Ponad pół wieku w Lublinie. Wielka patriotka, niestrudzona w okazywaniu miłości, do tego poliglotka i matka niezliczonej liczby duchowych dzieci. Święta Urszula Ledóchowska wciąż pociąga, a siostry kontynuują jej dzieło.
W Lublinie pracują zarówno ze studentami, jak i z maluchami. Kiedy Katolicki Uniwersytet Lubelski otwierał dom akademicki dla dziewcząt, poprosił o pomoc siostry urszulanki, które podjęły się tej pracy. Początkowo warunki w akademiku były trudne, ale nikt nie narzekał. Obecność sióstr czyniła cuda. Zawsze można było przyjść porozmawiać, jak było trzeba wypłakać się albo wspólnie pośmiać. Dziś domy akademickie KUL bardzo się zmieniły. Niezmienne pozostały urszulanki, które tak jak dawniej całe swoje serce oddają studentom. Moją polityką jest miłość Może dla niektórych praca urszulanek ze studentami to rewolucja, ale tak naprawdę to żadna nowość. – Rewolucja była na początku XX wieku, kiedy pierwsze kobiety zaczęły studiować, na co generalnie bardzo nieprzychylnie patrzono – mówi s. prof. Zofia Zdybicka, urszulanka. – Jednak matka Urszula Ledóchowska nie dołączyła do krytykantów. Wzięła się do pracy, tworząc dla studiujących dziewcząt domy akademickie i otaczając je opieką sióstr. To, co my dziś robimy w Lublinie, to kontynuacja dzieła rozpoczętego przez świętą już Urszulę Ledóchowską – podkreśla. Od prawie 60 lat urszulanki prowadzą w Lublinie dom akademicki dla dziewcząt. Najpierw mieszkało w nim kilkadziesiąt studentek, potem dom się rozrastał, aż doszedł do dzisiejszych rozmiarów, kiedy to w dwóch akademikach: męskim i żeńskim łącznie mieszka ponad 900 osób. Siostry w Lublinie prowadzą także dwa przedszkola. Tu chętnych nigdy nie brakuje. Rodzice powierzają siostrom swoje dzieci, bo mają gwarancję nie tylko wychowania zgodnego z wartościami chrześcijańskimi, ale i wielkiej troski i wrażliwości na potrzeby maluchów. Hrabianki i proste dziewczyny Jeśliby pominąć prace w parafii, katechezę, prowadzenie duszpasterstwa akademickiego i działalność naukową urszulanek, ich życie w Lublinie nie byłoby w pełni oddane. – Jesteśmy różne i podejmujemy różne zadania. Czasy się zmieniają i zmieniają się siostry. Kiedyś obok akademika dla dziewcząt w Lublinie miałyśmy gospodarstwo. Hodowałyśmy świnie, uprawiałyśmy ogród, dziś inaczej wygląda nasza praca. Teraz większość kandydatek zgłaszających się do naszego zgromadzenia to dziewczęta po studiach, często znające różne języki, znakomicie wykształcone. Są oczywiście też maturzystki i na tym polega bogactwo zgromadzenia – mówi s. Zofia Zdybicka. Kiedy ona wstępowała do zgromadzenia w 1948 roku, część sióstr to były przedwojenne hrabianki, panny ze znakomitych domów i rodów, a część pochodziła ze zwykłych prostych rodzin.
– Niesamowite było to, że przykład matki Urszuli Ledóchowskiej pociągał ludzi różnych stanów i wykształcenia. Sama pamiętam, jak zachwyciła mnie jej otwartość na świat, wiedza, to, co nowe, a jednocześnie niesamowita prostota – opowiada siostra profesor. Szlacheckie pochodzenie i wykształcenie Urszuli Ledóchowskiej, czyli hrabianki Julii, bo takie imię otrzymała na chrzcie, nie przeszkadzało jej w wykonywaniu zwyczajnych prac wraz z siostrami. Obok działalności patriotycznej, podróżach po Europie z odczytami o Polsce, będącej wówczas pod zaborami, spotkań z największymi politykami i dostojnikami Kościoła, zajmowała się zwykłymi sprawami sióstr i wychowanek. Hasłem przewodnim jej życia były słowa „Moją polityką jest miłość”. Znak od Urszuli – Zdałam właśnie maturę i nie mogłam zdecydować się, co robić: wstąpić do zakonu czy iść studiować matematykę. Przyglądałam się różnym zgromadzeniom, ale to nie było to. Któregoś razu poszłam do spowiedzi do przypadkowego jezuity, gdyż mój spowiednik był na urlopie. Po skończonej spowiedzi on zapytał mnie, co w życiu robię, opowiedziałam więc o moim dylemacie. Ksiądz bardzo się ucieszył, słysząc moje wywody i dał mi książkę o Urszuli Ledóchowskiej. Wróciłam do domu i zaczęłam czytać. Kiedy skończyłam, była 4 rano, a ja wiedziałam, że znalazłam odpowiedź. Matematyka nie była już brana pod uwagę. Wiedziałam, że chcę zostać urszulanką. To było 66 lat temu i nigdy nie żałowałam swojej decyzji – wyznaje s. prof. Zofia Zdybicka. 29 maja przypada rocznica śmierci Urszuli Ledóchowskiej. Ci, którzy ją znali osobiście, mówili o niej „matuchna”, ci, którzy znają ją z opowieści i pism przez nią zostawionych, też mówią o niej „matuchna”, bo mimo upływu czasu to, co kiedyś proponowała ludziom św. Urszula, wciąż pozostaje aktualne.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się