- W pewnym momencie ogarnęło mnie zwątpienie. Myślałam, że nie dam rady zrobić ani jednego kroku dalej. Na plecach czułam bez przerwy czyjeś łokcie. Nie wierzyłam, że uda się nam dojść do Bazyliki Grobu Pańskiego. A zbliżała się godzina śmierci Jezusa - mówi Izabela Dechnik.
Poznali się w Izraelu. Połączyły ich miłość, wiara i szacunek do tradycji, także kulinarnej. Święta wielkanocne uważają za najważniejszy czas w ich kalendarzu. Nigdy nie zapomną świąt paschalnych, które przeżyli w Izraelu. Jak twierdzą – było to czytanie Ewangelii na ulicach Jerozolimy. Dla przyjaciół z Tel-Avivu przygotowali polskie śniadanie wielkanocne i opowiadali o zwyczajach chrześcijan i tym, co nas łączy z Żydami.
Chciał być żołnierzem. Marzył o tym odkąd pamięta. Ale jego plany i marzenia pokrzyżował w pewnym sensie brat, który wyjechał do pracy w Izraelu i ufundował mu pielgrzymkę do Ziemi Świętej. - Był to rok 1990. Zwiedziłem Betlejem, Jerozolimę i inne święte miejsca. Gdy kończyła się pielgrzymka, przyjechałem do Tel-Avivu, żeby spotkać się z bratem. Pracował w restauracji. Zabrał mnie od grupy pielgrzymkowej i zakwaterował u siebie, mówiąc, że powinienem zostać, bo jest dla mnie praca w ambasadzie amerykańskiej - opowiada Grzegorz Dechnik. Po dwóch latach pracy w ambasadzie Grzegorzowi trafiła się okazja lepszego zajęcia. Miał zostać szlifierzem diamentów w największej placówce tego typu w Izraelu. Pracował w szlifierni diamentów 16 lat. Wrócił na stałe do Polski, gdy postanowił oświadczyć się Izabeli, którą poznał w Tel-Avivie. - Musiał się uczyć życia w Polsce na nowo. Wiem, że Bóg dał nam siłę, żebyśmy mogli żyć razem i szczęśliwie - wyznaje Izabela.
Znaczna część Izraelczyków traktuje święta jako sposobność do spotkania się przy stole. - Przeciętni Izraelczycy często nie wiedzą zbyt wiele na temat obrzędów i zwyczajów czy symboli dotyczących Seder Pesach, zupełnie inaczej wygląda to u Żydów ortodoksyjnych. Jedynym elementem łączącym religijność z tradycją stanowiła kuchnia. Dania wymienione w Księdze Wyjścia często znajdują się na stole – wyjaśnia Izabela. Na stole w domu żydowskim zamiast pieczywa pojawiają się maca oraz jagnięcina z gorzkimi ziołami, dania symbolizujące pospieszne wyjście z Egiptu.
Izabela i Grzegorz spędzili razem święta paschalne w Izraelu dokładnie wtedy, gdy według kalendarza Pascha była obchodzona w tym samym czasie przez Żydów i chrześcijan. - Było to dla nas niesamowite doświadczenie. Wielki Piątek przeżywaliśmy w Jerozolimie. Z nieba lał się żar. Na uliczkach były tysiące ludzi. Słychać było krzyk arabskich dzieci, które chciały sprzedać pieczywo i napoje. Zewsząd nacierali turyści religijni, którzy chcieli odwiedzić święte miejsca. Dookoła stała policja czuwająca nad porządkiem i bezpieczeństwem. Wtedy poczuliśmy, że ta nasza obecność to modlitwa do Boga. On szedł z krzyżem w takim tłumie i hałasie, w upale. Via Dolorosa była w czasie Jego drogi pełna ludzi. Jedni szli za Nim i drwili, inni coś krzyczeli, jeszcze inni szykowali się na święto - wspominają Izabela i Grzegorz.
Niedzielę zmartwychwstania przeżyli w kościele w Jafie. Liturgii przewodniczył ks. prałat Grzegorz Pawłowski. - To zupełnie inna sytuacja niż przeżywanie świąt w Polsce. Wiadomo, że Izrael rządzi się prawami żydowskimi. Autobusy nie jeżdżą w czasie święta Pesach, więc było to utrudnienie dla tych, którzy chcieli dojechać do kościoła. Uderzyło nas to, że spodziewaliśmy się pełnego kościoła, tak jak u nas, a było całkiem niewiele osób. Tego samego dnia było błogosławieństwo pokarmów na stół wielkanocny - opowiadają Izabela i Grzegorz.
- Udało mi się jakoś przewieźć z Polski produkty, żeby zrobić śniadanie wielkanocne. Była to dla mnie ważna okazja, żeby opowiedzieć moim przyjaciołom z Izraela o symbolice oraz o wspólnych zwyczajach. Takim elementem łączącym nasze tradycje kulinarne są jajka – tłumaczy Iza.
Twierdzą, że Bóg się o wszystko zatroszczy i niczego im nie zabraknie, jeśli w święta nie otworzą „Mandragory”. Niektórzy nawet się dziwią, że Stare Miasto w Lublinie tętni życiem w czasie Triduum Paschalnego, a restauracja żydowska zamknięta. - Pan Bóg troszczy się o nasze pieniądze. Nie moglibyśmy myśleć inaczej. Doświadczyliśmy tego nieraz. Nie wstydzimy się swojej wiary - mówią właściciele restauracji.