Lakierki z czubami sięgającymi niemalże czoła, wypastowane jak na pogrzeb właściciela, stukotały rytmicznie, gdy szedłem korytarzem do sali egzaminacyjnej. Na mój widok rozmowy milkną. Każdy pochyla głowę unikając kontaktu wzrokowego ze mną.
Szósta rano. Czuję delikatne acz stanowcze szarpanie za ramię.
- Jasiu... - słyszę. - Musisz już wstawać...
- Nie chcę... - mruczę w poduszkę.
- Wstawaj... Za 2 godziny masz ustny...
- Jeszcze 5 minut... - nie daję za wygraną.
- Musisz... - szepcze żona. - Jesteś egzaminatorem.
Zrezygnowany podnoszę się z łóżka. Rozcieram dłońmi rozespaną twarz, która obecnie wyglądała bardziej na facjatę trupa ożywionego przez nekromantę-amatora niż profesora wyższego uniwersytetu. Skrzętnie omijam wzrokiem wyprasowany garnitur, złożony na krześle niczym całun. Ruszam do kuchni wabiony boskim zapachem kawy. Moja ślubna krzątała się już tam energicznie od... Właśnie. Od kiedy? Jak ona to robi, że niezależnie o jak barbarzyńskiej porze wstaję, ona jest już na nogach? Mój umysł nocnego marka krzyczy w agonii już wyobrażając sobie wstawanie przed godziną szóstą.
Golę się. Patrzę w lustro. Podziwiam imponujące wory pod oczami i przerzedzające się włosy. Mycie twarzy z dnia na dzień zajmuje coraz dłużej, śmieję się ponuro w duchu. Myślę o tych wszystkich studentach, z którymi dzisiaj muszę porozmawiać... i tak potwornie im zazdroszczę. Kiedyś nawet im to powiedziałem, ale oczywiście nie zrozumieli. Sądząc po minach kompletnie to do nich nie dotarło. Całe życie przed sobą. Tyle możliwości. I przede wszystkim ten bezcenny entuzjazm. Wiara w to, co chce się robić. Marzenia, jeszcze bez zderzenia z rzeczywistością.
Gdy wiązałem znienawidzony, duszący krawat przed lustrem, podeszła do mnie żona i cmoknęła mnie w policzek.
- Tylko nie oblej zbyt wielu – poprosiła.
Zniecierpliwiony szarpnąłem głową.
- Wiesz przecież. Ja nie oblewam. Oni sami się oblewają.
Lakierki z czubami sięgającymi niemalże czoła, wypastowane jak na pogrzeb właściciela, stukotały rytmicznie, gdy szedłem korytarzem do sali egzaminacyjnej. Na mój widok rozmowy milkną, a spłoszeni studenci rozstępują się przede mną niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. W oczach żaków przestrach mieszał się z szaleńczą nadzieją na lepsze (czytaj: wolne od nauki) jutro. Każdy pochylał głowę unikając kontaktu wzrokowego. Jak ze wściekłym psem, pomyślałem i wielkim wysiłkiem woli utrzymałem pokerową twarz zwieńczoną hodowaną latami zmarszczką pedagogiczną.
Wszedłem do sali z optymistycznym "A-może-ci-akurat-się-nauczyli" w głowie. Zaaferowany student na mój widok podskoczył i w ostatniej chwili powstrzymał się od zasalutowania. Posłałem po pierwsze cztery osoby. Do ad remu jak mawiają. Uroczyście przecinam wstęgę z napisem "Rzeź niewiniątek. Sesja letnia 2016".
Weszli. Usiedli. Patrzą.
- Abramska, Antonowicz, Bojuch i Brawurski? - pytam, patrząc znad okularów.
Aż się spocili. To znaczy wszyscy poza Brawurskim, rozpartym na krześle beztrosko niczym młody basza spowity w dresy zaprasowane w kancik. Wyjściowo czyli. Szczerzył się głupio i podrygiwał nogą. Taaak, takich lubimy, znamy i lubimy, uśmiechnąłem się pod nosem.
Niestety! Uśmiech ten mylnie zinterpretowały trzy otaczające Brawurskiego panie. Stresowały się jeszcze bardziej. Skupiły się przerażone jak trusie. Jednej drżała broda, druga była biała jak ściana, a trzecia – wręcz przeciwnie, zupełnie zielona na twarzy.
Westchnąłem ciężko. Zdjąłem okulary i odchyliłem się na krześle. Na litość kota, jak mawiał Pan Sułek. Przecież to TYLKO EGZAMIN. Nic więcej. Nikt ich tutaj nie pogryzie, a jak nawet pogryzie, tom przecież szczepiony. Życie, zdrowie i bezpieczeństwo nie jest zagrożone. A jak się nie zda to się poprawi. Co za problem? Czy to jest warte skracania sobie życia takim stresem? Prawda. Sam im mówiłem, że mój przedmiot jest najważniejszy – bo przecież każdy wykładowca tak uważa. Ale w perspektywie studiów. Nie życia. Skupione przede mną trzy studentki na skraju załamania emocjonalnego zdawały się zupełnie tego nie rozumieć.
Zrobiło mi się ich szkoda, dlatego dla rozluźnienia atmosfery postanowiłem zająć się najpierw Brawurskim, który wyglądał na nieprzyzwoicie wręcz zrelaksowanego.
- Panie Sebastianie – zwróciłem się do niego. - Dla pana coś prostego. Proszę dokończyć twierdzenie: Zgodnie ze statystyczną interpretacją funkcji falowej zaproponowaną przez Borna, kwadrat modułu funkcji falowej pomnożony przez element objętości określa prawdopodobieństwo tego, że...?
W oczach młodzieńca – szok i niedowierzanie. JAK TO?! Alfabetycznie najdalej, a pytany pierwszy? W powietrzu już czułem widmo listu pisanego naprędce do strażników konwencji genewskiej. Brawurski postanowił jednak rzutem na taśmę jednak zdać ten egzamin. Z jego ust potoczył się taki stek bzdur, że lepiej by było dla niego, gdyby się nie odzywał. Pokręciłem z politowaniem głową, a zestresowane kobietki patrzyły na pana Sebastiana takim wzrokiem, jakby nie mogły uwierzyć, że ktoś może nie znać odpowiedzi na tak oczywiste pytanie.
Zdecydowałem się na mój popisowy numer. Może dzięki niemu siedzące tu trzy panie przestaną z nerwów obgryzać paznokcie do łokcia. Bo umieją. Ten typ zawsze umie.
- Panie Sebastianie... - zacząłem.- Co pan powie na pytanie ratunkowe?
Brawurski kiwnął głową z łaskawym przyzwoleniem.
- Niech pan mi powie, jak mam na nazwisko?
Wytrzeszczył oczy.
Nie wiedział.