Historia. Stali na apelu, wysłuchując wrzasków esesmanów. Niemcy się wściekali, a więźniowie cieszyli. Komuś udało się uciec. Jest więc nadzieja, że Majdanek nie jest miejscem bez wyjścia.
Helena Żuk, gdy trafiła na Majdanek, robiła wszystko, by nie pracować. Po każdym porannym apelu był tzw. Arbeits – kolejny apel, gdzie poszczególni więźniowie grupowali się w piątki, formując jakieś komanda do pracy. – Ja podczas takiego zamieszania uciekałam do baraku i chowałam się pod pryczą. Szczelina między nią a podłogą była bardzo wąska i nie każdy mógł się tam wcisnąć. Było to uciążliwe i ryzykowne, gdyż naloty esesmanów sprawdzających baraki były częste – zapisała w relacji złożonej w archiwum Muzeum na Majdanku. – Jednego razu zostałam ja i jeszcze jedna więźniarka – wspomina pani Helena. – Usłyszałyśmy, że idą Niemcy, więc chciałyśmy się schować. Szybko wcisnęłam się pod pryczę, ale koleżanka nie zdążyła. Niemka zaczęła okładać ją pejczem. Najpierw wyciągnęła ją, a potem także mnie. Myślałam, że to koniec. Zaprowadziła nas za karę do komanda, które sortowało rzeczy ludzi zagazowanych. Ten gaz bardzo dusił i trudno było wytrzymać. Powiedziała do nas: „Tu was szlag trafi”. Jednak stało się inaczej. Okazało się, że to straszne miejsce było naszą drogą do wolności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.