Od 1 stycznia tego roku mam pełne, a nie, jak dotychczas, ograniczone prawo wykonywania zawodu.
Mam w rękach ludzkie zdrowie. W tym miesiącu - za cały etat i obowiązkowe dyżury - na moje konto wpłynęło 1907,74 zł.
Po dwóch latach rozmów, niezliczonych spotkań z politykami, w tym z ministrem zdrowia, lekarze z Porozumienia Rezydentów rozpoczęli 2 października protest głodowy. Jest to wyraz desperacji w obliczu wyczerpania wszelkich cywilizowanych metod dialogu. Postulaty lekarzy są niezmienne: wzrost nakładów na ochronę zdrowia do 6,8 proc. PKB, skrócenie kolejek, zmniejszenie biurokracji i poprawa warunków pracy w sektorze. Co na to rządzący?
Na długo wyczekiwanym spotkaniu z premier Beatą Szydło protestujący usłyszeli propozycję powołania zespołu, który pracowałby nad ich postulatami. Problem w tym, że propozycja nie niosła za sobą żadnych konkretów, a to one są w tym momencie potrzebne. Nie tylko lekarzom. One są potrzebne pacjentom czekającym godzinami na SOR-ach czy miesiącami w kolejkach do poradni. Pacjentom, którzy do szpitala przychodzą z własnym papierem toaletowym, a w ramach diety cukrzycowej dostają na śniadanie dwie kromki białego chleba i jajko – a i tak cieszą się, że w ogóle udało im się do tego szpitala wreszcie dostać. Czy tak powinno być? Rezydenci swoje postulaty powtarzają jak mantrę już od dawna. Czy można się dziwić, że mgliste obietnice o powołaniu kolejnej komisji są przez nich odczytywane jako próba dalszej ucieczki od konkretów i wyciszenia rosnącego poparcia społecznego dla protestu?
Kolejne spotkanie z panią premier planowane było w czwartek, 12 października. Protestujący otrzymali informację, że ich zaproszenie zostało przyjęte, więc zgodnie z wymogami strony rządowej zawiesili protest na czas rozmów. Niestety, premier Beata Szydło nie pojawiła się na spotkaniu. Do przedstawicieli lekarzy przyszedł po raz kolejny minister Konstanty Radziwiłł oraz minister Beata Kempa. Porozumienia nie osiągnięto. Minister Zdrowia zakomunikował natomiast, że w obliczu protestu rozważane jest całkowite zrezygnowanie z rezydentur dla lekarzy. Pytanie, czy była to próba zagrożenia protestującym, czy może bardziej oznajmienie pacjentom, że teraz jeszcze trudniej będzie im się dostać do przychodni, bo braki kadrowe osiągną niespotykane dotychczas rozmiary?
Sam Konstanty Radziwiłł, kiedy był jeszcze prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej, postulował, aby rezydenci zarabiali minimum 2 średnie krajowe, a specjaliści 3. Po kilku latach, gdy rezydenci domagają się od niego – jako Ministra Zdrowia - realizacji tych założeń, słyszą, że ich propozycje są absolutnie nierealne. W tej chwili pensja rezydenta waha się od 2200 do 2500 zł. Jest on już w pełni samodzielnym lekarzem, a nie „praktykantem” – średni wiek ukończenia rezydentury wynosi 37 lat. Rezydenci wykonują zabiegi, znieczulają do operacji, odbierają porody, diagnozują, zlecają leczenie, samodzielnie dyżurują. Z punktu widzenia pacjenta są nie do odróżnienia od specjalistów.
Niektórzy politycy nie silą się nawet na stwarzanie pozorów, że są zainteresowani problemem ludzi, którzy od 12 dni głodują na korytarzu Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Warszawie. A przecież nie głodowaliby dla zabawy. Po wielu miesiącach wysiłków, uświadamiania społeczeństwu i rządzącym realnego obrazu ochrony zdrowia, bardzo przykro jest usłyszeć z sejmowej ławy beztroskie: „Niech jadą!”. Możemy wyjechać. Tylko kto będzie wtedy leczył tych, którzy tutaj zostaną?
Zostaje smutna refleksja, że rządzący nie traktują lekarzy poważnie. Bo gdybyśmy rzeczywiście tak ochoczo szykowali się do wyjazdu, to po co byłyby nam wysiłki ostatnich lat, akcja „Adoptuj Posła”, tysiące spotkań i rozmów, masa ulotek informacyjnych i wreszcie teraz – trwająca już kilkanaście dni głodówka? Co jeszcze lekarze muszą zrobić, żeby ktoś w rządzie wreszcie uwierzył, że nie da się dalej funkcjonować w taki sposób, jak ma to miejsce obecnie?
Na kilka dni przed planowanym rozpoczęciem protestu głodowego Ministerstwo Zdrowia ogłosiło projekt podwyżek dla rezydentów. Problem w tym, że dostaliby je tylko nieliczni – wybierający jedną z kilku specjalizacji uznanych przez Ministerstwo za priorytetowe. Co z pozostałymi?
Co więcej, podwyżki dotyczyłyby tylko tych lekarzy, którzy w tym roku rozpoczynają rezydenturę. Łatwo zauważyć, że w tej sytuacji osoba na początku szkolenia specjalizacyjnego zarabiałaby więcej niż jej dużo bardziej doświadczony kolega będący już blisko ukończenia programu specjalizacji. Ocenę moralną i logiczną pozostawiam Czytelnikom, natomiast sami lekarze propozycję odebrali jako próbę podzielenia środowiska w przeddzień protestu oraz zafałszowania medialnego obrazu całej akcji – bo przecież tym, którzy nie znają sprawy dokładnie, łatwo będzie przekazać informację, że Ministerstwo proponowało podwyżki, ale pazerni lekarze je odrzucili, bo chcą więcej…
W mediach wciąż słyszymy, że polski budżet jest w doskonałym stanie, że nasza sytuacja ekonomiczna wciąż się poprawia. Dlaczego więc nakłady na ochronę zdrowia w naszym kraju wynoszą 4,6% PKB, podczas gdy inne kraje europejskie przeznaczają na ten sektor średnio 10% PKB? Sam minister Radziwiłł, obejmując swoje stanowisko, twierdził, że jak najbardziej realne jest osiągnięcie 6% w ciągu 2-3 lat. Ile czasu minęło…?
Nie jest żadnym odkryciem stwierdzenie, że bez solidnego dofinansowania ochrony zdrowia czeka nas paraliż systemu (zresztą, czy nie widać go już teraz?). I nie uchroni nas przed nim ani wprowadzenie sieci szpitali, ani żadnych innych rozwiązań, za którymi zwyczajnie nie pójdą konkretne pieniądze. Dane demograficzne są nieubłagane – w najbliższych latach znacząco wzrośnie w naszym kraju liczba osób w podeszłym wieku, a co za tym idzie – liczba osób wymagających opieki medycznej. Starzeją się również lekarze i wielu z nich wejdzie w wiek emerytalny. Co się stanie, jeśli do tego kolejni młodzi wyjadą? Nie trzeba chyba wyjaśniać.
Pacjenci skarżą się na to, że nie mamy dla nich czasu, a rozmawiamy z nimi ze wzrokiem wbitym w papiery. I mają rację, tak nie powinno być. Ale to nie nasza wina. To wina systemu, który przymusza lekarza do bycia maksymalnie efektywną maszynką do łatania dziur kadrowych – a tych dziur będzie przybywać, jeżeli nie dojdzie do realnych zmian w sektorze. Minister Radziwiłł powiedział niedawno, że „lepszy zmęczony lekarz niż żaden”. Pytanie, czy ten lekarz zmęczony wieloma dyżurami w miesiącu niedługo nie stanie się „żadnym”. W ostatnich miesiącach pożegnaliśmy wielu naszych kolegów, którzy zmarli podczas pełnienia dyżurów. Niektórzy nie osiągnęli nawet wieku 40 lat.
Jestem lekarzem stażystą. Od 1 stycznia tego roku mam pełne, a nie – jak dotychczas – ograniczone prawo wykonywania zawodu. To znaczy, że ponoszę wszelkie konsekwencje decyzji zatwierdzonych moją pieczątką. Mam prawo do wykonywania badań diagnostycznych, wystawiania recept, orzeczeń, stwierdzania zgonu. Mam w rękach ludzkie zdrowie. W tym miesiącu - za cały etat i obowiązkowe dyżury - na moje konto wpłynęło 1907,74 zł.
Na sobotę 14 października, pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów w Warszawie, zaplanowano manifestację poparcia postulatów Porozumienia Rezydentów. Ja i moi koledzy lekarze - jedziemy.
*Monika Makulec - lekarka odbywająca staż podyplomowy w Szpitalu Wojskowym w Lublinie. Po zakończeniu stażu planuje podjąć szkolenie specjalizacyjne w trybie rezydenckim w dziedzinie chorób wewnętrznych.