Mam w szkole podstawowej dwójkę dzieci: syna w drugiej klasie i córkę w pierwszej. Mój głos nie jest kontrą do poprzedniej wypowiedzi, raczej próbą wyważenia i stonowania emocji - pisze nasz Czytelnik w odpowiedzi na wczorajszy list mamy "Jak tam w szkole, pierwszaku?", zaniepokojonej warunkami w jakich uczą się dzieci.
Z faktami bowiem się nie dyskutuje, a pani, która napisała do redakcji Gościa podała głównie fakty. Jest głośno, ciasno i mało bezpiecznie. Świetlice są przepełnione i nie do końca spełniają swoją funkcję. Nawet nie próbuję z takim przedstawieniem sprawy polemizować.
Muszę jednak przyznać, że moje dzieci chodzą do szkoły z prawdziwą radością. Niezależnie od wymienionych niedogodności. Starszy syn z niecierpliwością czekał na zakończenie wakacji. Córka nie mogła doczekać się debiutu. Wiem od znajomych, że nie należymy do wyjątków.
Myślę, że po prostu zapominamy o „jasnej stronie księżyca” – przede wszystkim o nauczycielkach, które robią wszystko, by dzieci czuły się w szkole dobrze (i w tym miejscu chciałbym im za to podziękować), o pasji poznawania, o potrzebie przekroczenia kolejnego progu dojrzałości.
Emocje związane z wysyłaniem 6-latków do szkoły są mocno fundowane na głębokich podziałach politycznych (piszę już ogólnie, abstrahując od poprzedniej wypowiedzi). Może warto się od nich nieco zdystansować – sama idea wysłania dzieci do szkoły rok wcześniej nie wydaje mi się zła, uwagi krytyczne – jak to często bywa – dotyczą sposobu, w jaki została zrealizowana na poziomie konkretu.
Przeczytaj także: Jak tam w szkole, pierwszaku?