Jarmarki Łęczyńskie. Najlepiej mieć zaprzyjaźnionego, ewentualnie przekupionego Cygana, jeśli chce się dokonać dobrej transakcji. Tak przynajmniej było w XVIII i XIX wieku, kiedy w Łęcznej odbywały się jedne z największych jarmarków końskich.
Do Łęcznej dwa razy w ro ku ciągnęły tłumy. Zjeżdżała nie tylko okolica, zaczynając od Lublina, na Włodawie kończąc, ale i gospodarze spod Radomia, Warszawy, Siedlec. Kto chciał coś sprzedać lub kupić, albo zaczerpnąć nieco wieści ze świata, wybierał się na jarmark. Te w Łęcznej odbywały się dwa razy w roku. Pierwszy w okolicach Bożego Ciała, drugi na początku września, na św. Idziego. Wtedy to maleńkie wówczas senne miasteczko, gdzie życie płynęło leniwie, zmieniało się nie do poznania. Już dwa tygodnie przed jarmarkiem zjeżdżali kupcy, którzy chcieli zająć sobie dogodne miejsca do handlowania. Z Ukrainy pędzono stada koni, liczące kilka tysięcy sztuk. Wypasały się one na błoniach łęczyńskich, czekając na nowych właścicieli. – Te konie pędzone były do Łęcznej z myślą o wojsku, które robiło zakupy setek, a nierzadko i tysięcy sztuk klaczy i ogierów. Trzeba pamiętać, że jeszcze w okresie międzywojennym XX wieku koń był nie tylko podstawowym środkiem transportu, ale i służył w armii na równi z żołnierzami. Nic dziwnego, że wojsko szukało dobrych koni, które byłyby w stanie sprostać trudnym warunkom bojowym, jakie mogły się w każdej chwili przydarzyć – mówi Ewa Sadowska z Muzeum Wsi Lubelskiej, zajmująca się badaniem dawnym jarmarków na Lubelszczyźnie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.