Początki uchwalania budżetu obywatelskiego w Lublinie: Mieszkańcy na spotkaniach słuchają, na co powinni przeznaczyć miejskie pieniądze.
Mało kto o tym wie, ale w poniedziałek Lublinie zaczął się cykl spotkań dotyczących uchwalania budżetu obywatelskiego. Mają się one odbywać co tydzień, w licznych bibliotekach publicznych w całym mieście. Jak wyglądała pierwsza odsłona? Z pewnością różnie. Przykładowo mój znajomy wybrał się do biblioteki przy ul. Krańcowej. Mimo, że jest na liście tych, w których organizuje się spotkania, zastał ją nieczynną i w remoncie. Robotnicy nie wiedzieli nic o żadnym spotkaniu, podobnie jak seniorzy spotykający się w pobliskim domu kultury.
Ja miałem więcej szczęścia, bo nie dość, że biblioteka przy ul. Bursztynowej była otwarta, to na dodatek spotkałem dwie panie, które odbyły wcześniej szkolenie w Urzędzie Miasta i mogły służyć pomocą. Byłem jedynym mieszkańcem, który stawił się w bibliotece w związku z budżetem obywatelskim. Jako że na miejscu można też uzyskać informacje na temat samego przedsięwzięcia, postanowiłem nieco poszerzyć swoją wiedzę.
Już na wstępie dowiedziałem się, że projekty, które można zgłaszać, mogą mieć charakter sportowy, kulturalny czy edukacyjny, ale nie inwestycyjny (np. plac zabaw, skwerek etc.). Dlaczego? Ponieważ takie wnioski nie będą przyjmowane. Gdy powiedziałem, że w proponowanym regulaminie BO nic na ten temat nie ma, usłyszałem, że może, jeśli taki projekt znajdzie duże poparcie, Zespół ds. Budżetu Obywatelskiego go przyjmie, ale raczej promuje się inne rozwiązania. Przedstawiły mi nawet kilka z nich (projekty można zgłaszać dopiero od 30 maja), dodając zupełnie bez krępacji, że same będą starały się przekonywać mieszkańców do takich pomysłów, w których realizacji biblioteka będzie mogła uczestniczyć.
Nie mam do tych pań pretensji – tak z pewnością zostały przeszkolone i dlatego tak widzą swoją rolę. Jestem też przekonany, że chcą, by wygrały najlepsze propozycje. Problem w tym, że uchwalanie budżetu obywatelskiego polega na tym, że o tym, na co idą pieniądze, decydują mieszkańcy, a nie urzędnicy czy panie z biblioteki.
Niestety wygląda na to, że urzędnicy już od samego początku starają się sterować procesem uchwalania budżetu obywatelskiego w Lublinie. Gdybym nie był dziennikarzem, który w dodatku interesuje się rozwojem demokracji uczestniczącej w Polsce, o rozpoczynających się spotkaniach w ogóle bym się nie dowiedział. Bo niby skąd? Ze strony internetowej Urzędu Miasta? W Lublinie prawie nie prowadzi się promocji BO, a gdy ktoś jakimś cudem trafi na spotkanie, zostaje dokładnie poinstruowany, jakie projekty powinien popierać, a jakich lepiej nie zgłaszać. I obawiam się, że informujący mogą mieć rację co do arbitralności rejestrujących i oceniających wnioski: w regulaminie BO można bowiem przeczytać, że „Zespół ds. Budżetu Obywatelskiego dokonuje oceny projektów biorąc pod uwagę wymogi formalne wymienione w § 1 zarządzenia oraz zasady legalności, gospodarności i celowości”. Zasady gospodarności i zwłaszcza celowości można rozumieć bardzo różnie.
Warto przychodzić na spotkania w bibliotekach, po to, by wspólnie z innymi zainteresowanymi dyskutować, w jaki sposób można uczynić nasze miasto lepszym do życia. Każdy projekt – zarówno warsztaty z garncarstwa, jak i zalepienie dziury w murze, może zostać zgłoszony, o ile jest zgodny z prawem i spełnia wymogi regulaminowe, które nie są szczególnie wyśrubowane. Szkoda by było, gdyby budżet obywatelski w Lublinie stał się wydmuszką.