Pan Jerzy miał wtedy 14 lat. 2 września szedł do urzędu zarejestrować rower, bo takie były wtedy przepisy. W drodze do centrum zastał go pierwszy nalot na Lublin. Pamięta go dobrze do dziś.
W lipcu 1939 r., w związku z zaostrzającą się sytuacją międzynarodową, postanowiono, że w razie wybuchu wojny Lublin stanie się tymczasową siedzibą prezydenta RP, a okoliczne miasteczka – poszczególnych ministerstw. Mimo niepokojących wieści nikt jednak nie wierzył, że wojna rzeczywiście wybuchnie, a nawet jeśli, to Lublin i tak miał znaleźć się w strefie, do której działania wojenne z pewnością nie dotrą. Nastroje mieszkańców miasta były zgoła optymistyczne. – Ach, jakież były zapał i entuzjazm ludzi przy kopaniu zygzakowatych rowów przeciwlotniczych. Ta akcja miała największe rozmiary na dużym placu, róg Okopowej i Lipowej. Przychodziły tam całe kompanie pracowników ze śpiewem na ustach. Nie było dostatecznej ilości łopat i kilofów, tylu ludzi chciało robić coś, by pomóc w obronie miasta. Działacze z samoobrony lustrowali każdy dom, nakazując nalepianie pasków papierowych na szyby, umieszczanie pierzyn w oknach oraz napełnianie worków piaskiem. Odbyło się również kilka prób zaciemniania miasta. Rosło serce lublinian, gdy żołnierze ustawili w kilku miejscach miasta działka przeciwlotnicze: na Czechowie, Tatarach i na boisku szkoły Staszica. Natomiast gdy przechodziła ulicami kompania żołnierzy, szło za nią wielu gapiów, komentując pierwszorzędne wyszkolenie wojska – wspomina Zdzisław Czekajski.
A jednak wojna
1 września lubelskie szkoły były normalnie otwarte. Uczniowie zjawili się po wakacjach, ale zostali odesłani do domu. – Do wybuchu wojny byłam normalnym dzieckiem, które chodziło do szkoły. Od czasu do czasu wybieraliśmy się do kina, a babcia, urodzona w Warszawie i przyzwyczajona do„bywania”, zabierała nas do teatru na gościnne występy aktorów, także na operetki. Było więc troszeczkę urozmaicenia, bo przedwojenny Lublin był taki dosyć zaspany. Wiadomość, że nie będzie lekcji, bo wybuchła wojna, nic nam nie mówiła. Oczywiście do czasu – wspomina pani Halina Reichaw. Już 2 września rano nad Lublin nadleciały samoloty i zrzuciły pierwsze bomby. Głównym celem była Lubelska Wytwórnia Samolotów. Mimo prób obrony samoloty niemieckie wywołały panikę wśród personelu. Podczas ucieczki zginęło bądź zostało rannych ponad 200 robotników. Celem nalotów stały się ponadto szkoła przy ulicy Długiej oraz lotnisko sportowe w Świdniku. – Wybuchła panika, ludzie uciekali, kryli się do bram. Nie trwało to długo, ale straty były ogromne – wspomina pan Jerzy Salnicki. – Pierwszego rannego w moim życiu zobaczyłem w pobliżu kościoła kapucynów. Siedział w takim koszu motocyklowym, a ktoś stojący obok podtrzymywał mu głowę. Rower, który miałem zarejestrować, poszedł w niepamięć. Czym prędzej wracałem do domu przekonać się, że wszyscy moi bliscy żyją. Żyli na szczęście.
Procesja na Wschód
W ciągu kilku dni Lublin zmienił się nie do poznania. Wszystko przez tysiące ludzi, którzy przed Niemcami uciekali na Wschód. Dworce kolejowe były zatłoczone, a wszystkie drogi nieprzejezdne. Ludzie posuwali się wolno, jakby idąc w procesji. – Miałam wtedy 7 lat i choć nie pamiętam szczegółów, to przed oczyma wciąż mam tłumy ludzi ciągnące ulicami Lublina. Nieśli walizki, tobołki, pchali jakieś wózki załadowane dobytkiem. Rodzice wynosili przed nasz dom kompot i jabłka, by ludzie mogli się częstować. To był straszny czas – wspomina pani Władysława Rabczuk. Kolejny większy nalot nastąpił 9 września o godzinie 9.30. Bomby zniszczyły wiele budynków w centrum miasta, m.in. część ratusza, gdzie zginęły 42 osoby. Jedna z bomb nie wybuchła, a woźny Zarządu Miejskiego, Jan Gilas, wyniósł ją z budynku na własnych rękach. Dźwigając ciężar, umarł na serce. Spłonęły również hotel Victoria, kino „Stylowe”, uszkodzeniu uległy część poczty oraz wiele innych budynków. Podczas tego ataku zginął poeta Józef Czechowicz – był ponoć z wizytą u fryzjera prowadzącego zakład w kamienicy, na którą spadła bomba. Kontrolę nad miastem przejęło wojsko, organizując obronę. Na jej czele stanęli wówczas gen. Mieczysław Smorawiński i płk Piotr Bartak. Rozpoczęło się formowanie w Lublinie armii. Od miejscowości nazwano ją armią „Lublin”. Jej dowódcą został generał Tadeusz Piskor. Niemcy ciągnęli od strony Kraśnika. Do największych walk doszło w rejonie dzisiejszego szpitala wojskowego. Wroga jednak nie udało się zatrzymać i 18 września rano Niemcy zajęli Lublin.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się