W czerwcu kończę studia na kierunku lekarskim, więc z przyczyn zawodowych, pomijając już religijne i światopoglądowe, interesuję się tematem aborcji.
Jutro egzamin z ginekologii. Na fali czytania podręczników położniczych natchnęło mnie do napisania paru słów o aborcji. Nie jest to artykuł medyczny, raczej moje luźne przemyślenia w związku z burzą medialną, jaka kolejny raz rozpętała się wokół tego tematu.
Gdy ktoś zaczyna przy mnie mówić o aborcji, w pierwszym odruchu mam ochotę odciąć się od rozmowy. Ba, odczuwam wręcz obrzydzenie do tej sprawy. Nie dlatego, że mnie to nie interesuje – w czerwcu kończę studia na kierunku lekarskim, więc z przyczyn zawodowych, pomijając już religijne i światopoglądowe, interesuję się tematem. Mój niesmak budzi jednak fala dyskusji, jaka kolejny już raz przelewa się przez Polskę. Nie, wróć - gdyby była to dyskusja, wszystko byłoby w porządku. Po to mamy demokrację i wolność słowa, by dyskutować, dzielić się swoimi przemyśleniami. To, co teraz obserwuję w mediach, jest jednak mało logiczną, agresywną utarczką słowną, z której nie wynika tak naprawdę nic. Aż ciśnie się na usta cytat z Piłsudskiego, że rację każdy ma swoją…
Różne opcje do znudzenia próbują przeforsować swoje zdanie, raz głośniej krzyczą ci z prawa, raz ci z lewa, ale co to zmieni? Niektórzy chcieliby urządzić głosowanie nad prawami biologii, ale tutaj czeka ich zawód. Nauka jasno mówi, że nowy człowiek powstaje w momencie zapłodnienia i negowanie tego faktu jest niedorzeczne.
Zastanówmy się raczej nad sobą. My, katolicy, mieniący się obrońcami życia, (choć obrońcami życia są również osoby niewierzące). Czy wojenka na epitety to najlepsze, na co nas stać? Mamy poważną pracę domową do nadrobienia – aby stać się społeczeństwem obywatelskim, otwartym na drugiego człowieka, nie tylko na poziomie przepisów prawnych, ale na poziomie relacji.
Tworzyć cywilizację miłości, o której tak gładko nam idzie przemawiać – jest znacznie trudniej w codziennych realiach niż od święta.
Dopóki będę odwracać wzrok, mijając na ulicy dziecko z zespołem Downa, wpadać w panikę, gdy na tym samym torze na basenie pływa osoba z zespołem Downa – tak długo takie osoby nienarodzone będą traktowane jak balast. I nie jest to absolutnie kwestia prawa, tylko odpowiedzialności za drugiego, stosunku do drugiego, kogoś innego ode mnie.
Chrześcijaństwo to nie gadanie, ale konkretna autentyczna, głęboko personalistyczna postawa, którą widać we wzajemnych relacjach. Dlatego milknę już, by popracować nad moim chrześcijaństwem, które wyrazi się w byciu dobrym lekarzem. A wcześniej w rzetelnym przygotowaniu do egzaminu z ginekologii.
A jeśli już koniecznie chcemy rozmawiać na najtrudniejsze tematy, to róbmy to delikatnie.
*Monika Makulec jest studentką 6. roku kierunku lekarskiego na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Pochodzi z Garwolina.