Z Mieczysławem Wojtasem, reżyserem i założycielem Teatru Panopticum, o sztuce, aktorach i pasjach - rozmawia Patryk Ścibak.
Teatr Panopticum – jest teatrem amatorskim działającym od 1985 r. przy Młodzieżowym Domu Kultury „Pod Akacją” w Lublinie. Twórcą teatru, dyrektorem artystycznym i reżyserem w jednej osobie – jest Mieczysław Wojtas. W Panopticum swoją karierę zaczynali m.in.: Wojciech Świeboda, Anna Zawiślak, Monika Obara, Anita Sokołowska, Jan Tuźnik czy Julia Sobiesiak. Aktorem Panoptikum był także Łukasz Witt-Michałowski, reżyser teatralny i scenarzysta.
Patryk Ścibak: Czym jest dla pana teatr?
Mieczysław Wojtas: Teatr jest dla mnie wszystkim. Zajmuję się nim prawie od dziecka, już jako sześcioletni chłopiec robiłem swoje pierwsze spektakle w rodzinnym domu. Zapraszałem na nie rodzinę, znajomych, kolegów. Scena była na werandzie, bawiłem się w teatr. Aranżowałem scenografię na szarych papierach, po to, aby stworzyć jakieś inne tło, bardziej magiczne.
Czyli tak się rozpoczęła pańska przygoda z teatrem…
Właśnie tak, a później, w szkole podstawowej, kiedy otrzymywałem pierwsze role aktorskie, ta pasja została gdzieś we mnie zaszczepiona. W momencie, gdy studiowałem specjalizację teatrologiczną, bardzo dużo jeździłem po Polsce i oglądałem różne przedstawienia teatralne, które mnie wewnętrznie inspirowały. Później pragnąłem coś dać od siebie, miałem nieodpartą chęć budowania własnej myśli poprzez teatr z udziałem innych ludzi, z którymi zawsze chciałem współpracować.
Czy miał pan swoim życiu kogoś kto inspirował?
Kiedy byłem uczniem takich bezpośrednich inspiracji nie miałem, zaczęły one przychodzić dopiero później. Inspirował mnie zawsze Tadeusz Kantor, który jest niezwykłą postacią w historii polskiego teatru, tak samo jak i Henryk Tomaszewski, twórca teatru pantomimy wrocławskiej. Inspirował mnie również Konrad Drzewiecki, twórca teatru tańca w Poznaniu. To były dla mnie takie nowe spojrzenia na formę sceniczną, formy przekazywania pewnych myśli, jakichś przesłań, które później dalej szły w świat. Natomiast taki teatr tradycyjnie pojęty mniej mnie interesował. Zawsze szukałem jakiegoś oryginalnego sposobu wypowiadania się.
W jakim celu powstał Teatr Panopticum?
Teatr powstał 30 lat temu. Było to wynikiem moich wcześniejszych działań bardziej natury administracyjnej, kiedy prowadziłem wojewódzkie koła miłośników teatru, których centrum znajdowało się w Lublinie. Współpracowaliśmy wtedy z Towarzystwem Kultury Teatralnej, ale to było dla mnie za mało. Po prostu chciałem sam coś więcej twórczego wnieść, ponieważ ta praca była bardziej administracyjna. Pracowałem już wtedy w MDK-u i zapragnąłem koniecznie samodzielnie prowadzić taką grupę teatralną i od tego to się zaczęło. Najpierw z kilkoma osobami, później - gdy były bardziej konkretne efekty, to jakby taką drogą łańcuszkową teatr się rozszerzał, był bardziej znany, ponieważ proponował młodym ludziom coś, co ich bardziej interesowało niż tradycyjnie pojęty teatr. Powstawał teatr, w którym aktorzy sami mogli kreować swój światopogląd. Powstała przestrzeń, w której mieli przede wszystkim dużo samodzielności. Tak dzieje się to do tej pory.
Ma pan na myśli etiudy improwizacyjne?
Przede wszystkim zawsze zaczynamy od warsztatów, ponieważ to absolutna podstawa do tego aby młody człowiek mógł się ośmielić z przestrzenią sceniczną, żeby wszedł w relacje partnerskie z osobą, z którą gra na scenie. Nigdy nie zrobi tego dobrze i wiarygodnie, jeżeli nie przejdzie przez ten etap przygotowań. Musi się otworzyć emocjonalnie, mieć odwagę na scenie, potrafić się spiąć i skoncentrować, umieć być liryczny i tragiczny. To nie dzieje się na zawołanie. Trzeba drogą wielu ćwiczeń ukształtować i mobilizować te wszystkie swoje siły motoryczne, po to, aby mogły one wydobywać z wnętrza te różne stany psychiczne, które są absolutnie niezbędne aktorowi na scenie.
Z czego jest pan najbardziej dumny jeśli chodzi o dokonania teatru Panopticum?
Teatr zdobył wiele nagród polskich i międzynarodowych, ale nie to jest najważniejsze. Dla mnie osobiście w tym teatrze najważniejszy jest człowiek, ten młody człowiek, który się tutaj kształtuje i satysfakcja, którą posiadam z faktu, iż wielu wychowało się na prawdziwych aktorów i pracują w znakomitych polskich teatrach. Są tacy, którzy są reżyserami, są tacy którzy pracują w telewizji, w radiu, a więc w takich dziedzinach gdzie teatr okazał im się bardzo przydatny. Ale to jeszcze nie wszystko. Wartością ogromną dla mnie jest to, że ci młodzi ludzie kiedyś, już jako dorośli, przyjeżdżają tutaj, wracają i to miejsce w którym się wychowywali bardzo pozytywnie wspominają, dla niektórych ma nawet mistyczne znaczenie. To jest najpiękniejsze, że chociaż częściowo udało mi się w tych młodych ludziach zaszczepić miłość do teatru.
Kto jest pańskim ulubionym autorem tekstów?
Mam dużo ulubionych autorów, ale takim który mnie przenika aż do kości jest Krzysztof Kamil Baczyński, ze względu na to, że wyprzedził czasy, w których przyszło mu żyć. W swojej poezji jest niezwykle romantyczny, ale w pojęciu romantyczności literackiej, czyli jakby jest niejako kontynuacją tej romantyczności mickiewiczowsko – norwidowskiej. Taka poetyka mi najbardziej odpowiada. Oprócz Baczyńskiego bardzo lubię poezję Ewy Lipskiej, której teksty często wykorzystywałem w spektaklach. Lubię autorów niebanalnych, na przykład Mirona Białoszewskiego, który jest dla mnie takim niedoścignionym wzorem dobrego pisania, używania materii języka.
Czy ma pan jakieś inne pasje oprócz teatru?
Mam wiele pasji, a największą po teatrze jest malarstwo. Maluję od dziecka, chociaż nie zajmuję się tym stricte profesjonalnie. Kiedyś robiłem bardzo dużo wystaw, w tym wystawy zagraniczne. Teraz mam na to mniej czasu, ale namalowałem w swoim życiu wiele obrazów i kocham to robić. Maluję w różny sposób, bo nawiązuję do tradycji dawnych mistrzów, ale również robię malarstwo modern, malarstwo w którym dużą rolę odgrywa anegdota literacka. Ostatnim moim dziełem, z którego jestem dumny - jest „Golgota”, którą namalowałem do kościoła pw. Świętego Krzyża w Lublinie. Ta „Golgota” była nawet ostatnio poświęcona przez kardynała czeskiej Pragi Dominika Dukę i abp Budzika. Było to dla mnie ogromne przeżycie, dzisiaj już można obejrzeć moje obrazy w kościele przy ul. Pogodnej, a przy tym również kontemplować drogę męki Chrystusa.
Praca artystyczna to również ciężki kawałek chleba, zatem w jaki sposób się pan relaksuje?
Nie uprawiam jakichś wyczynowych sportów, ale na przykład lubię gotować. Mam nawet swoje ulubione dania, których przepisy przywożę z egzotycznych krajów, ponieważ moją pasją są również dalekie podróże. Byłem już w wielu ciekawych zakątkach świata, a jeżeli chodzi o muzykę to lubię każdą, która jest łagodna. Nie lubię muzyki zgrzytliwej, drażniącej.