Każdy dzień tych, którzy kilka dni temu wyruszyli w drogę, wypełniony jest modlitwą. Jest też jednak czas na rozmowę, zabawę, a ci, którzy po długiej wędrówce mają jeszcze siły, mogą nawet tańczyć. Podobno Matka Boża regeneruje siły najlepiej.
Po trzech dniach drogi, dziś pielgrzymi opuszczają naszą diecezję. Lubelskie grupy po raz pierwszy spotkają się z pątnikami, którzy wyszli wcześniej z Chełma i Krasnegostawu. Po wczorajszym upale przychodzi moment wytchnienia. Dziś strażacy nie muszą ochładzać pielgrzymów wodą z węża, zrobi to deszcz.
Tych, którym wydawało się, że pielgrzymka to bułka z masłem, zaczyna dopadać kryzys. – Wszyscy mówili, że dam radę, bo jestem wysportowana – mówi Dominika, która po raz pierwszy wyruszyła na jakąkolwiek pielgrzymkę. – Bardzo chciałam iść, ale teraz to marzę tylko o tym, by przez cały dzień leżeć w łóżku. Boli mnie w zasadzie wszystko, chociaż nie mam żadnych bąbli na stopach – śmieje się nieco przez łzy dziewczyna. – Do dalszej drogi mobilizują mnie jedynie słowa papieża wypowiedziane w Krakowie o kanapowych katolikach. Nie chcę być kimś takim.
Dominika idzie, jak mówi, by odnaleźć siebie. – Od dłuższego czasu staram się zrozumieć, do czego Pan Bóg mnie powołuje i jakoś nie mogę znaleźć odpowiedzi. Liczę, że ta droga, która do łatwych nie należy, pomoże mi rozwikłać wszelkie wątpliwości – dodaje.
Pan Bogdan do Częstochowy idzie dziesiąty raz - Obchodzę w tym roku taki swój prywatny jubileusz - śmieje się mężczyzna. - Dzieci mówiły, żebym już nie szedł, bo zdrowie trochę słabe, ale jest jakaś siła, która człowieka pcha w drogę. A poza tym, ten wysiłek, jest dla mnie zbawienny, zarówno fizycznie, jak i psychicznie - uważa.
Każdy z pątników niesie do Częstochowy swój bagaż. I wcale nie są to zapasowe ubrania czy karimaty. Pielgrzymi niosą swoje bagaże doświadczeń życiowych, przeżyć, często zawodów i porażek. Idą, by oddać to wszystko Matce Bożej w nadziei, że przyjmie, uleczy, że pocieszy.