Nie uważa się za reporterkę wojenną. To, że znalazła się w centrum wydarzeń na Krymie, stanowiło część jej pracy. O dziennikarstwie w praktyce i spełnianiu marzeń opowiadała lubelskim studentom Arleta Bojke.
- Zawsze chciałam mieć ciekawą pracę i byłam ciekawa świata, dlatego uczyłam się języków obcych. Gdy mówiłam komuś o swoich marzeniach, że chciałabym być korespondentką w Waszyngtonie lub Berlinie, ludzie kiwali głowami jakoś bez przekonania. Wybrałam studia dziennikarskie by realizować te marzenia, choć wiedziałam, że to może być trudna sprawa. A jednak tak się złożyło, że dostałam się na praktyki do Telewizji Polskiej i potem już samo poszło - opowiadała Arleta Bojke na UMCS w Lublinie.
W 2004 roku rozpoczęła współpracę z Telewizją Polską. Relacjonowała m. in. zatrzymanie Romana Polańskiego w Szwajcarii, proces Josepha Fritzla w Austrii, wyjście Alego Agcy z więzienia, wybory w Niemczech i na Ukrainie. W wieku 23 lat - w maju 2010 roku - została najmłodszą korespondentką TVP w Moskwie. W stolicy Rosji pracowała do grudnia 2013 roku. W swojej karierze przeprowadziła m. in. rozmowy z prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką, premierem Ukrainy Arsenijem Jaceniukiem czy prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim.
Kiedy na Ukrainie zaczął się konflikt z Rosją o Krym, Arleta Bojke była najbliżej, więc pojechała.
- Dostaliśmy telefon, że Rosja zajmuje Krym. Spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy w hotelu w Moskwie i pędziliśmy na lotnisko by dostać się do Donbasu. Na miejscu, bez rozpakowywania czy szukania bazy, zaczęliśmy kręcić materiał do wieczornych Wiadomości. W takiej sytuacji jedzie się na adrenalinie. Wokół byli ludzie w zielonych mundurach wojskowych, ale bez żadnych oznaczeń. Wszyscy wiedzieli, że to Rosjanie, ale nikt nie chciał tego oficjalnie potwierdzić. Emocje były ogromne. Ci, którzy próbowali bronić Krymu byli przekonani, że to najlepsze co mogą robić, ci którzy cieszyli się z wejścia Rosjan też byli przekonani, że to dla nich lepsze rozwiązanie i szansa na lepsze życie. Moim zadaniem było relacjonować to, co się dzieje bez opowiadania się po którejś stronie, choć osobiście miałam sprecyzowane poglądy. Zadaniem dziennikarza jednak jest zachować dystans, co nie zawsze jest łatwe - mówi dziennikarka.
Mimo relacjonowania konfliktu na Ukrainie, nie uważa się za reporterkę wojenną.
- To, że znalazłam się w centrum takich wydarzeń, nie oznacza, że jestem reporterką wojenną. Tak o sobie mogą mówić koledzy, którzy relacjonowali przynajmniej kilka konfliktów jak choćby Piotr Górecki, czy nieżyjący już niestety Waldemar Milewicz. Poza tym bycie korespondentką wojenną dla kobiety jest bardzo trudne z różnych powodów, choćby dlatego, że kamizelka kuloodporna waży 15 kg i bieganie w niej jest naprawdę trudne - mówi Arleta Bojke.
Dla młodych studentów dziennikarstwa, którzy zaprosili ją na spotkanie, Arleta Bojke jest przykładem do naśladowania.
Przyjazd do Lublina związany był też ze spotkaniem autorskim wokół książki napisanej przez dziennikarkę pt. "Wywiad, którego nigdy nie było", opowiadającej o jej pracy w Rosji.