EllaOne jest środkiem, który w swoim składzie zawiera octan uliprystalu – to substancja mająca dwojakie działanie, uzależnione od fazy cyklu miesiączkowego kobiety, która ją zażyła.
Ostatnie dni rozpalone są dyskusjami wokół kontrowersyjnej decyzji polskiego Ministerstwa Zdrowia, które w odpowiedzi na zalecenia Komisji Europejskiej, postanowiło udostępnić na polskim rynku bez recepty EllaOne – preparat określany jako tzw. pigułka „dzień po”, czy też antykoncepcja awaryjna – do stosowania, gdy „doszło do stosunku płciowego bez zabezpieczenia lub w przypadku, gdy zastosowana metoda antykoncepcji zawiodła”, jak informuje ulotka tegoż preparatu.
EllaOne jest środkiem, który w swoim składzie zawiera octan uliprystalu – to substancja mająca dwojakie działanie, uzależnione od fazy cyklu miesiączkowego kobiety, która ją zażyła. Jeśli kobieta jest w fazie przedowulacyjnej, preparat spowoduje opóźnienie owulacji, zatem nie dojdzie do spotkania komórki jajowej z plemnikiem, a tym samym do zapłodnienia. Jeśli jednak kobieta jest w fazie owulacji lub po owulacji, działanie pigułki skoncentruje się na endometrium, czyli błonie śluzowej macicy.
W momencie zapłodnienia w organizmie kobiety uruchamia się mechanizm zmian, przygotowujących ją na przyjęcie poczętego dziecka. Zwiększone stężenie progesteronu i estrogenu powoduje zmiany w endometrium, dzięki którym możliwa jest implantacja, a więc zagnieżdżenie zapłodnionej komórki jajowej. Komórka jajowa zawiera niewiele substancji odżywczych, zatem dla dalszego rozwoju poczętego dziecka konieczny jest kontakt z dobrze ukrwioną błoną śluzową macicy. Octan uliprystalu zaburza ten proces, sprawiając, że endometrium jest na tyle cienkie, że zapłodniona komórka jajowa nie ma szans na implantację. Dochodzi wtedy do poronienia.
W ferworze dyskusji na temat słuszności decyzji resortu zdrowia pada wiele argumentów – zarówno po stronie jej zwolenników, jak i przeciwników. Jedną z kluczowych kwestii, którą można z tej dyskusji wyłowić, jest określenie momentu poczęcia, a więc zaistnienia życia człowieka. Okazuje się niestety, że w pewnych środowiskach, także medycznych, od których - skądinąd słusznie - oczekiwalibyśmy rzetelnej wiedzy, moment poczęcia staje się kwestią uznaniową, zatem względną. Tymczasem faktem naukowym jest, że już w momencie zapłodnienia, a więc połączenia komórki jajowej z plemnikiem dochodzi do połączenia materiału genetycznego zawartego w komórce matczynej i ojcowskiej i powstania unikatowego i niepowtarzalnego kodu genetycznego nowego człowieka. W tym momencie zostaje także określona płeć dziecka. Zatem nie ma wątpliwości co do faktu, że o początku ludzkiego życia możemy mówić od chwili zapłodnienia, nie zaś implantacji, jak niektórzy próbują twierdzić... Tym samym uniemożliwienie zapłodnionej komórce jajowej implantacji w endometrium jest działaniem wczesnoporonnym.
Publiczna dyskusja, sprowokowana ułatwieniem dostępu do pigułki „dzień po”, odsłania dramat współczesnej rzeczywistości, dla której takie wartości, jak życie i godność każdego człowieka przestają być wartościami nienaruszalnymi. Stawia się ponad nimi prawo do wolnego wyboru człowieka, które możnaby nazwać raczej zupełną swobodą, z wolnością bowiem niewiele ma wspólnego... Tylko zupełna swoboda nie zobowiązuje do tego, żeby liczyć się z drugim człowiekiem. Tylko zupełnej swobodzie wystarcza impuls chwili i własnego „widzimisię”, niekoniecznie motywowanego czymkolwiek poza subiektywnie pojmowaną przyjemnością i korzyścią.
Przysłuchuję się dyskusji i zastanawiam. I dużo we mnie niepokoju. Bo tak sobie myślę, że spór o antykoncepcję awaryjną, jak ją eufemistycznie określono, odsłonił prawdziwą awarię – awarię systemu wychowania do miłości. Seksualność nie jest przecież przestrzenią zabawy, zaspokojenia własnej przyjemności – jest jednym z wymiarów naszego istnienia, bardzo mocno związanym z miłością. Jeśli dziś tak wiele osób swojej seksualności nie rozumie i nie potrafi poprzez nią wyrażać miłości, to dlatego, że samej miłości nie rozumie, albo jej po prostu nie zna...
Miłość nie jest tylko sumą emocji, przeżyć, uczuć. Miłość jest postawą, aktem woli, pragnieniem trwania przy drugiej osobie powierzonej na każdy dzień w tym, co dobre i złe, w tym co przyjemne, ale też w tym, co trudne. Miłość jest odpowiedzialnością za siebie, za drugą osobę i za trzecią i czwartą – jak to w rodzinie... Miłość jest pragnieniem bycia dla drugiego człowieka, obdarowywania go sobą. Wreszcie, miłość jest naturalnym środowiskiem życia – nieprzypadkowo w spotkaniu miłosnym to życie się rozpoczyna -
i tylko w takim środowisku może się prawidłowo rozwijać. Tylko miłość może dać poczucie bezpieczeństwa, pełnej akceptacji i poczucia, że jest się chcianym, że jest się ważnym. Seksualność taką miłość ma wyrażać, bo do takiej miłości stworzony jest człowiek. Oderwać seksualność od kontekstu miłości oznacza jedną z większych krzywd, jakie człowiek może wyrządzić – sobie i innym.
Najintymniejsze spotkanie, jakie dokonuje się pomiędzy kobietą i mężczyzną, jakim jest akt małżeński, jest spotkaniem, w którym oboje mówią sobie miłość. Jednoczą się ze sobą najpełniej, bo w tym, co cielesne, ale i w tym, co duchowe. To ścisłe zjednoczenie pozwala wzrastać w takiej jedności, która swoje przedłużenie znajduje w codzienności. Tak ścisłe zjednoczenie ma też wymiar prokreacyjny i domaga się otwartości na życie. Nie oznacza to wcale, że każdy akt małżeński winien zakończyć się poczęciem nowego życia. Odpowiedzialne rodzicielstwo domaga się od małżonków rozeznawania woli Bożej także w tej sferze. Otwartość na życie zawsze jednak domaga się zajmowania postawy tego, który życie przyjmuje, nigdy zaś nim nie dysponuje.
Może zatem przestańmy mówić o wychowaniu seksualnym, a zacznijmy mówić o wychowaniu do miłości? Jeśli będziemy wiedzieć, czym jest miłość, będziemy także wiedzieć, czym jest seksualność i jak za jej pomocą miłość wyrażać. Dopiero wtedy seksualność przestanie być łączona z lękiem a dziecko przestanie być nazywane „skutkiem ubocznym”.
* Monika Popek jest doktorem nauk teologicznych i absolwentką KUL. Wykłada bioetykę na UMK w Toruniu. Mieszka w Lublinie.