Pytanie może wydawać się bezsensowne, skoro wszyscy wiedzą, że literatura służy do czytania. Jeśli jednak przedrzemy się przez ten banał…
Coraz częściej okazuje się, że tak naprawdę pożytki z sięgania po dobre tytuły przestają być dla nas oczywiste. Swego czasu Jacek Woźniakowski napisał książkę o przewrotnym tytule „Czy kultura jest do zbawienia koniecznie potrzebna?” i myślę, że podobnie moglibyśmy ustawić pytanie o cel i sens literatury. Można czasem sięgnąć po powieść popularną, która daje chwilę wytchnienia, po romans lub kryminał, ale mamy też przecież literaturę ambitną, trudną, wymagającą skupienia i samodzielnych poszukiwań.
Literatura służy do myślenia. Kanon, nie tylko ten szkolny, kanon światowej i narodowej literatury, służy do tego, byśmy krytycznie, odważnie spojrzeli na świat naszych prawd, półprawd, stereotypów, utartych nawyków myślowych. „Antygona” stawia pytania o ludzkie szczęście, o sens tego, za co warto oddać życie; „współkochać przyszłam, nie współnienawidzić”. „Makbet” odsłania mroczne mechanizmy ludzkiej pożądliwości. Dostojewski pyta o moralność w świecie bez Boga… A my mamy Kochanowskiego, Mickiewicza, Gombrowicza, Miłosza. Wielkich filozofów języka. Mędrców i myślicieli. Sięgam po Herberta, żeby przekonać się, że nie wszystko, co opłacalne, musi być równocześnie wartościowe. Wracam do Białoszewskiego dla kontemplacji rzeczy powszednich. Jak pisał profesor Stefan Sawicki o literaturze: „Wyprowadza ona człowieka poza siebie samego po to, aby umożliwić mu konfrontację. Uwalnia go od subiektywnych ograniczeń i zahamowań, przywraca wolność osądu. Jest medium, które umożliwia rozpoznanie prawdy, okrutnej, bolesnej nieraz prawdy o sobie”. (Czym jest poezja?).
Literatura buduje wspólnotę, tworzy zbiorowe mity i rytuały. Dla nas jest to szczególnie ważne, gdy mówimy o wspólnocie zwanej narodem. W okresie porozbiorowym literatura przypominała o zbiorowych obowiązkach, to w niej wykuwał się etos narodowy. Była zastępczą formą życia duchowego dla narodu pozbawionego państwowości. Ale równocześnie wymuszała krytyczne spojrzenie na formy naszego uczestnictwa, naszą wizję polskości; „Polak jest olbrzym, ale człowiek w Polaku jest karzeł!” - te słowa Norwida wciąż chyba nie zostały przez nas z pokorą przyjęte i przetrawione.
Literatura jest porozumieniem. Sama w sobie jest dyskusją, choćby autora z czytelnikiem, jest też zachętą i wyzwaniem do wymiany myśli. Z namiętnością kłócimy się o książki – i całe szczęście! Ale jest też dialogiem w najgłębszym sensie – odkrywam w drugim, obcym, kogoś o zbliżonej wrażliwości, o podobnych doświadczeniach. Kogoś, kogo nie da się nigdy do końca poznać, ponazywać. „Całe życie przed tobą, spójrz, cały świat czeka na ciebie tą poczekalnią, twarzą tego człowieka” - pisał Barańczak. Drugi jest nam dany i jest nam zadany. Literatura wychowuje nas do spotkania z drugim człowiekiem, nie ma w niej miejsca na „miażdżenie”, tak popularne na niezliczonych dziś forach internetowych. Czytanie, sięganie po literaturę prawdziwie wybitną, otwiera nam oczy na rzeczywistość, którą najprościej byłoby widzieć jako czarno-białą, poddającą się prostym interpretacjom. Lecz – na całe szczęście – pozostaje dla nas cały czas zagadką, a literatura pozwala obcować z Tajemnicą, i czasem nieco się do niej zbliżyć.
* Dr hab. Lech Giemza jest pracownikiem Katedry Literatury Współczesnej na Wydziale Nauk Humanistycznych KUL