Prof. Hélène Langevin-Joliot - wnuczka i prof. Pierre Joliot - wnuk Marii Skłodowskiej-Curie odwiedzili Lublin. Wizyta związana była ze 150. rocznicą urodzin patronki lubelskiego uniwersytetu.
Hélène ma 90 lat i swoją babcię Marię pamięta słabo, jednak im jest starsza ma wrażenie, że zna ją coraz lepiej.
- W mojej pamięci zostały jakieś migawki. Spacer w parku, wizyta w babci laboratorium, obiad w jej mieszkaniu. Nic konkretnego. Kiedy babcia zmarła miałam 7 lat, a to było tak dawno temu - mówi Hélène i przyznaje, że dziś trudno jej powiedzieć, które wspomnienia to rzeczywiste jej doświadczenie, które to opowieści latami opowiadane w rodzinie, które pochodzą z czytanych biografii, listów, oglądanych zdjęć czy rodzinnych filmów.
- Jedno jest pewne, że wydaje mi się, że znam ją bardzo dobrze, a jednocześnie nigdy ani ja, ani mój brat nie czuliśmy na sobie ciężaru jej sławy. Rodzice nie obciążali nas pamięcią o wielkości babki. Dla nas była zawsze zwyczajna, tak jak nasi rodzice - mówi Hélène.
Oboje z bratem mieli normalny dom, w którym wzrastali i obserwowali swoich bliskich z jaką pasją i ciekawością podchodzą do nauki. To nie była praca, do której szło się z ciężkim sercem, ale przygoda.
- Pamiętam oburzenie mojej mamy Irene, kiedy przeczytała gdzieś, że Maria Curie poświęciła się dla nauki. Dla naszej rodziny takie stwierdzenie było nie do pomyślenia. Maria kochała naukę, traktowała ją jak pasjonującą grę, której reguły usiłowała poznać, ale nigdy się dla niej nie poświęcała. To był dodatek do rodziny i dzieci, a że był pasjonujący i przynosił odkrycia służące ludziom to była konsekwencja cierpliwości i pokory w podejmowaniu kolejnych doświadczeń i eksperymentów - podkreśla wnuczka noblistki.
Prof. Pierre Joliot babci nie pamięta. Miał 2 lata kiedy zmarła, ale i on nie czuje na sobie ciężaru jaki mogłoby się wydawać niesie za sobą bycie wnukiem tak znanej kobiety. Sam jest profesorem fizyki i od najmłodszych lat uprawia naukę, traktując ją podobnie, jak wszyscy w rodzinie jako pasję.
- Nie byłem nigdy prymusem. Owszem moja siostra należała do najlepszych uczennic, ale ja byłem zawsze przeciętny. Natomiast nauka nie jest dla wybranych, jakichś szczególnych ludzi. Przynajmniej w moich czasach nigdy nie była. Obserwując moich rodziców, którzy z taką radością się jej poświęcali, myślałem, że to musi być świetna zabawa, jak tak się bada różne zjawiska. Byłem leniwy i nie chciało mi się za bardzo męczyć, wolałem się bawić i robić coś przyjemnego, dlatego poszedłem w ślady moich bliskich. Wszyscy wokół zajmowali się nauką i byli przy tym tak zadowoleni, że nawet nie próbowałem szukać innego zajęcia - mówi Pierre Joliot.
Chwile zwątpienia co do swego mniemania o nauce przeżył na początku studiów, kiedy to jednak okazało się, że teoria którą trzeba przyswoić nie ma wiele wspólnego z zabawą. Kiedy jednak wpuszczono go do laboratorium, przyznał swoim rodzicom rację, że to pasjonująca przygoda.
- Patrząc na dzisiejszy świat nauki pełen konkurencji, jakichś wyścigów do sławy nie mogę go pojąć. Dla nas naukowiec to był przede wszystkim dobry człowiek, pełen cierpliwości, który nie zrażał się wykonując setki razy różne doświadczenia. To był ktoś kto dzielił się swoimi spostrzeżeniami z innymi i korzystał z ich doświadczeń. Taki świat nauki prezentowali moi rodzice i babcia, w taki świat wchodziłem i ja. Mam jednak wrażenie, że tego świata dziś już nie ma - mówi prof. Pierre Joliot.
Oboje jednak Pierre i Hélène podkreślają, że nauka jest dla wszystkich, że nie trzeba być do niej wybrańcem, kimś naznaczonym. To pasja, która jest dostępna dla każdego.