Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Czas niszczy krucyfiks i mnie też nie oszczędza

Ludowy artysta. – Jeden z żołnierzy niemieckich ze łzami w oczach mówił do nas po kryjomu przed kolegami po polsku: „my już z Rosji nie wrócimy”. Po ich odejściu miał zamieszkać u nas w domu folksdojcz z żoną. To była gehenna. Wydał moją siostrę, którą wywieziono na roboty do Rzeszy – opowiada Wacław Kowalik z Końskowoli.

Wacław Kowalik, mieszkaniec Końskowoli – miejscowości, która swoimi zabytkami wpisuje się w szlak architektury, zwany renesansem lubelskim – buduje miniatury domów, wiosek i kościołów, mimo że od lat zmaga się z chorobą Parkinsona. Kiedy tworzy swoje dzieła, nie trzęsą mu się ręce. A kościoły i kapliczki buduje z wdzięczności – bo wiele w życiu przeszedł, a Bóg nigdy go nie opuszczał.

Jezus bez ręki

Do domu pana Wacława wiedzie nowa droga asfaltowa, której próżno szukać na fotografiach sprzed lat. Na wzgórzu po przeciwnej stronie zabudowań wznosi się odrestaurowany kościół św. Anny, wybudowany w XVII w. Kiedyś był tu także szpital przykościelny i plebania, która była centrum nauki i kultury w tej miejscowości. W okolicach Końskowoli znajduje się wiele oryginalnych kapliczek przydrożnych. Jest ich tak wiele, że proboszcz parafii może każdego roku wydawać kalendarz, którego strony zdobią te znaki wiary przodków. Jedną z takich kapliczek, tę ze wzgórza św. Anny, odtworzył pan Wacław.

Widnieje na niej nieczytelny napis oraz data 1892 r. Zastanawia jednak wiszący na krzyżu, przybity za jedną rękę Jezus. – Podczas pracy myślę o moim życiu, o bolesnych losach mojej rodziny i zamordowanym ojcu. Myślę zwłaszcza o Bogu i modlę się do Niego, bo zawsze był przy mnie. Gdyby mnie nie wspierał, to umarłbym z głodu w czasie wojny, albo zastrzeliliby mnie Niemcy. Rzeźbię i dłubię jak mogę. Parkinson to żadne cierpienie. Doświadczyłem w życiu gorszych – tłumaczy Wacław Kowalik. – Tylko, że nie mogę wyrzeźbić Jezusa, który wisi ukrzyżowany za jedną rękę. To zbyt skomplikowane dla mnie. Krucyfiks w kapliczce niszczy czas i mnie też nie oszczędza, choć na nic nie będę narzekał – dodaje z uśmiechem.

Jezus ogrodnik i cieśla

Zaczął rzeźbić i budować modele kościołów dopiero pięć lat temu, już jako emeryt, ale zacięcie do takich rzeczy miał od dzieciństwa. – Budowałem wózki ze szpulek i różne zabawki. Zawsze w kwietniu budowałem ołtarzyk domowy ku czci Matki Bożej, żebym mógł się modlić w maju Litanią Loretańską – wyjaśnia pan Wacław. – Jestem zadowolony z tego, co robię. Nikt się teraz na wsi nie dziwi mojemu zajęciu, bo już jestem stary. Wcześniej by się dziwili, bo na wsi podstawa to ciężka praca w gospodarstwie. Poza tym jak się gospodarzy, to nie ma czasu. Ludzie podziwiają moją cierpliwość i zapał. Jednak nie robię tego, żeby ktoś mnie docenił czy zauważył, choć zdobywałem wyróżnienia na kilku konkursach. Robię to z potrzeby serca, a poza tym nie chcę się zestarzeć nic nie robiąc. Nie wolno stać bezczynnie i gapić się w chmury. Pan Jezus sam ciężko pracował. Znał się na robocie w polu, widać to po przypowieściach. Posłał też apostołów do ciężkiej pracy – na misje, a nie po to żeby odpoczywali – dodaje pan Kowalik.

Owocolistki

Najdłużej schodzi panu Wacławowi z budową dachu. Gdy konstruuje miniaturę kościoła, to dach zajmuje jeszcze więcej czasu. Niekiedy wstaje o trzeciej nad ranem. Do jednej ręki bierze dużą sosnową szyszkę. Do drugiej wiertło, najcieńsze jakie można kupić w sklepie i przewierca delikatnie szyszkę na wylot. Uzyskuje niezniszczone owocolistki, którym obcina szyjki, a następnie wykleja z nich konstrukcję dachu. – Najciekawsze jest to, że kiedy biorę do ręki cienkie wiertło, gwoździki czy pojedyncze owocolistki – to ręce przestają mi się trząść. Tak samo nogi. Sam się zastanawiam, jak to się dzieje, bo przecież tracę czucie w palcach i nie mogę już samodzielnie zapiąć guzików przy koszuli czy swetrze. Potrzebuję pomocy mojej żony – dziwi się. Każdej niedzieli, mimo swego wieku uczestniczy we Mszy św. Nie wyobraża sobie, że mógłby nie odwiedzić swojego parafialnego kościoła w Końskowoli, który także zbudował w miniaturze. Teraz pokazuje go dumnie znajomym oraz księżom, którzy odwiedzają go w domu podczas wizyty duszpasterskiej. – To zajęcie dobre na każdy czas. A teraz w Wielkim Poście mam jeszcze kolejną motywację – dodaje.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy