Patrzę na prognozy pogody i za okno - i robi mi się coraz smutniej. Bo kocham zimę. Ale nie taką szaro-burą, z błotem, depresją, mżawką i ogólnie pojętym pragnieniem zgłoszenia nieprzygotowania do życia. Czego nie mam za oknem, uczynię w mojej głowie.
Kocham zimę piękną – mroźną, pełną śniegu i skrzypiącą mrozem pod butami. Szczypiącą policzki i rześko pachnącą chłodem. Jak więc taką zimę w swojej głowie przedłużyć? Najlepiej za pomocą zimowego niezbędnika „kulturysty”.
Po pierwsze: książki
Nie ma lepszego sposobu na wprowadzenie się w zimową atmosferę niż literatura pełna zimnej jak śnieg atmosfery. Warto pamiętać, że zima sama w sobie może być wielką inspiracją. Udowodnił to Piotr Patykiewicz pisząc „Dopóki nie zgasną gwiazdy”. Osobiście mam taki specyficzny sposób czytania książek, że czytam je chyba całą sobą. Nie czytam oczami. Ja się w nich zanurzam po uszy, a może nawet po kudłatą głowę. Tak, totalnie można zatopić się w znakomitej, postapokaliptycznej powieści. Jeśli wolimy coś nowszego i jesteśmy spragnioną lżejszej literatury kobietką, pod oczy podsuwam zbiór opowiadań „Podaruj mi miłość”, pełen uczuciowych zawieruch, lodowych strzał Amora i śnieżnych afektów. I coś obyczajowego, i fantastycznego, i psychologicznego – i właśnie tą różnorodność w zbiorach opowiadań kochamy. A co, jeśli ani romans, ani fantastyka nam nie w smak? Proszę bardzo, serwuję kryminał. W „Przed upadkiem” Ch. Carlssona nie znajdziecie ani cukierkowych uczuć, ani wędrowania przez ośnieżone szczyty gór w alternatywnym wymiarze. Krew na śniegu, komisarz z problemami, marznąca policja poszukująca jedynego świadka morderstwa, zimowe śledztwo pełne intryg – czegóż wielbiciel sensacji może chcieć więcej?
Po drugie: herbata
Paradoksalnie zimno jest fajne tylko wtedy, gdy ci ciepło. Pomoże w tym wielki kubek herbaty. Zielona, czarna, z sokiem albo bez, w filiżance, w kubku termicznym... Siądź z nią jeśli możesz, weź ze sobą do pracy, szkoły, na uczelnię. Rozgrzewaj się od wewnątrz i wciągaj cudowny zapach. Żadne rękawiczki nie ocieplą rąk tak doskonale jak rozgrzany kubek i herbata.
Po trzecie: swetry
Mówią, że nie ma złej pogody – jest tylko zły ubiór. Po zastanowieniu uznałam, że niemalże do każdych warunków da się przystosować. Pomocny w tym procesie okaże się najfajniejszy z elementów garderoby, istna kołdra na wynos, najlepszy przyjaciel człowieka, w którym użytkownik może się o każdej porze szybko schować i niczym nie przejmować. Imię tego niezgorszego wynalazku konglomeratu owieczek to… sweter. Poprawi humor w każdy dzień, a szczególnie w ten zimny, albo paskudnie wilgotny, a na dodatek sprawi, że wejdziemy w miarę przytomnie i łagodnie w interakcję z innymi ludźmi. Gdy sweter dopełnimy szalikiem i rękawiczkami, to już w ogóle możemy czuć się bezpieczni jak w czołgu. Raj na potrzeby poczucia bezpieczeństwa. Maslow byłby z nas dumny.
Po czwarte: racz nos wyściubić
Tutaj pojawiają się schody – no dobra, myślisz, muszę wychodzić, to jasne, ale żeby tak z własnej woli? Czy to nie grzech? To nawet wskazane. Spróbuj znaleźć jakieś miejsce, w którym uda ci się przewietrzyć nie tylko ciało, ale i umysł. Co powiesz na spacer po starówce? Jeśli przebywasz obecnie nad Bystrzycą, to zapewniam cię, że mamy tu wielką ilość miejsc, w/na/pod, które możesz wleźć i liznąć kultury i w miarę świeżego powietrza. Jeśli tylko masz możliwość, żeby wybyć poza miasto, namawiam cię do tego i wyciągam za uszy. Pojedź do najbliższego lasu, pochodź po nim chwilę, posłuchaj ciszy, pozwól sobie poczuć spokój. Pooddychaj lasem.
Po piąte: muzyka ♫
Element absolutnie niezbędny w tworzeniu atmosfery. Pędzisz, ciągle pędzisz, panie majster, nie ma kiedy na taczki nałożyć! Szkoła, praca, dzieci, chłopak, dziewczyna, egzamin, pasja, sen, impreza, zakupy, du-du-du-du... Przystajesz przy parapecie na uczelni wysupłując jedną ręką z kieszeni telefon, drugą podnosisz do ust zabłąkaną śniadaniową kanapkę, trzecią szukasz biletu, czwartą pijesz szybką kawkę, piątą... Multitasking osiągnął apogeum. Spróbuj się zatrzymać. Warto. Posłuchaj muzyki w przestrzeni, w której czujesz się najlepiej. Podaruj sobie chwilę przyjemności. Klimatyczna płyta Enyi „And winter came” wprowadzi wasze umysły na lodowate fale nawet wtedy, gdy będziecie słuchać jej w środku lata. A Frank Sinatra? Jego aksamitny głos jest dobry na każdą porę roku. Johanna Kurkela i jej ballady to zdecydowanie wdzięczna odmiana. Na rozbudzenie natomiast nada się z pewnością elektryzujący, dynamiczny swing – nie zawiedzie was, no i energii doda bez wątpienia „The Speakeasy Three”. Chciałabym sobie zimę przedłużyć, niech trwa i trwa, choćby w mojej głowie.