Dzień Chorego w archidiecezji lubelskiej zgromadził w katedrze chorych, ich rodziny i służbę zdrowia, która spieszy cierpiącym z pomocą.
Mszy św. z okazji Dnia Chorego przewodniczył bp Ryszard Karpiński. Przypomniał, że 25 raz Kościół obchodzi dzień chorego, to okazja do przypomnienia jak to się stało, że Jan Paweł II wybrał specjalny dzień jako szczególnie poświęcony osobom chorym, cierpiącym, niepełnosprawnym.
- Pewien bogaty człowiek pojechał do Lourdes prosić o łaskę zdrowia. Nie otrzymał fizycznego uzdrowienia, ale przeżył głębokie doświadczenie nawrócenia i otrzymał pokój serca. Było to tak wielkie doświadczenie, że zapragnął, by inni chorzy też mogli doświadczyć takiego bliskiego spotkania z Bogiem. Stworzył więc stowarzyszenie we Włoszech, którego zadaniem było organizowanie pielgrzymek dla chorych, by mogli odwiedzać nie tylko Lourdes, ale i inne sanktuaria by mogli spotkać się Bogiem. Z czasem podobne stowarzyszenia powstały w wielu krajach, by wspierać ludzi chorych - opowiadał bp Ryszard.
Chorzy początkowo pielgrzymowali do Rzymu na specjalną Mszę św. Nie przewodniczył jej dawniej papież, ale ukazywał się w oknie i błogosławił. Kiedy papieżem został Jan Paweł II, postanowił w 1979 roku nie tylko chorym błogosławić, ale i przewodniczyć Mszy św. Widząc w chorych wielki skarb postanowił 11 lutego ogłosić Dniem Chorych.
- Chorzy to wielki dar dla Kościoła. Swoje cierpienie oddają Bogu prosząc w różnych naszych intencjach, ich modlitwy przyczyniają się do tego, że nam w życiu jest lepiej. Człowiek często poszukuje znaku, a znak przychodzi w przeróżny sposób. Jan Paweł II mówił w Gdańsku, że człowiek modli się o pomoc, a ona przychodzi w postaci posługi wielu osób, których czasem chory nie widzi. Bóg nie zostawia nas samych, jest zawsze blisko i posyła do nas ludzi, którzy nam towarzyszą i pomagają szczególnie w czasie choroby - podkreślał biskup.
Jakim darem może być choroba daje świadectwo pani Maria uczestnicząca we Mszy św. w lubelskiej katedrze.
Kiedy dowiedziałam się, że mam raka świat mi się zawalił. Bardzo byłam zła na Pana Boga, uważałam, że jest niesprawiedliwy. Pogrążałam się w rozpaczy. Widząc co się ze mną dzieje, moja przyjaciółka powiedziała mi, bym spróbowała swoją chorobę ofiarować Panu Bogu za kogoś innego, by cierpienie nie szło na marne - daje świadectwo Maria Klimczak. - Mój syn nie miał pracy i w dodatku nadużywał alkoholu. Powiedziałam Panie Boże, jeśli już mam znosić ból, to ofiaruję go Tobie za moje dziecko. Ku mojemu zdumieniu uspokoiłam się. Depresyjne myśli, które mnie nękały zniknęły. Terapia zaczęła przynosić efekty, wszystko wskazuje na to, że choroba się cofa. W dodatku syn poruszony tym, co mnie spotkało, postanowił trwać w trzeźwości. To pomogło mu znaleźć pracę. Mam więc za co dziękować. Z mojej perspektywy choroba okazała się łaską.