Mają siedmioro dzieci. Sześcioro na ziemi i jedno w niebie. Gdy siadają do wigilijnej wieczerzy, szczególnie dziękują Bogu za narodziny każdego z nich. Rity, która spogląda na nich z wysoka, też. Bo każde narodzenie jest cudem.
Nikt nie robił nam problemów, mogliśmy pochować naszą małą córeczkę – mówi Mateusz. To wtedy zrobił też malutką trumnę. – Najmniejsza, jaką oferowały nam zakłady pogrzebowe, miała ok. 60 cm. Nie chcieliśmy do tak wielkiego pudła wkładać tak małego dziecka. Wszystkie te doświadczenia jeszcze bardziej zjednoczyły naszą rodzinę i pokazały nam wartość życia. Od tamtego czasu nasze dzieci modląc się za członków rodziny, wymieniają także Ritę, i jak mają jakieś problemy, zwracają się do niej z prośbą o wstawiennictwo. W końcu mamy „swojego człowieka” w niebie – śmieje się pan Mateusz. Po tych doświadczeniach zaczęli dzwonić do nich ludzie, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji i pytać, jak sobie poradzili. – Nie staliśmy się żadnymi specjalistami, opowiadamy o tym, co przeżyliśmy, jak to wydarzenie nauczyło nas innej perspektywy nieba, jeśli trzeba, informujemy, jak załatwić formalności związane z pogrzebem i jeśli ktoś chce, Mateusz robi małe trumny, zdarzyło się to już kilka razy. To wystarcza – mówi Dorota.
Im więcej, tym łatwiej
Duża rodzina uczy cieszyć się z małych rzeczy i pomaga wszystkie sprawy zawierzać Panu Bogu. – Gdyby nie zaufanie w Boże prowadzenie, rzeczywiście można by się załamać, patrząc na przykład na rodzinne finanse. Sześć par butów to ogromny wydatek, a przecież dzieci potrzebują dużo różnych rzeczy. Z naszych doświadczeń wynika, że o wszystkich potrzebach wystarczy powiedzieć Panu Bogu. Możemy podawać setki przykładów, kiedy nam czegoś brakowało i spoglądaliśmy z lękiem w przyszłość, ale Pan Bóg nigdy o nas nie zapomniał. Potrzebowaliśmy lodówki, a wiadomo, że to wydatek rzędu kilkuset złotych, lodówkę wygraliśmy. Ktoś powie, że to przypadek, a my zgadzamy się z twierdzeniem, że przypadek to jedno z imion Pana Boga. Potrzebna nam była kurtka dla jednego z dzieci, ktoś znajomy przyniósł akurat ten rozmiar, bo jego dziecko wyrosło.
Długo można wymieniać takie sytuacje – mówią małżonkowie. Czasami ktoś ich pyta, jak sobie radzą z szóstką dzieci, odpowiadają wtedy, że z szóstką jest dużo łatwiej niż z jednym. – Jeśli ktoś ma jedno dziecko, musi się z nim bawić, organizować mu zajęcia, wymyślać coś, by nie słyszeć „mamo, nudzę się”; im więcej dzieci, tym łatwiej razem organizują sobie czas. Miłe jest także to, że dzieci chętnie pomagają w domu na zasadzie pewnej rywalizacji. Każde chce mieć jakiś obowiązek, tym samym mniej jest na mojej głowie. Nie znaczy to, że nie mamy problemów. Nie ma dnia, bym nie wołała „Boże, ratuj!”, ale najpiękniejsze jest to, że ratunek zawsze przychodzi – dzieli się doświadczeniem pani Dorota.
Przygotowania do świąt też rozkładają się na wszystkich. Dziewczyny z mamą królują w kuchni, chłopaki z tatą mają na głowie choinkę i sprawy porządkowe. Kiedy nadchodzi wigilijny wieczór, zasiadają do stołu nakrytego białym obrusem i zwyczajnie dziękują Bogu za to, że są rodziną. Najstarsza Matylda i jej młodsze rodzeństwo Joachim, Beniamin, Zachariasz, Miriam i najmłodsza Rachela czują, że taka noc, gdy świętuje się urodziny samego Jezusa, jest niezwykła. – To taki czas, gdy dzieląc się opłatkiem, zdajemy sobie sprawę, że mały Jezus oddaje się w nasze ręce – mówią Kokoszkowie. •