Bycie katolikiem w kraju, gdzie 80 proc. stanowią muzułmanie do tego niepraktykujący, nie jest sprawą łatwą. Swoim przeżywaniem wiary dzielą się młodzi z Karagandy.
Ks. Tomasz Sadłowski, marianin, w Kazachstanie pracuje od 3 lat. Dziś wie, że wszystkie stereotypy nt. Kościoła w tym dalekim od nas, nie tylko geograficznie, ale i kulturowo kraju, prowadzą donikąd.
- Nie ma kalki którą można przyłożyć i Kościół będzie działał tak samo wszędzie. Trzeba się uczyć realiów nowego kraju i poznawać mieszkających tam ludzi. Inaczej się nie da. Kazachstan jest młodym krajem bez historii, do której można się odwołać. Większość jego mieszkańców to przesiedleńcy, którzy zostali tu sprowadzeni za czasów ZSRR. Może dlatego, choć oficjalnie 80 proc. społeczeństwa to muzułmanie, większość ludzi jest niewierząca. O Jezusie nie można mówić poza murami kościoła. Religia, każda religia dodam, jest przez prawo zamknięta na swoim podwórku. Mimo wszystko przez codzienną pracę, opiekę nad dzieciakami, dawanie im obiadu, otwieramy ich na Boże działanie. Mamy przypadki, że młodzi chcą się ochrzcić, bo patrząc na codzienne życie katolików, ukryte wydawałoby się, czują się pociągnięci - mówi ks. Tomasz.
Laryssa ma 26 lat. Pracuje w salonie piękności.
- Kiedy ktoś dowiaduje się, że jestem katoliczką często słyszę pytanie czy katolicy mogą pracować w salonie piękności? Wiedza na temat tego, w co wierzę i na czym polega życie katolika, jest w Kazachstanie żadna. Ja mam to szczęście, że moja rodzina jest wierząca, choć prawdę mówiąc, może trudno powiedzieć, że wszyscy mamy jakąś szczególną relację z Panem Bogiem. Moja tradycyjna wiara, przekazana mi przez babcię i rodziców, ożyła dopiero wtedy, gdy pierwszy raz pojechałam na Światowe Dni Młodzieży do Madrytu. Wówczas trochę przypadkiem, z ciekawości. I właśnie wtedy, Pan Bóg poruszył moje serce i przemienił. Zrozumiałam, że wierzyć w Jezusa, to żyć Nim na co dzień, także w moim salonie piękności. Dlatego przed wyjazdem do Polski wiele się przygotowywałam, modliłam i nie mogłam się doczekać poruszenia serca, jakie daje mi modlitwa w tak wielkiej wspólnocie wierzących - mówi.
Roman 26 lat, inżynier w Karagandzie.
- To moje drugie Światowe Dni Młodzieży. Pierwszy był Madryt. Przypadkowy, przyznaję. Byłem katolikiem tradycyjnym. U nas trudno o jakieś uniesienia wiary, gdy dokoła sami niewierzący lub muzułmanie. O Bogu się nie rozmawia, a jak w kościele w niedzielę jest 50 osób na Mszy to znaczy że jest tłum. Pojechałem do Madrytu trochę, jak na wycieczkę. A tam bach! Pan Bóg pokazał mi, jak wiara może być radosna, jak przemienić człowieka, dać poczucie wolności i godności. Wróciłem do Karagandy odmieniony. Wszyscy pytali mnie co mi się stało, a ja nie umiałem milczeć. Wiem, że patrzyli na mnie, jak na szalonego, ale nie przeszkadza mi to. Dlatego od początku wiedziałem, że zrobię wszystko by przyjechać do Polski, doświadczyć znów tej wspólnoty. Posłuchać papieża, pomodlić się w kraju Jana Pawła II - mówi.
Irina 18 lat, studentka.
- To moje pierwsze Światowe Dni Młodzieży. Kiedy dowiedziałam się, że będą w Polsce, poczułam niewytłumaczalne przekonanie, że będę na nich obecna. Kiedy powiedziałam o tym mojej mamie popatrzyła na mnie zdumiona i powiedziała, że to raczej niemożliwe z różnych względów, głównie finansowych. Wiedziałam jednak, że Pan Bóg chce mnie w Polsce widzieć i da mi jakoś potrzebne fundusze. Tak się stało. Im bliżej było wyjazdu, tym większe miałam przekonanie, że właśnie tu w Polsce Pan Bóg przygotował dla mnie wielkie rzeczy. Tak się stało. Wystarczyła pierwsza Eucharystia po przyjeździe do Lublina, bym zobaczyła, że różne moje relacje ze znajomymi czy rodziną przysłaniają mi Pana Boga. Zdecydowałam, że chcę całe życie Mu oddać i niech On mnie prowadzi. To wyzwoliło we mnie taką radość i entuzjazm, że się we mnie nie mieści, chcę się tym dzielić z innymi - mówi.