadbanie o jakość kształcenia specjalizacyjnego i uregulowanie kwestii prawnych dotyczących tego szkolenia.
Porozumienie Rezydentów dopomina się o prawa młodych lekarzy, ale jest to w interesie nas wszystkich, obecnych lub przyszłych pacjentów. Zatrzymanie medyków w kraju skróci kolejki do specjalistów. Podwyższenie pensji rezydenckich sprawi, że lekarze nie będą zmuszeni dorabiać w kilku przychodniach, aby utrzymać rodzinę – a przecież każdy z nas chciałby być przyjmowany przez lekarza wypoczętego, który nie spieszy się do kolejnej pracy. Zastanówmy się – na ile wyceniamy nasze zdrowie?
*Monika Makulec jest studentką 6. roku kierunku lekarskiego na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Pochodzi z Garwolina.