- Niestety funkcjonuje w mentalności pewien postmarksistowski przesąd, że z człowiekiem można za pomocą wychowania zrobić wszystko. Jestem przekonany jednak, że człowiek ma określone, zastane warunki, których nie może przekroczyć w żaden sposób - stwierdza o. prof. Marcin Tkaczyk.
Leniwa połowa lipca w Lublinie. Można powiedzieć: dzień to ukąszenie - przytaczając słowa, które napisał w jednej z książek Erri De Luca.
Miasto gęsto zaludnione młodymi ludźmi, przeważnie studentami, stało się puste i jakieś inne. Tylko ci, którzy nie mają wakacji, ubrani „na sztywno” idą do pracy - udając, że nie tęsknią za wczasami, że nadrobią odpoczynek we wrześniu.
Od czasu do czasu Stare Miasto osaczają turyści: Japończycy, Niemcy, Brytyjczycy, Hiszpanie. Wieczorami, w wyznaczonych miejscach spotkać można artystów różnej jakości, a im lepszy ma wystąpić - tym ciszej na jego temat.
Na moście nad leniwie płynąca Bystrzycą z przykrytych podłym, niebieskim materiałem głośników płynie smętna muzyka, a obok w budce jak z dawnych lat - oferuje się jedzenie - „bułkę chwilówkę” z czymś tam. Daleko tym produktom do ideału lubelskich cebularzy.
Na ulicy Zamojskiej i Lubartowskiej panuje względny ruch. Ale lepiej by było, chyba tak jest, aby obcokrajowcom ich nie pokazywać. Lepiej niech idą na Stare Miasto, na Plac po Farze i na Zamek Lubelski.
Niebawem Carnaval Sztukmistrzów, gęsto reklamowany ostatnio, ale ci, którzy przeczytali książkę Singera, wiedzą, że „Sztukmistrz z Lublina” swoje zdolności pokazywał w Warszawie, a w Lublinie raczej krył się przed światem.
Na deptaku natomiast z rzadka siedzą pod parasolami amatorzy kawy, piwa i lodów. Najmniej ludzi siedzi na krzesełkach kawiarnianych, ustawionych według najnowszej mody - przy księgarniach.
Okolice uniwersytetów lubelskich przez chwilę, w czasie rekrutacji kandydatów na studia ożyły. Ale znów zapanowała wokół nich cisza. Ożyją z początkiem października.
Studentów w Lublinie jest cała rzesza. Jednak nie liczby powinny cieszyć, a raczej ich poziom innowacji i kreatywności, średnia "chcenia" oraz poziom prowadzonych dla nich zajęć. Nie chodzi przecież o to, by tworzyć ciekawe nazwy kierunków, popularnych przez chwilę, ale by przygotować ludzi do życia, także do życia w społeczeństwie.
- Patrzenie na studia wyłącznie z perspektywy zawodowej jest na dłuższą metę niebezpieczne - twierdzi o. prof. Marcin Tkaczyk OFMConv, filozof z KUL.
- Pisał o tym m.in. Hans-Georg Gadamer. Młodzi ludzie, którzy przez kilka lat przebywają na uniwersytecie wśród zupełnie teoretycznych idei, są lepiej przygotowani do tego, by potem twórczo zmieniać rzeczywistość praktyczną, z która się stykają - tłumaczy.
- Jeżeli natomiast w czasie studiów kontaktują się z treściami, które odpowiadają aktualnemu stanowi zapotrzebowania społecznego to nie są przygotowani, by później zaproponować jakieś rewolucyjne rozwiązania. To można zauważyć, choć ze względu na dużą bezwładność tych procesów trudno to zbadać. Ale im bardziej studia są praktyczne i zawodowe, tym wolniej przebiega postęp - wyjaśnia filozof.
Prof. Tkaczyk proponuje rozwiązania, które maja choć trochę przezwyciężyć obecny kryzys. Być może niektórzy się oburzą, inni się ucieszą, że ktoś mówi to na głos.
- Myślę, że warto zacząć od rozwiązywania w miarę prostego problemu, a mianowicie poprawy poziomu kształcenia. Bez wątpienia trzeba przywrócić, przynajmniej częściowo, elitarność studiów. Jeżeli studia kończy większość populacji, to siłą rzeczy poziom tych studiów musi się obniżać. Dlatego trzeba wybrać ośrodki, kierunki i grupy studentów, którzy się będą kształcić na naprawdę wysokim poziomie. Te grupy muszą być nieliczne, innej drogi nie ma - wyjaśnia.
- Niestety funkcjonuje w mentalności pewien postmarksistowski przesąd, że z człowiekiem można za pomocą wychowania zrobić wszystko. Jestem przekonany jednak, że człowiek ma określone, zastane warunki, których nie może przekroczyć w żaden sposób. Są ludzie, którzy mogą studiować na najwyższym poziomie i tacy, którzy tego nie mogą. Zmuszanie ich do studiowania razem jest krzywdą dla jednych i drugich - konkluduje profesor.